Изменить стиль страницы

Szymon przyjechał najwcześniej i zapowiedział, że jest po kolacji. Potem nadjechał Adam, który od razu wszedł pod prysznic i stamtąd pokrzykiwał, że właśnie zjadł wspaniałego kurczaka z ryżem u Krzysia i żebym od Uli wzięła przepis, i że myślał, że mnie jeszcze nie ma w domu. Potem przyszła Tosia, wsadziła palec w serek i wykrzywiła się:

– Ojej, z suszoną bazylią…

Prawdę powiedziawszy, musiałam się przez cały wieczór męczyć, żeby udawać, jaka jestem nieszczęśliwa, że zostaję na weekend w domu. W głębi duszy szaleję ze szczęścia. Mój dobry Boże, sama samiutka w domu! Nareszcie! Zrobię sobie maseczkę z truskawek i poleżę w wannie, jak długo zechcę! Z olejkiem brzoskwiniowym. Na pewno przyjdzie Ula i zagramy w scrabble bez facetów, co się mądrzą! Będę mogła spokojnie ogolić nogi maszynką Adama, bo lepsza. A w podróż bierze zawsze elektryczną. Poczytam głupie książki, co ich nie mogę przy nim czytać, bo mówi, że głupie. Och, jaki cudowny weekend! Nic nie będę musiała! Nie zrobię obiadu ani nie poodkurzam. Wyniosę sobie poduszki na leżak i będę leniuchować i leniuchować, aż mi się znudzi!

Rano Tosia wsadziła pod kran swoją blond głowę i zjadła serek z suszoną bazylią, Adam z Szymonem wymyli samochód przed podróżą, czemu się serdecznie zdziwiłam, bo i tak się pobrudzi w drodze, potem wszyscy troje wsiedli i pojechali w siną dal, a ja odetchnęłam pełną piersią. Pomachałam im od otwartej bramy, a potem wróciłam do łóżka z przepyszną bułeczką z niedojedzonym serkiem po Adamie, za mną wskoczył pies Borys, przenosząc na prześcieradło tony piachu, a ja, radośnie krusząc bułeczką, wzięłam się do literatury kobiecej w postaci nieskomplikowanej a kolorowej, której nie musiałam dłużej ukrywać przed Adamem. Zaczęłam od horoskopu, który budzi u niego uśmiech nieco uszczypliwy. Oto, co przeczytałam:

„Zajmij się sobą, miły spacer po uporządkowaniu domu na pewno dobrze ci zrobi. Nie bądź w konflikcie z najbliższymi, postaraj się o wyrozumiałość. Ciekawi ludzie, ciekawe sprawy, i tylko od ciebie zależy, jak spędzisz weekend”.

Nie rób sobie kłopotu

Okruszki zaczęły mnie uwierać. Jedzenie w łóżku nie ma już tego uroku co dawniej. Za otwartym oknem darło się ptactwo, a w nogach czułam piasek. Zwlokłam się z łóżka i wygoniłam Borysa do ogrodu. Wsadziłam pościel do pralki i postanowiłam spędzić dzień w zgodzie z naturą i nie być w konflikcie z najbliższymi, którzy już byli daleko i nie mogli mieć wpływu na moje decyzje.

I wtedy zadzwoniła Miśka. Miśka jest kobietą po trzydziestce, która razem z mężem wyprowadziła się pod Poznań i tam żyje szczęśliwie. Od czasu do czasu pisałyśmy do siebie, ale potem korespondencja umarła śmiercią naturalną, chociaż muszę uczciwie przyznać, że ilekroć mamy okazję, widujemy się. Ostatnio jakieś trzy lata temu.

Gdybym miała wskazać osobę, która w ogóle nie chce robić kłopotu – natychmiast przyszłaby mi na myśl Miśka. Och, jakie to przyjemne przebywać z taką osobą. Ustąpi, nie będzie się kłócić, nie postawi na swoim, nie zrobi awantury – sama radość. Ucieszyłam się, bo Miśka zapytała, czy mogą do mnie przyjechać, bo będą w Warszawie.

– Och, cudownie – krzyknęłam. – Wyjdę po was na dworzec!

– Ale nawet mowy nie ma! – krzyknęli w słuchawkę. – Tylko powiedz, jak się do ciebie jedzie, wszystko będzie w porządku, nie rób sobie kłopotu.

– To żaden kłopot, tylko powiedzcie, o której będziecie!

– Ależ w ogóle nie wchodzi w grę, tym bardziej że nie wiemy o której! – głos Miśki zdradzał podniecenie. – Naprawdę nie rób sobie kłopotu, jesteśmy dorośli, trafimy!

– Nie wiecie, jak się do mnie jedzie!

Koniec końców ustaliłyśmy, że będą albo wczesnym popołudniem, albo późnym, może pociągiem, ale raczej samochodem, będą sobie radzić, ale na pewno zahaczą o Warszawę, bo jadą na Mazury. Wytłumaczyłam, jak się do mnie jedzie z Warszawy, i zapytałam, co lubią.

– Ach, w ogóle nie wchodzi w grę, żebyś się z nami liczyła, przecież jedzenie nie jest najważniejsze! Najważniejsze, że się zobaczymy!

Odłożyłam słuchawkę i wpadłam w panikę. Nie mam pojęcia, w co ręce włożyć, jest co prawda pogodny ranek, ale w ogóle nie jestem przygotowana na gości! W lodówce pustawo, a w domu pełen uroku bałagan. Wpadłam do łazienki i zaczęłam nerwowo sprzątać. Okazało się, że w całym domu nie ma czystej pościeli, więc włożyłam do pralki wszystko, co nadawało się do gotowania. Jeśli będzie cały dzień słońce, to wyschnie akurat. Wyjęłam odkurzacz i wyrzuciłam na taras dywany. Ula z Krzysiem siedzieli przed swoim domem. Pili poranną kawę.

– Co się z tobą dzieje? – Krzyś aż podszedł do płotu. – Ty wiesz, która godzina?

Godzina była wczesnoporanna, ale panika ogarniała mnie coraz większą falą.

– Jedziecie na targ? – zapytałam błagalnie.

– Ula, pojedziesz z Jutką na targ? – krzyknął Krzyś w kierunku tarasu.

– A co się stało? – Ula też wyglądała na przerażoną. – Przecież miałaś leniuchować…

– Nie mogę – jęknęłam – będę miała gości.

Ula jak zwykle wzięła sprawy w swoje ręce.

– Za dziesięć minut będę gotowa – powiedziała i oddaliła się dostojnie, a tuż za nią podreptał Ojej, na którego widok nikt już “ojej!” nie krzyczał, ponieważ kudły mu odrosły, Ula go wyczesywała i był już normalnym, pięknym, szarym persem. Który zachowywał się jak pies.

Pożyczyłam dwieście złotych od Reńki, żeby moich gości nakarmić godnie i z całą staropolską gościnnością. Kupiłam indyka, schab, śliwki, pomidory, pietruchę i koperek, ziemniaczki, wino dobre, kalifornijskie. Zrobiłam roladę z indyka, upiekłam schabik ze śliweczkami, paluszki lizać, sałata lodowa wypłukana stała w lodówce, bułeczki na niedzielne śniadanko zapewnione, butelka białego wina chłodzi się, a ja znów rzucam się do sprzątania. Koło czwartej wpadam pod prysznic, żyć mi się nie chce, podpieram się nosem, mieszkanie błyszczy, przecież mogą być lada chwila. Czekam.

O siódmej wieczorem Ula pyta przez płot, czy do nich nie wpadnę. No, nie wpadnę, bo czekam. Mogą być za chwilę, za moment, bo przecież już wieczór się zbliża. W domu jestem sama, nikt im drzwi nie otworzy. Więc czekam.

O wpół do drugiej w nocy doszłam do wniosku, że już nie przyjadą, i położyłam się spać. Spałam godzin parę, bo przecież mogą przyjechać rano, więc muszę być wcześnie na nogach. Na nogach byłam o siódmej, żeby uprzątnąć pokój, co to dla nich przygotowałam, pościelić rozścielone wczoraj na noc łóżka i w ogóle zrobić przyjemnie. Zrobiłam przyjemnie, koło jedenastej zjadłam śniadanie i czekałam. Włączyłam telewizor, ale akurat wyliczali, kogo i gdzie znaleźli, i co znalezieni zrobili złego, więc wyłączyłam telewizor i zaczęłam przygotowywać się do obiadu. Ziemniaczki na trzy osoby, schabik do piekarnika, sos do sałaty – francuski, z czosnkiem. O czwartej po południu zaczęło mnie nosić. Może błądzą? Może coś z samochodem? Może dziś moja ulubiona kolejka WKD chwilowo nie chodzi, a oni jadą jednak kolejką?

Wyszłam na stację – kolejka jeździła. O wpół do szóstej po południu zjadłam schabik z chlebem, bo skręcałam się z głodu. O siódmej w desperacji pełnej obejrzałam dobranockę i dziennik, żeby dowiedzieć się czegoś o wypadkach kolejowych tudzież samochodowych. Owszem, sporo tego było. O ósmej – wysłuchałam prognozy pogody. Zaczęłam się zastanawiać nad telefonem do informacji o wypadkach, ale nie wiedziałam, czy jadą swoim ślicznym białym nissanem, czy nie. O dziewiątej pościeliłam łóżka, a o dziesiątej poszłam na chwilę do Uli, żeby się przestać denerwować.

– W ogóle już się nie pokazujesz. Dobrze, że Adam raz na jakiś czas wyjeżdża – powiedział Krzyś, przypominając mi, że jestem kobietą uzależnioną…

Wtedy właśnie przyjechali. Samochodem. Stanęli pod bramą i inteligentnie zatrąbili. Rzuciliśmy się sobie w ramiona, prowadzę ich do pokoju.

– Ale chyba zwariowałaś, żeby sobie taki kłopot robić! – krzyczą.

Ściągają pościel, wyjmują śpiwory, kładą na łóżku. Odrobinę się tylko opłuczą, podróż straszna, jedzenie podłe, rzucam się do kuchni, włączam pod ziemniaczkami i schabikiem, zalewam sałatę sosem, oni się pluszczą w łazience, ja nakrywam stół, wino, świece i te rzeczy.