A ja marzyłam o dniu, kiedy cały ten kurczak będzie wyłącznie dla mnie, i mój brat, którego wszyscy bardziej kochali, nie będzie się ze mną kłócił o farsz lub nogę, bo kurczak będzie mój. Było to marzenie prozaiczne, które kiedyś wypowiedziałam przy stole i które spotkało się z potępieniem mojej rodziny.
Przyszedł grudzień, wieczerza wigilijna zjedzona, kolęda odśpiewana, świeczki na choince zapalone, rzucamy się na kolana w celu wygrzebania mnóstwa paczuszek spod choinki. I co się dzieje? Kurczak, przepiękny, upieczony, z chrupiącą skórką, z farszem, w pudełku po butach. Ach, jaka byłam szczęśliwa. Babcia – przepraszająco rozłożyła ręce w kierunku moich rodziców, a ja wąchałam swojego kurczaka i czekałam do północy, żeby już minął 24 grudnia postny i żebym mogła go zjeść. Dostałam wtedy bardzo dużo innych prezentów. Jakich – nie pamiętam. Ale kurczaka pamiętam. Bo kurczak był prezentem serca.
Takich prezentów mam mnóstwo.
Kiedyś od jednego chłopaka, co się w nim kochałam szaleńczo a niewinnie, dostałam w prezencie milion dzwoneczków Małego Księcia. Tak napisał: „Daję Ci te dzwoneczki…” Mam je wszystkie, co do jednego, gdziekolwiek się przeprowadzam…
Kiedyś w prezencie imieninowym dostałam przyjazd ukochanego z bardzo daleka. O matko moja, żebyś ty wiedziała, jak ja się w nim kochałam! Albo Eksio!
A dwa lata temu na urodziny dostałam od Tosi Pegaza – o dwunastej w nocy wstała i mi dała. Piękny niebieski, wyrzeźbiony w drewnie konik, z zielonym siodłem, a przy tym siodle dwa zgrabnie umocowane skrzydełka, stoi do dziś na biurku. Przeżył przeprowadzkę, i bardzo proszę.
A jak byłam smutna, to Ula przyniosła mi swój koszyczek wiklinowy, żebym nie była smutna…
Albo Agnieszka, która zawsze wyłowi z moich marzeń to jedno, które może spełnić – i spełnia… I po to przeszukała cały GS, żeby znaleźć motykę, bo ja z nią na słońce… Nie dostała tej motyki, ale ja ją od niej dostałam…
I tak dalej.
Niestety nie mogę opisać wszystkich prezentów, które przechowuję w pamięci, i choć żaden z nich nie był kartą wozu, są dla mnie cenniejsze niż wszystkie samochody świata. Dziewczyno, czekaj na te najdroższe prezenty, które wymagają nie pieniędzy i nie sklepu – ale odrobiny uwagi i serca. Które z dwóch kawałków chleba zrobią urodzinowe grzanki, podane przez płot. Które z byle czego zrobią wyczekiwaną luksusową potrawę. Które każą przejechać dwa tysiące kilometrów, żeby być tego określonego dnia. Które są milionem dzwoneczków albo Pegazem, albo motyką.
Te najdroższe prezenty można dawać, nie mając grosza przy duszy, pod warunkiem wszakże, że się przez moment zastanowisz, co temu drugiemu, bliskiemu ci człowiekowi sprawi przyjemność i dzięki czemu poczuje się kochany. I nawet jeśli ktoś chce gwiazdki z nieba, możesz mu tę gwiazdkę dać.
A ja, czego i pani życzę, należę do kobiet, które marzą o białym koniu i o tym cholernym rycerzu. A dlaczego nie? Mam nadzieję, że to mi nigdy nie minie. Niech pani nie daje sobie odebrać ani marzeń, ani przyjemności. Mężczyzna, jeśli nie jest w stanie wykrzesać z siebie niczego, na czym pani zależy – niech sobie idzie.
Z poważaniem, w imieniu redakcji…
Wiozę listy szybko do redakcji, znowu jestem spóźniona.
O, jak mi przyjemnie napisał Niebieski!
Czyżby nasze listy się rozminęły? Nie poczekał na odpowiedź?
A zupełnie serio – przykro mi, że takie rozczarowanie dotknęło panią. Nie wiem, ile lat trwał pani związek, ale każde małżeństwo, któremu się nie udaje, zasługuje na współczucie. Konsekwencje dotykają w znacznie większym stopniu kobiety niż mężczyzn. Mam nadzieję, że spotka pani mężczyznę, który będzie pani wart.
Och, Niebieski, gdybyś tylko nie cytował Hirusia, to bym cię lubiła. Ale już się nie nabiorę na te pyszne, krągłe zdania o kobietach. Bo to jest ten sam lep, na który się złapałam. Ale miło do mnie napisałeś.
Cukier jest niezdrowy
Rozpadało się u nas na wsi. Lało się z nieba chyba ze dwa dni, a jak leje, to droga u nas, że nikt nie przejedzie. Siedziałam smętnie przy komputerze, bo kiedy pada, to mi smętnie, i zamiast pisać latałam smętnie kursorem po ekranie, bo jakże tu odpowiadać na listy, jak pada i pada. Z tego wynika tylko błoto. A że błoto, to i tak nikt nie zajrzy, nic się nie zdarzy.
Dlatego przegapiłam pierwszy dzwonek. Na drugi poderwałam się z niedowierzaniem. Bo oto w tymże błocie stali przy bramie nieznajomi ludzie – kobieta i mężczyzna, dość młodzi i zupełnie obcy. Wyszłam, zarzuciwszy kurtkę na głowę. Zanim doszłam do furtki, przemokłam na wylot. A obcy wyglądali – pożal się Boże!
Okazało się, że tuż przed torami ich mały fiat został w kałuży, do której tubylcy nie wjeżdżają w czasie deszczu, ale obcy owszem. Dziura charakteryzuje się tym, że wyjechać z niej już nie można – oczywiście w czasie deszczu. Wpadłam w nią, jak przyjechałam po raz pierwszy na moją ziemię. Dziewczyna i chłopak byli przerażeni, przemoknięci do suchej nitki i wyglądali sympatycznie. Nie mieli telefonu komórkowego, czym również zaskarbili sobie moją sympatię. Chcieli tylko, żebym zadzwoniła po pomoc drogową.
Spojrzałam na dziewczynę – do kolan była ciemna od deszczu, od kolan w dół błotnisto-gliniana. Jej towarzysz był tylko mokry. Znaczy: ona próbowała wypychać ten samochód. Nie znoszę mężczyzn, którzy każą własnym kobietom wypychać z błota samochody. Sama kiedyś Eksiowi wypychałam. Ale kobiety z takimi mężczyznami u boku budzą głębokie współczucie, więc zaprosiłam ich na herbatę, zanim pomoc przyjedzie.
Przedstawiliśmy się. Weszli. Nastawiłam wodę, oni gdzieś zadzwonili. Weszłam z herbatą.
– Nie słodź tyle – powiedział obcy do towarzyszki.
Cofnęła rękę od cukierniczki i oblała się rumieńcem a dawno nie widziałam kogoś, kto by się czerwienił. Gdybym miała wcześniej jakiekolwiek sympatyczne uczucia do młodego człowieka, to teraz ulotniłyby się bezpowrotnie.
– Cukier jest niezdrowy, pani też tak uważa?
Owszem, uważam, słodzę półtorej łyżeczki, żal mi się zrobiło tej ładnej dziewczyny, co chciała sobie troszkę osłodzić życie.
– Bo wie pani – kontynuował wyznawca niesłodzenia – kobiety łatwiej tyją, to niech Ania nie słodzi, bo utyje. Ale mówię jej to już tyle razy, a ona swoje. Tutaj zresztą od razu powiedziałem: zakopiemy się. Ale ona się uparła, żeby jechać do ciotki. I zakopaliśmy się – stwierdził z satysfakcją. – Miałem rację.
Spojrzałam na jej mokre nogi, buty zostawili w przedpokoju.
– Na pewno pomoc drogowa w takiej dziurze przyjedzie nie wcześniej niż za godzinę – kontynuował wesoluchno młody człowiek. – To miło z pani strony, że możemy się napić herbaty. A sąsiadów nie ma? Mówiłem, w taką pogodę nie należy się ruszać z domu. Jak pojechaliśmy z Anią do Zakopanego, lubię góry i chciałem troszkę pochodzić, to już w pociągu wiedziałem, że to nie będzie udany wyjazd, człowiek ma czasami takie przeczucie. No i Ania skręciła sobie nogę od razu pierwszego dnia na Kalatówkach, mówiłem: szybciej, bo nam się coś przed zmrokiem nieprzyjemnego wydarzy, i proszę! – Triumf w jego głosie brzmiał niebezpiecznie. – Stało się. Cały pobyt na nic. Prawda, kochanie?
Kochanie przytaknęło głową i spuściło oczy.
– Tak to już jest, że życie człowiekowi kłody pod nogi. Nie jest łatwo. Teraz też pewno będziemy czekać nie wiadomo ile na tę pomoc i takie pieniądze będę musiał dać, że się nie pozbieram. Rżną człowieka na każdym kroku, prawda?
Nie czuję się orżnięta na każdym kroku (Hirek poszedł w niepamięć), ale pani Ania popatrzyła na mnie takim wzrokiem, że musiałam kiwnąć głową.
– I ten deszcz! Pada i pada. Pewno będzie padało cały tydzień – ucieszył się mężczyzna. – Mam nadzieję, że skończy się tylko na katarze. W zeszłym roku miałem takie zapalenie oskrzeli, myślałem, że z tego nigdy nie wyjdę – rozmarzył się.