– Ona jest straszna.
– Nikt nie jest straszny – próbowała pedagogicznie jej matka.
– Opowiedz nam o tym – zaproponował jej ojciec, który wypiera się, jakoby oglądał amerykańskie psychologizmy.
– No więc – nieletnia położyła nogi na stoliku – po tygodniu przyszłam do szkoły, pamiętacie?
Pamiętaliśmy. Odetchnęliśmy z ulgą. Wtedy, rzecz jasna.
– A ona mnie pyta, dlaczego nie byłam w szkole przez tydzień. To jej mówię, że chorowałam. A ona mnie pyta, co robiłam. To jej mówię, że chorowałam. A w poniedziałek? Chorowałam. A we wtorek? Leżałam i czytałam. A w środę? Leżałam i oglądałam telewizję.
Już-już widziałam, jak chcą przerwać ten wywód i kazać jej przejść do sedna, ale się powstrzymali.
– A ona mnie pyta: a w czwartek? Też leżałam. A co robiłaś w weekend? No więc jej powiedziałam, że w sobotę, jak tylko wyszli ostatni goście i ojca odwieźli do izby wytrzeźwień, to posprzątałam wybite szyby, butelki zaniosłam do skupu, za te pieniądze pojechałam do Warszawy…
Nagła bladość wypełzła im na twarz. Nie zdziwiłam się.
– …i dałam sobie w żyłę. Spałam u ciotki, bo dom się sfajczył i nikt niczego nie zauważył.
Twarz mojej kuzynki teraz oblekła się rumieńcem, ale jej czujny mąż chwycił ją za rękę i głosem niezwykle spokojnym zapytał:
– I co ona na to?
– No właśnie – powiedziała nieletnia siostrzenica. – I wtedy ona zapytała: a co robiłaś w niedzielę?
Zamilkliśmy.
Nieletnia położyła ogryzek na stoliku i ciągnąc torbę po podłodze, udała się do swojego pokoju. Popatrzyliśmy po sobie niepewnie. Byłam wstrząśnięta. Nieletnia zamknęła za sobą drzwi.
Wtedy mój szwagier załkał. Spojrzałam na kuzynkę. Też się dusiła. Ze śmiechu. Grzesiek podniósł się i zaczął znów szukać kart. Agnieszka podniosła się i zapytała, kto wypuścił Kleofasa, skoro miał siedzieć w domu. Grzesiek wdzięcznie powiedział, żeby Kleofas się bujał.
Jak to dobrze, że od jutra będę miała swoje własne życie i nie będę musiała przejmować się nieletnimi siostrzenicami, kotami, psami i życiem rodzinnym mojej kuzynki.
O pierwszej w nocy siadam do komputera. I piszę do Niebieskiego.
Szanowny Panie,
dziwię się, że próbuje pan ze mną korespondować na mój temat. Moja praca polega na udzielaniu profesjonalnej pomocy i informacji innym ludziom. Pan, widzę, zaczyna zabawiać się moim kosztem. W psychologii przypisywanie komuś cech, których nie jest się do końca u siebie świadomym, nazywa się przeniesieniem. Mam okazję zaobserwować na przykładzie listów od pana, jak przeniesienie działa. Sądzę, że to pan żywi niechęć do mężczyzn, i trudno się dziwić, skoro jeden z nich potrafił rozkochać w sobie pańską żonę. Choć nigdy nie udzielam o sobie informacji – tym razem odstąpię od tej zasady i zwierzę się panu, że nie miałam nigdy żony i mnie żona nigdy nie musiała zdradzać. Tak że nie żywię w stosunku do mężczyzn (w przeciwieństwie do pana) żadnych uczuć, ponieważ nie mogą być moimi rywalami. Z poważaniem w imieniu redakcji…
Cóż za bezczelny facet! Już jutro po raz pierwszy w życiu we własnym domu! Och, jakie życie jest piękne! Żadnych Kłopotów i Kleofasów, żadnych nieletnich siostrzenic i grona ich koleżanek, żadnego bujania się, kłopotów żołądkowych, grania w piłkę w domu, w brydża do trzeciej – spokój, cisza – nowe życie!
Rozpakowujemy się
Ależ mój sąsiad od drzwi ma gest! Przyszedł z żoną i ze skrzynką szampana, i to wcale nie „Dorato”, tylko normalny, prawdziwy szampan. W życiu takiego nie piłam.
Napaliłyśmy z Tosią w kominku. Przyszła Ula – bo tylko ona wie, co gdzie jest, przecież mnie pakowała. Jutro Mańka przywiezie Borysa! Mam piękny ogród – to znaczy piękny kawałek ziemi. Za chwilę będzie wiosna! Zrobię dietę, rzucę palenie, posadzę takie roślinki, jakie ma Ula! Otwieramy szampana – jest zimno, ale szampan świetny!
Rozpakowujemy się. W pierwszej paczce słownik. Ten z fusami w środku. Ula spakowała jego książki? Otwieram z niesmakiem. Brudnawe plamy. Fusiki ładnie przywarły. A na przedzie dedykacja: „Judycie za zdobycie pierwszego miejsca w konkursie «Ja i Lenin»… o psiakrew, to moja własna książka z dzieciństwa socjalistycznego – obrzydliwe fusy w mojej książce, nienawidzę mojego psa!
W nocy wstaję i dokładam do ognia. Szukam śpiwora i drugiej kołdry. Wkładam dres na piżamę. O Boże, nie, tylko nie tak jak z tym od Joli! Ma być zupełnie inaczej!
Od jutra nie palę!
No, po prostu strasznie się cieszę! Cieszę się, ale trochę mi smutno. Tosia w szkole, ja próbuję podłączyć komputer, ale nie umiem. Nie mogę nawet pracować. Nikt mi nie zaproponuje bujania się. Samochód nie zapalił. Za to ja zapalam. Nie mam żadnej woli, nie mówiąc o silnej. Nie mam telefonu. Jestem tak strasznie samotna i wszędzie jest daleko. Drzwi wejściowe się nie zamykają. Bo się spaczyły. Na noc podkładam grabie pod klamkę. Miał przyjść specjalista od spaczeń, ale nie przyszedł. Wiadomo, facet.
Jutro muszę być w redakcji. Ale przyjedzie Borys, to będzie pilnował. I nie mogę zadzwonić do mamy ani do taty. Dobrze, że Ula jest przez płot.
Wieczorem przyjechała Mańka, Borys oszalał, od razu znalazł dziurę pod bramą i uciekł. Złapałam go przy kolejce. O mały włos nie złamałam nogi w dziurze przy kolejce. Czy to był dobry pomysł, żeby tu mieszkać?
Mańka przyniosła mi pudełko przewiązane śliczną czerwoną kokardą – prezent na nowe mieszkanie. Zapytałam, czy do jedzenia – w domu nic nie ma, bo przecież ten cholerny samochód nie zapalił. To nie był dobry pomysł, żeby tu mieszkać. Ale nikt się o tym nie dowie. Poradzę sobie. Otwieram pudełko – a tam koteczek! Jak żywy! Maleńki jak pół mojej dłoni! No, jeszcze mi kota brakowało! Tosia oszaleje ze szczęścia.
Koteczek natychmiast kuca w kuchni i sika na podłogę. I piska! Borys podchodzi i liże go. Tosia wraca ze szkoły i niemieje ze szczęścia! Cudowny, przemiły koteczek!
Kot Mietek ma się dobrze. W ciągu paru dni troszkę urósł. Tosia karmi go strzykawką z mlekiem, mimo że on już sam wcina żarcie z puszki. Jest trzykolorowy. Śliczny. Ula pomogła mi się do reszty rozpakować. Jest pięknie. Mam drewniany sufit. Czuję się jak w domu. To był najlepszy pomysł mojego życia. Mietek zaczepia Borysa. Gonią się po całym domu. Mietek schował się pod kredens w kuchni i tam się zaklinował. Borys prosto z błota wskakuje na fotel. Mietka nie mogłam wyjąć, musiałam prosić Krzysia i Ule o pomoc. Kiedy odsuwaliśmy kredensy spadło sześć talerzy i filiżanki. Potłukły się cztery. Może na szczęście.
Wypiliśmy kolejnego szampana. Wieczorem przyjechała Agnieszka. Załatwiła mi telefon – dadzą mi specjalną linię! Będę miała swój własny telefonik i będę mogła gadać godzinami ze wszystkimi, którzy są daleko. I na pewno zadzwoni mama i tata i coś mi doradzą. Nie będę się czuła taka samotna! Boże, widzę, że porzuciłeś tę smutną statystykę, jeśli chodzi o moją osobę!
Podłożyłam grabie pod klamkę i pojechałam do redakcji. To wcale nie tak daleko, mniej niż godzina. Bardzo przyjemnie się jedzie. Można poczytać i w ogóle. Przyzwyczaję się.
W redakcji zagadnął mnie naczelny. Machał „Playboyem”, spytał, czy już wiem, że łechtaczka jest dwa i pół raza większa. Nie wiedziałam. Zapytałam, od czego. Jeśli od tego, co mam na myśli, to nic dziwnego, że jest tak mało udanych związków – statystycznie rzecz biorąc.