– Jak długo ludzie z Wioski będą tkwić między lękiem przed bałwanami a poddaniem się woli naszego Boga i Jego ziemskich wysłanników? – spytał z irytacją starszy z gości nie wiadomo kogo. Ezry? Isaka? Samego siebie?

– Jeśli z tym nie skończymy, może to trwać nawet setki lat! Ci ludzie za dnia będą szli do świątyni, a nocą będą przyzywać swoje bałwany! Dopóki jest szaman, każdy w Wiosce ma prawo myśleć, że pogaństwo nie jest niczym złym!- krzyknął Ezra.

– Oni już nie są poganami. A sprawa szamana sama się rozwiąże bez naszego udziału. To sprawa miesięcy. Dwóch, może trzech – szepnął Isak i tchnienie tego szeptu przyniosły Jonowi jakby pszczoły, gdyż inaczej nie mógłby go usłyszeć. Spojrzenia gości tym razem zawisły na wargach starego kapłana, który dokończył: – Szaman umiera…

– Plemię pewnie zaraz wybierze następcę – przerwał Ezra.

– Plemię nie wybierze nowego, gdyż ten konający od wielu miesięcy starzec wytłumaczy im, że szamani nie są już potrzebni – ciągnął Isak, nie zwracając uwagi na Ezrę, ba, nie zwracając uwagi na dostojnych gości. Patrzył przed siebie i Jon wystraszył się, że został dostrzeżony na murze. Ale kapłan patrzył daleko w przestrzeń, tam gdzie Jon nie sięgał wzrokiem. – Szaman wie, że jest ostatnim czarownikiem Plemienia. Pogodził się z tym, choć to boli…

– Chyba nie prowadzisz rozmów ze strażnikiem bałwanów ani go nie odwiedzasz, więc skąd o tym wiesz? – spytał surowo starszy dostojnik i wszystkie pierścienie zabłysły na jego palcach, gdy zdecydowanym gestem podkreślił ostre brzmienie wypowiadanych słów.

– Rozmawia! – krzyknął Ezra. – On z nim rozmawia! Odwiedza go! Wszak dlatego was tu wezwałem, Wasze Miłości! Bo tu dzieje się coś niepokojącego! Wszyscy w Wiosce jakby na coś wyczekiwali! Podejrzewam, że niektórzy chodzą na drugi brzeg Rzeki, gdzie kryje się coś złego. Coś bardzo złego! Coś, co nam zagraża!

– …lecz nie zagraża to naszemu Bogu i miłości Plemienia do Niego – dorzucił Isak z łagodnym uśmiechem. – A to chyba najważniejsze, bracie Ezro. Tak, odwiedzam czasem szamana i właśnie stąd wiem, że wkrótce w tej Wiosce nie będzie żadnych czarowników. Odwiedzam go właśnie po to, żeby mieć pewność, iż stary szaman nie wyznaczy nikogo na swego następcę.

– A bałwany? – spytał młodszy dostojnik. – Czy na pewno ich już nie ma?

– To zależy, co Wasza Miłość ma na myśli – wyszeptał Isak, a Jon mimo woli zadrżał, słysząc jego odpowiedź. – Jeśli Wasza Miłość mówi o Istotach, które to Plemię czciło i miłowało przez tysiące lat, nawet jeśli błądziło w tej miłości i czci, nawet jeśli, naszym zdaniem. Istoty te nie były godne uczuć… to… to słowo bałwany, Wasza Miłość… otóż myślę, że słowo bałwany nie oddaje ich natury.

– Mówisz, kapłanie Isaku, tak, jakby oni istnieli… – wtrącił z podejrzliwą i gniewną nutą w głosie starszy z gości.

– Kto? – spytał przekornie Isak.

– Bałwany.

– Niewiele wiem o ich istnieniu. Nigdy żadnego z nich nie widziałem – odparł wymijająco stary kapłan.

– Zatem ich nie ma, nie ma nawet tych małych, glinianych wizerunków, które trzymano w domach? Wszystkie zniszczyli nasi bracia, przybywając do tego dzikiego kraju? – spytał nagle młodszy z dostojników i nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej: – Skoro ich nie ma, to znaczy, że słudzy świątyni dobrze wypełniają swoją misję, Wasza Miłość. Może kapłan Ezra czyni to sprawniej, szybciej i skuteczniej, gdyż jest młodszy. Brat Isak jest starcem i niedługo będzie się męczył na tym grzesznym padole, mamy nadzieję, że rychło trafi do lepszego świata, czego będziemy mu tylko zazdrościć.

– Taak… – zamruczał starszy z dostojników i w zamyśleniu zaczął oglądać swoje pierścienie. – Czas… czas rozwiąże wszystkie nasze problemy w tej Wiosce i w tym kraju. Na razie za tym rozwiązaniem się opowiadamy, bracie Ezro. Czas sprzyja nam, nie naszym wrogom, świadomym czy mimowolnym – dorzucił, patrząc w pergaminową twarz Isaka. Po twarzy przemknął mu uśmiech i znowu z uwagą zaczął oglądać swoje pierścienie.

Ezra milczał z niepewnym wyrazem twarzy. Jon pomyślał, że przyjęte rozwiązanie – choć nie bardzo wiedział, jakie – na pewno nie zadowala młodszego z kapłanów. Za to oszczędza gasnące życie szamana, nie przysparzając mu bólu. Tę niezrozumiałą potyczkę wygrał stary kapłan, czego Jon nigdy się nie spodziewał. Jon w jakiś dziwny, niepojęty sposób przeczuwał, że czas Isaków się kończy, a czas Ezrów zawsze będzie trwać. Jon wyczuł też, że goście z Dalekiego Kraju większą miłością braterską darzą młodego kapłana, choć obu nazywają braćmi.

– Jutro skoro świt odjedziemy, pragnęlibyśmy bowiem zobaczyć budowaną w pobliskim mieście największą świątynię tego kraju. Ile to dni drogi? – zagadnął już swobodnie młodszy dostojnik, zmieniając temat.

– Może sześć, a może już tylko pięć, teraz ciągle karczują tu Puszczę i wytyczają nowe, bite drogi. A świątynia będzie wspaniała i odpowiednia do wielkości Boga – zachwycił się Ezra. – Przyrzekam Waszym Miłościom, że gdy ostatecznie zakończy się czas czarowników w tym Plemieniu, zacznę budować nową świątynię w Wiosce, większą i bogatszą niż obecna, która przypomina kurnik, a nie miejsce czci…

Jon wzburzył się na chwilę, gdyż przywiązany był do obecnej świątyni, może i skromnej, ale wystarczającej na potrzeby Wioski. Ludzie mieścili się w niej bez kłopotów, a w każdym z jej kątów czuło się Boga. A zresztą Bóg był przecież wszędzie i nie można Go było zamknąć nawet w największym na świecie budynku!

– To dobra myśl, bracie Ezro. Zwłaszcza że drzew wokół jest tyle, iż mógłbyś wybudować dziesięć wielkich świątyń, nie jedną. Część drzewa powinieneś wysyłać do miasta, tam, gdzie go brakuje i w ten sposób zarobiłbyś na swoją budowlę – podpowiedział z zadowoleniem młodszy z gości.

– To wspaniała myśl. Wasza Miłość – ucieszył się Ezra.

– Nadwyżki ze swych dochodów poślesz nam. Wciąż brakuje pieniędzy na wcielanie w życie śmiałych, miłych sercu Boga planów – zakończył starszy z gości i obaj dostojnicy wstali, dając znak, że uciekają przed chłodem, który powoli, wraz z cieniem rzucanym przez drzewa, zaczął napływać do ogrodu. Isak pozostał na ławie, a jego postać – mała, chuda i zgarbiona – nie wiedzieć czemu wydała się Jonowi godna miłości i współczucia.

– Isaku, Isaku… – szepnął Jon do siebie. – Włóż choć jeden pierścień na swe chude palce, może wtedy twój głos będzie lepiej słyszalny. Wprawdzie uratowałeś życie szamana, uchroniłeś go od straszliwego cierpienia, ale mogło być inaczej. I będzie inaczej, już wkrótce…

…i Jon zeskoczył cicho z ogrodowego muru, dziwiąc się, skąd znalazł w sobie słowa, które właśnie wypowiedział. Brzmiały tak, jakby wypowiedział je obserwator z innego świata, nie on, mieszkaniec Wioski.

– Pamiętaj, byś naszego syna powierzyła Ezrze, nie Isakowi – powtórzył wieczorem do Gai, gdy już nacieszyli się sobą i przytuleni, leżąc na zwierzęcych skórach, patrzyli na trzaskające polana.

– Mówisz mi to po raz trzeci, jakbyś kochał właśnie młodszego z dwóch kapłanów i jakbyś nie wierzył, że sam zdecydujesz o losie pierworodnego – odparła Gaja, odchylając głowę i patrząc mu z uwagą w oczy.

– Często kocha się kogoś za jego słabość – rzekł Jon, pomijając milczeniem zasadnicze wątpliwości żony. – Nasza przyszłość to Ezra, nie Isak.

– Dziwny stałeś się, Jonie. Mówisz takimi słowami, jakbyś czytywał grube księgi kapłana Ezry, choć przecież nigdy nie byłeś przez niego wybrany i nie nauczył cię czytać – zaczęła Gaja, wtórując jego wewnętrznym rozterkom. – Im dłużej jesteś w Drodze, tym bardziej cię nie rozumiem. Czuję twoje ciało, ono jest wciąż takie samo, ale twoje myśli nie należą już do naszego Plemienia – mówiła i zakończyła z rozpaczą: – Obyś nigdy nie był usłyszał tego zewu, żylibyśmy tu spokojnie i szczęśliwie! Po co udałeś się na drugi brzeg Rzeki?!

– …aby uratować ciebie, dziewięcioletnią dziewczynkę, od nieuchronnej śmierci w wezbranej wodzie – odparł łagodnie jej mąż.

– I to wtedy…? – zaczęła Gaja i urwała.