Изменить стиль страницы

„Mnie, gdy jem, mama zawsze mówi: Wam to dobrze. Bo wy myślicie, że to takie proste ugotować obiad… – i żarcie staje mi w gardle”.

Wam to jest dobrze:

makaron jest rozgotowany i kleisty. Sos pomidorowy z torebki: biały proszek Knorra i dwie łyżki przecieru. Za dużo soli, za mało cukru. Złotko, ojciec i Ewa żują ten obiad jak gumę, z której wyssano cały smak, została tylko miękka, zamulająca usta masa. Ojciec wbił wzrok w obrus. Chciałby patrzeć w gazetę, ale Teresa nie pozwala czytać przy jedzeniu. „W moim domu nikt nie będzie czytać przy stole. Matka mnie uczyła, co wypada, a co nie wypada i ja was też nauczę”, powtarza. Ewa przyrzeka sobie w duchu, że gdy już będzie na swoim (co to jest „na swoim?”, zastanawia się), to jedząc coś, co lubi, zawsze będzie czytać. Dwie przyjemności naraz. Potrawa, od której w ustach i w przełyku robi się miękko i miło – i książka, od której mózg robi się ciepły, a to ciepło promieniuje na całe ciało, na zimne stopy i dłonie. „Na swoim zawsze będę czytać przy jedzeniu”, decyduje, odkładając tę decyzję na nieokreślony czas.

…więc żują ten kleisty rozgotowany makaron w rytm słów Teresy:

– Wam to jest dobrze… Jedno pójdzie do szkoły i wróci, całe zadowolone, drugie odsiedzi swoje na poczcie, a trzecie pobiega sobie, udając, że pracuje. A ja? Czy wy myślicie, że taki makaron to spada na ten stół z nieba? Przecież ktoś musi zrobić zakupy, przydźwigać je w siatach do domu, czując, jak trzeszczy mu kręgosłup, a ręce bolą w stawach, ktoś musi to wszystko wstawić do szafek i lodówki, ktoś musi postawić garnki na piecyku, nalać wody, wsypać soli, wrzucić makaron, dopilnować, by nie wykipiał ani się nie przypalił, ktoś musi pomyśleć, co dodać do tego makaronu, żebyście go łaskawie zjedli, na przykład zrobić sos, mieszając go bez przerwy, żeby nie przywarł do gara i podać to wszystko ciepłe na stół. A wy tylko siądziecie, weźmiecie widelce i zjecie wszystko w pięć minut, choć ja nad tym stałam całą godzinę lub nawet dwie. Wam to jest dobrze, chciałabym mieć takie życie jak wasze.

„Wam to jest dobrze” towarzyszy jako stały dodatek do każdego posiłku – jak innym czerwone lub białe wino. „Jak już będę na swoim, zawsze będę milczeć, gdy ktoś będzie jadł, żeby mu nie rosło w ustach, nie stawało w gardle, nie zsuwało się opornie po ściankach przewodu pokarmowego, czepiając się ich, chcąc zawrócić”, przyrzeka sobie Ewa za każdym razem.

– To jest niedobre – mówi Złotko, która jeszcze wciąż ma przywilej powiedzenia głośno, co chce, choćby po to, aby matka mogła odpowiedzieć: „Jedz, inaczej nigdy nie urośniesz”. Małej Ewie powtarzała to babcia Maria, ale babcia gotowała lepiej. „W przeciwieństwie do mamy, która nie lubi chyba niczego, co robi, poza słuchaniem Presleya”, myśli Ewa, a makaron zbija się jej w żołądku w wielką kleistą kulę.

Jadł w sposób pobudzający apetyt, bez zachłanności, ale ze smakiem. Zapłacił, wstał i znowu się przeciągnął. Wtedy podniosła się. Mężczyzna za barem pokręcił głową, jakby mówiąc: „Nie tutaj. Tutaj musi być cicho i miło, bo on płaci także za pewność, że nic nie zakłóci mu odpoczynku”. Kiwnęła głową, że rozumie i wyszła. Wiedziała, że on też zaraz wyjdzie.

Wyszedł. Dopiero teraz mu się przyjrzała. Nigdy nie widziała go w świetle dziennym, jedynie w sztucznych światłach stroboskopów i czerwonej poświacie, bijącej od baru w dyskotece. Już wiedziała, skąd wzięło się skojarzenie z Johnnym Deppem. Miał urodę równie pochmurną jak tamten.

„Czy ja go nienawidzę?”, zamyśliła się, patrząc jak wolnym krokiem zmierza w stronę parkingu. „Nie, jeszcze nie, przecież go nie znam”.

– To ja – powiedziała, stając za jego plecami, gdy otwierał drzwi kabiny.

– Widzę, że ty – odparł, odwracając się.

Jego wzrok wędrował po niej, sunął wolno, jak mrówka po piasku, poczynając od twarzy i trochę spoconych, kręconych włosów, poprzez szyję i piersi, ku jej brzuchowi, lekko wystającemu między dołem podkoszulka i paskiem krótkiej spódniczki. Gdyby się ubrała inaczej, jak chciała matka, nikt by nie dostrzegł, że jest w ciąży („Poza babcią Ireną, która poznaje to po twarzy”, pomyślała przelotnie). I tu, na tym wydętym brzuchu, jego wzrok się zatrzymał. „Szkoda. Nogi mam ładne”, pomyślała, patrząc na niego uważnie.

– Wiesz co, jestem jakiś odklejony po długiej drodze. Co znaczy to „ja”? Jak masz na imię? – spytał.

– Ewa, ale to ci nic nie powie. Chyba nie wiedzieliście, jak mam na imię, to nie było dla was ważne.

– Imię zawsze jest ważne – odparł, przyglądając się jej ze skupioną uwagą.

– Nie wtedy i nie tam. Dyskoteka. Sylwester nowego wieku – podpowiedziała, cały czas nie spuszczając z niego oczu.

Gdyby nie przyglądała mu się aż tak uważnie, nie dostrzegłaby reakcji. Ale jego tęczówki zwęziły się gwałtownie, choć stali w cieniu.

– Sylwester, tak. Sylwestra pamiętani, ciebie nie. Było tam z pięćset osób, a może więcej. Masa dziewczyn.

– I was trzech – dorzuciła. – i ja. A teraz jest jeszcze Ono – wskazała głową na brzuch.

Stał chwilę, nic nie mówiąc, a potem nagle rzucił się gwałtownie w przód:

– Właśnie! Trzech, a nie jeden, więc czego chcesz ode mnie? Ślubu? Sądu? Alimentów? i za co? Za to, że dobrowolnie wepchałaś się nam do auta? Nikt cię nie ciągnął. Sama wlazłaś. Nie wmówisz mi, że to był gwałt. Nigdy nikogo nie zgwałciłem, wszystkie same lazły. Gdzie miałaś rozum, żeby w nocy włazić do auta trzem obcym facetom?! Dlaczego to zrobiłaś?! Która porządna dziewczyna tak robi? Tak robią tylko te, które wiedzą, do czego to zmierza, nie?

Ono zapukało od środka, cicho i delikatnie, lecz nerwowo.

– Spokojnie – powiedziała. – On nic ci nie zrobi. Musi pokrzyczeć. Broni się, ale ty się nie bój.

Spojrzał na nią z agresywnym zdziwieniem:

– Do kogo mówisz? – spytał.

– Do dziecka.

– Zwariowałaś? Przecież ono jeszcze nic nie słyszy. Ileż ono ma? Zaraz… czekaj… pięć miesięcy. Mały szczurek.

– Wszystko słyszy i słucha cię. Cały czas cię słucha – powiedziała. – Ma już uszy, włosy, brwi, rzęsy, ma palce u rąk i nóg. Ziewa, uśmiecha się, marszczy buzię. Śpi albo się rusza i nasłuchuje. Odróżnia dobrą muzykę od złej, pewnie polubiłoby twoje wiatrowe dzwoneczki, bo to jest dobry dźwięk, ale nie znosi techno. Chyba zakłóca mu to jego własny rytm. A Ono chce być wolne.

Patrzył na nią coraz bardziej zdziwiony i sprawiał wrażenie, jakby przez chwilę zapomniał z kim i o czym rozmawia. Wyciągnął wolno rękę ku niej, jakby chciał położyć ją na jej brzuchu, dotknąć i sprawdzić, czy to wszystko prawda. Po chwili gwałtownie ją cofnął.

– Dobra. Nie będziemy tak głupio pieprzyć. Czego chcesz? Kasy? – spytał ostro.

– Kasa by się przydała – przyznała rzeczowo. – Mam tylko niecałe dwa pięćset, za które chciałam je wyskrobać. To by wystarczyło, żeby się go pozbyć, ale nie wystarczy, by Ono żyło. No i to nie moja forsa, ale mamy.

– Za późno zorientowałaś się, że jesteś w ciąży – odkrył z gniewną satysfakcją.

– To był mój pierwszy raz, skąd miałam się zorientować? Ale nie było za późno.

– Pierwszy raz? – spojrzał na nią z nieuświadomionym lękiem.

„Oni się boją pierwszego razu, ten pierwszy wydaje się im zobowiązujący. Właściwie dlaczego?”, zastanowiła się przelotnie.

– Muszę mieć forsę, żeby zobaczyć każdego z was.

– Po co?

– Przecież ja nie wiem, czy wtedy, gdy jest tyle plemników naraz, to tylko jeden łączy się z jajeczkiem, czy wszystkie. Jestem na to za głupia, z biologii miałam ledwie trójkę. A co zrobię, gdy Ono mnie kiedyś spyta, jak wyglądał jego ojciec? Jak miał na imię, jaki był, w jaki sposób się poruszał? Muszę to wiedzieć. Muszę mu wskazać jednego z was. Tego właściwego.

– I niby skąd się tego dowiesz? – zaśmiał się gniewnie.

– Ono mi powie.

Spojrzał na nią, oszołomiony i niespokojny:

– Oszalałaś?

– Nie, Ono to będzie wiedzieć, ale musi ujrzeć was wszystkich trzech, po kolei. Wtedy da mi znak.

Stał, milcząc, a jego gniewne zdziwienie spotkało się w pół drogi z jej spokojną pewnością.