Изменить стиль страницы

„Nie zniosę jej obecności w naszym domu”, myślała wówczas Teresa, wyobrażając sobie uważne spojrzenie teściowej, które będzie ją prześladować dniem i nocą. „Wciąż będę się czuła winna, choć nie zrobiłam nic złego”, powtarzała w myślach, zastanawiając się nad uniknięciem lub odwleczeniem tego nieuchronnego momentu. „Jan nic mi nie powie, tylko będzie czekał. A pewnego dnia nie wytrzymam tego oczekiwania i będę musiała mu powiedzieć: «tak, bierzemy ją do nas…»„

Sama nie wiedziała, kiedy i jak wpadło jej do głowy rozwiązanie. Jan jeszcze wówczas sypiał razem z nią, w ich małżeńskiej sypialni, choć oba łóżka już były oddzielone; każde stało pod inną ścianą, zamiast koło siebie, co Teresa tłumaczyła prosto i przekonująco: w pokoju było teraz więcej miejsca.

Tamtej nocy, tuż po zgaszeniu światła, Teresa niemal z nieśmiałością (czego nie rozumiała) weszła do łóżka męża zamiast do swojego i objęła go pełnym, pulchnym ramieniem.

– …kiedyś było nam razem dobrze, prawda? – szepnęła.

Jan znieruchomiał. Objął ją, mimo że prawie zapomniał, jak to się robi – i zapomniał dotyku jej ciała. Potem się zdziwił, jak bardzo jest miękkie (kiedyś było smukłe, twarde, elastyczne) i jak strasznie jest go dużo (niegdyś Teresa była szczupła i wiotka).

„Teraz jest kobietą rubensowską”, pomyślał odruchowo i uprzytomnił sobie, że zawsze uwielbiał gotyckie postaci kobiece, kruche i smukłe, lubił też dziwne dziewczyny Mondriana przypominające wykrzykniki. Nie znosił tłustych, różowych i dojrzałych kobiet Rubensa. W pierwszym odruchu miał ochotę wstać i uciec.

Został jednak.

Teresa obejmowała go i tuliła i miał uczucie, że tonie, „Duszę się”, pomyślał z lękiem, ale dobrowolnie w niej zatonął, myśląc cały czas o wiotkiej Teresie sprzed lat i o tym, jak długo nie dotykał kobiecego ciała. „Nawet gdy go za dużo, jest piękne i gładkie jak muzyka Saint-Saënsa”, myślał, ostrożnie badając dotykiem, do jakiego stopnia Teresa się zmieniła.

Matka nadal zapominała zamknąć gaz, dwa razy zalała sąsiadów z dołu i raz wyszła z mieszkania bez klucza, zatrzaskując drzwi. Otwierali je z pomocą ślusarza, w asyście ciekawskich sąsiadów. A potem Teresa oznajmiła:

– Jestem w ciąży. Będziemy mieli drugie dziecko. To zdanie najpierw go olśniło. Nie spodziewał się już niczego od życia, a tymczasem życie dawało mu coś tak cudownego jak drugie dziecko. Kolejne zdanie Teresy spowodowało jednak, że poczuł się nagi i bezbronny, jakby pozostawiony z dala od domu, gdzieś na mrozie, mimo że była właśnie pełnia lata:

– Teraz musimy wspólnie zdecydować, czy weźmiemy do siebie twoją matkę, czy pozwolimy sobie na dwoje dzieci. Chyba rozumiesz, że jedno wyklucza drugie? Zamilkł, patrząc na nią w rozpaczy. Niewątpliwie miała rację. Matki trzeba wciąż pilnować, może przecież wywołać pożar lub spowodować inne nieszczęście, a jeśli będzie tu malutkie, bezbronne niemowlę…

– …to chyba oczywiste – ciągnęła Teresa. – Wyskrobiemy dziecko, bo w końcu jedno już mamy, całkiem duże, a przecież nie oddamy twojej matki do jakiegoś zakładu!

I tak urodziła się Złotko. Matka znalazła się w zakładzie kilka lat później. Jan już wiedział, że Złotko była ceną określonej transakcji. To Jan, gdy była malutka, mówił do niej „Złotko” i niespostrzeżenie wszyscy przestali nazywać ją Marysią (po babci Marii), a nazywali Złotko. I tak pozostało, choć stopniowo i nieubłaganie zniknęła z nazwy czułość, zawarta w jej pierwotnym sensie.

– Zamknij się, Złotko! – krzyczała co chwilę Teresa, gdyż tę drugą córkę musiała wychowywać sama, bez pomocy matki i uczyła się teraz, jak to jest, gdy niemowlę krzyczy po nocach, a człowiek chce spać. Zwłaszcza że Złotko przez siedem pierwszych miesięcy cierpiała na kolkę i płakała prawie co noc, a także często w ciągu dnia.

Gdy Jan i Ewa wychodzili z domu – on do pracy, ona do szkoły – Teresa niekiedy zamykała się w swoim pokoju, byle nie słyszeć wrzasku dziecka.

– …i co? – pyta teraz Ewa z tajonym gniewem. – Więc gdy Złotko przyszła na świat, to nie uroniłaś ani jednej minuty jej życia?

Teresa odwraca się plecami do córki i przekłada coś na stole.

– Mamo! – woła Ewa. – Odpowiedz! Milczenie przedłuża się, narasta, olbrzymieje i Ewa nie wątpi, że zaraz przerwie je coś niedobrego.

– Mam tylko was – mówi wreszcie Teresa łamiącym się głosem, wypełnionym łzami, odwraca się i szybko wychodzi.

Mam tylko was:

…mieliście być inni, lepsi, piękniejsi, ja sama miałam być lepsza i lepiej żyć. W innym domu, z inną rodziną, a może nawet w innym świecie. Miałam tak wyglądać jak kobiety w kolorowych magazynach. Mój dom miał być taki jak ich domy, efektowny, bogaty, pełen dywanów, mebli i obrazów w złoconych ramach. Miałam podróżować dookoła świata, od jednego wielkiego miasta do drugiego. Mój mąż miał stać we fraku na estradzie i kłaniać się w rytm oklasków, a potem mówić: „Wszystko, całą karierę zawdzięczam mojej żonie… Oto ona!” Presley tak mówił o swojej Priscilli i śpiewał dla niej Love me tender i ofiarował jej Graceland, samochód, pierścionek z brylantem wielkim jak jajo strusia. Mój mąż w tym fraku, na podwyższeniu estrady, koło wielkiego, czarnego fortepianu też wydawałby się większy, prawie tak duży jak Presley i w niczym by nie przypominał urzędnika na poczcie. Nie wyszło. Nic nie wyszło. Mieliście być inni, ale jesteście tacy, jacy jesteście i mam tylko was. Ja miałam być inna, ale jestem, jaka jestem. Więc zróbcie coś, żebym uwierzyła, że mnie kochacie, że jestem wam potrzebna i że ja też was kocham.

Ewa stoi nieruchomo, patrząc na swój spakowany plecak i myśli:

„Ono… Gdzieś w przyrodzie są samice, które pożerają samca po stosunku, uczyłam się o tym na biologii, ale byłam marną uczennicą, więc nie wiem, jak te stworzenia się nazywały, a zresztą to nie ma znaczenia. Są też w przyrodzie czułe matki pożerające własne dzieci. Robią to z miłości, bo obawiają się, że te dzieci są zbyt słabe do życia. A wśród ludzi są samice, które pożerają same siebie, bo nie mogą dać sobie ze sobą rady. Moja mama jest tymi wszystkimi samicami równocześnie i nie chcę, nie mogę być kiedyś taka jak ona. Ono, ratuj mnie, tylko ty możesz sprawić, że będę inna, musisz być tylko mocniejsze i mądrzejsze niż ja.

Ono… Obiecuję ci w zamian, że nie będę cię mieć, ale będę z tobą, a to są dwie różne rzeczy. Nie wiem, jak to ma wyglądać w normalnym, codziennym życiu, ale wiem, jak wyglądać nie powinno, więc może się tego nauczę…”

Ewa bierze plecak, zarzuca go na ramię i schodzi na dół. W kuchni ryczy Presley. Matka, stojąc plecami do drzwi, porusza się do taktu, kołysząc szerokimi biodrami.

– Wyruszam – mówi Ewa.

– Rób zawsze tak, jak podpowiada ci serce – szepcze nagle Teresa, ale głos jej się łamie, a Presley go zagłusza, więc córka tego nie słyszy. Wyciąga tylko rękę i głaszcze plecy matki, myśląc o tym, że biustonosz wpija się jej w tłuste ciało, żłobiąc głębokie fałdy i że wygląda to paskudnie, zwłaszcza gdy nosi się obcisłe sweterki. „Jeśli kiedyś będę mieć pieniądze, kupię jej ładny, luźny sweter. Niebieski”, myśli Ewa i mówi głośno:

– Wrócę. Nie wiem kiedy, ale wrócę. Nie wyrzucaj mnie, gdy wrócę sama.

„Nigdy nie opuściłam tego obrzydliwego miasta, choć zawsze chciałam to zrobić. Nie wyszłam za mąż za tego, kogo kochałam i nawet nie wiem, czy w ogóle ktoś taki był. Nie wiem, kiedy moje córki postawiły pierwsze kroki i jakie wypowiedziały pierwsze słowo. Nigdy nie wygrałam w totka i na pewno nie wygram. Już zawsze każdy mój dzień będzie taki sam jak ten, co minął wczoraj, a przecież mam dopiero czterdzieści… nie, czterdzieści jeden lat. Gdyby ktoś mnie objął i powiedział: «ale ja cię kocham». Gdyby…”, myśli Teresa, a potem patrzy przez łzy na Ewę i wybucha: – Chyba nie wyjdziesz w takim stroju! Za oknami rozkwita maj i trwa jeden z tych gorących, niemal letnich dni. Ewa ma na sobie minispódniczkę i krótki, opięty podkoszulek. Zaokrąglony brzuch ledwie mieści się w spódnicy, a pomiędzy paskiem i dołem podkoszulka widać kawałek jasnej, napiętej skóry.