Изменить стиль страницы

Babcia Irena tu nie pasuje. Już dawno nie nosi kapelusza, ale Ewie wydaje się, że on wciąż tkwi na jej starannie uczesanych, gładkich włosach. I babcia porusza się tak, jakby on stale tam był. Zatem nadal pozostaje babcią kapeluszową i nawet ten straszny dom nie jest w stanie tego zmienić.

„Co ona tu robi? Czemu tu jest? Przecież nie jest jeszcze stara!”, myśli Ewa i zaraz sobie odpowiada: „A gdzie miałaby być? u nas?”

Starsza pani zawsze ożywiała się na widok wnuczki i ściskała jej rękę tak, że ten uścisk w zupełności zastępował pocałunek (którego Ewa nie lubiła). Tylko kapeluszowa babcia umiała w zwykły uścisk dłoni włożyć tyle znaczenia.

– Czy jest ci tu bardzo źle? – pyta Ewa. Babcia Irena uśmiecha się.

– Powiem ci coś w tajemnicy…

Ewa rozgląda się i jej wzrok pada na staruszkę patrzącą w okno.

– Ona nie słyszy – mówi babcia. – Ona czeka i nic więcej jej nie obchodzi. Tu wystarczy znaleźć sobie zajęcie i jest dobrze. Ona je znalazła. I ja znalazłam.

„Babcia Maria robiłaby swetry na drutach. Szaliki i rękawiczki”, myśli Ewa. „Co znalazła babcia kapeluszowa w tym okropnym miejscu? Co tu można znaleźć?”

– Wiesz, co to za budynek? – pyta babcia Irena i uśmiecha się. – Nawet Janowi tego nie powiedziałam. To moja dawna szkoła.

– Szkoła? Tu kiedyś była szkoła? – pyta Ewa bez zdziwienia, bo to wyjaśnia rozkład dużych sal wokół ciągnących się przez cały budynek korytarzy. Wyślizgane poręcze („Pewnie zjeżdżali na nich, jak my”), ślady po boisku w zaniedbanym ogrodzie.

– Tak, tu była szkoła, jeszcze w czasach stalinowskich.

– Co to są czasy stalinowskie? – pyta Ewa.

– Miałaś przecież lekcje historii – mówi babcia bez wyrzutu, jakby dla przypomnienia.

– Uczyłam się na pamięć – tłumaczy się Ewa.

Babcia Irena płynnie przemienia się w babcię kapeluszową i mówi surowo, choć z troską (Ewę niepokoi, że to starsza pani martwi się o nią, zamiast na odwrót. Na odwrót byłoby normalnie i w porządku):

– Nie można żyć prawdziwie, nie mając pojęcia o miejscu, w jakim się żyje i o tym, jakie ono było kiedyś.

Ewa milczy i myśli, że ona nie wie, a przecież żyje. A babcia znowu się uśmiecha.

– Wtedy żyjesz tylko z dnia na dzień – dopowiada, tak jakby słyszała jej myśli.

„Już nie. Już nie, choć nadal nie wiem, co to czasy stalinowskie”, myśli Ewa i pyta głośno:

– Co ci to daje, że kiedyś była tu twoja szkoła?

– W tych murach wciąż są obecne nasze głosy, myśli, uczucia, wydarzenia… a ja przeżywam je na nowo.

– Opowiedz mi o nich.

– Na przykład mój list do Stalina, w 1950 roku i spotkanie z hrabiną Maricą – mówi babcia i nie wiadomo, czy się uśmiecha, czy zasępia.

Ewa wyrzuca z głowy nazwisko Stalina, historii nie lubiła i nie lubi i pyta szybko:

– Znałaś prawdziwą hrabinę?

– Dziecko, hrabina Maricą to nie taka hrabina, jak myślisz – śmieje się babcia Irena.

– Nie? – dziwi się Ewa.

Hrabina Marica:

pani od polskiego odeszła. Na emeryturę. I przyszła nowa. Jasne włosy w gęstych loczkach po trwałej „na gorąco”. Małe, bystre oczy, pogodny uśmiech, wesoły, stanowczy głos. Zdrowa cera bez makijażu. Energiczne ruchy. Granatowa spódnica. Zielona koszula. Czerwony krawat.

– Dzień dobry, dziewczynki i chłopcy! – mówi pani tak radośnie, że wszyscy odruchowo uśmiechają się i rozbłyskują nawet okna dostojnego szkolnego budynku. – Od dziś lekcje będziemy prowadzić po nowemu. Bo mamy nowy ustrój. Bo wszystko w Polsce jest nowe i piękne. A będzie jeszcze piękniejsze. Spójrzcie, jak wszystko się zmienia!

…pani wykonuje szeroki wymach ręką i rzeczywiście, ponura zazwyczaj klasa jaśnieje od słonecznych promieni i od niej samej. Czterdzieści par oczu śledzi powiew nowego.

„Chyba nie będzie dziś gramatyki”, szepcze z nadzieją sąsiadka Ireny.

– Jeszcze niedawno w tym kraju była niesprawiedliwość. Kapitaliści wyzyskiwali robotników. Dlatego robotnicy strajkowali. A dziś właśnie robotnicy rządzą krajem. Wprawdzie jeszcze zostało trochę zgniłej reakcji, ale uporamy się z nią! – woła pani i ściany klasy rozstępują się przed jej głosem. – Dziewczynki i chłopcy! Czy wiecie, kto to jest Józef Wissarionowicz Stalin? Czy wiecie, jak się buduje socjalizm? Czy wiecie, że polscy robotnicy pod wodzą Stalina walczą o socjalizm, ale zgniła reakcja i inteligencja bronią się przed nim? Ale oni przegrają, a my wychowamy sobie nową inteligencję! i ja was tego nauczę, bo ta walka zaczyna się już tutaj, w szkole. Ja was nauczę, jak mamy wygrać, bo bój to będzie ostatni, dziewczynki i chłopcy.

Wszyscy odruchowo prostują się, gdyż od nowej pani bije zdrowa, świeża energia, w przeciwieństwie do starej polonistki, która pachniała kurzem, zleżałymi ubraniami i naftaliną.

– A teraz się poznamy – ciągnie pani radośnie i zerka do klasowego dziennika. – Adlewska, powstań… Aaa, to ty… Pochodzenie?

– ?

– Pochodzenie, mówię!

– …?!

– No, zawód ojca, Adlewska.

– Dentysta.

– Siadaj. Batko! Pochodzenie!

– Tata jest tym… no… urzędnikiem.

– Siadaj. Bigaj!

– Pochodzenie robotnicze, tata jest kolejarzem.

– Ładnie. Bardzo ładnie. A należy?

– …?

– Pytam, do czego tata należy?

– Tata należy do kolei.

– Idiotka…

– Tata należy do naszej rodziny…?

– Pytam, czy tata należy do partii!

– Ja nie wiem.

– To zawsze trzeba wiedzieć. Spytaj w domu i jutro mi powiesz. Siadaj. Czerwińska!

Irenka myśli: „Ona jest taka ładna i młoda. Jest jak koleżanka. Wszystko wie. Niczego się nie boi. Jakie ja mam pochodzenie? Inteligencja pracująca. I nie należy. Ona nie będzie mnie lubić. Tak bym chciała, żeby mnie lubiła”.

– Kalińska… Irenka wstaje.

– Pochodzenie…

Irenka pręży się na zewnątrz (już niemal stoi na baczność) – i wewnątrz.

– Mój tata jest inteligentem, ale nie ma dyplomu, więc właściwie… właściwie to jest półinteligentem! i nie należy, ale może należeć! Ja mu powiem!

Pani patrzy na Irenę długim, zaciekawionym spojrzeniem.

Nazajutrz pani przynosi na lekcje polskiego adapter. Cała klasa uczy się piosenek. o Nowej Hucie. o Zetempe. o stalowych rumakach, co ruszyły na pola. I piosenkę o Suliko. Po rosyjsku. Nikt w klasie nie zna rosyjskiego, więc wszyscy zapisują fonetycznie to, co pani im dyktuje. „Gdieże ty, maja Suliko…?” To jest ukochana piosenka Józefa Wissarionowicza Stalina. A Józef Wissarionowicz Stalin jest Ukochanym Wodzem pani.

– …nie. Nie moim, tylko nas wszystkich. I waszym też – wyjaśnia pani cierpliwie.

Pani opowiada klasie, jak się buduje Nową Hutę. Silnymi i zdrowymi rękami buduje ją młodzież z całej Polski.

My Zetempe!

My Zetempe!

Roboty nie boimy się!

Nie! Nie! Nie!

– Jak będziecie grzeczni, to was zabiorę na wycieczkę do Nowej Huty – mówi pani.

– i do Krakowa! – wyrywa się któraś z uczennic.

– Do Krakowa? Po co? Tam nie ma nic ciekawego a teraz opowiem wam o niezwykłym dzieciństwie małego Soso…

Wszyscy w klasie milkną. Dzieciństwo małego Soso brzmi prawie tak zachęcająco jak Przygody Winnetou. A mały Soso to po prostu duży Józef Stalin.

– Był dzieckiem genialnym…

Klasa w gorączkowym podnieceniu słucha opowieści pani o Pawliku Morozowie. o Pawce Korczaginie, o tym, jak Lubow Jarowaja z miłości do partii porzuciła złą miłość do białogwardzisty, wroga rewolucji i wydała go w ręce Czeka. To jest prawie tak samo ciekawe jak opowieści o Indianach; tam też byli źli biali i dobrzy czerwoni.

Ale najciekawsza – gdyż najbardziej niepojęta – jest dyktatura proletariatu. Chyba nawet pani nie wie, czym ona jest, gdyż choć wciąż używa tego określenia – to jednak nie objaśnia go, więc Irenka sama je sobie wyobraża: dyktatura proletariatu jest czymś wspaniałym i mocnym. Można być przy niej bezpiecznym, nigdy nie czuć strachu, przeciwnie: napełniać lękiem innych – byle być jej częścią. Dyktatura proletariatu wszystko wie i nigdy nie ma wątpliwości. Choć jest rodzaju żeńskiego, to jednak nie ma płci. Jest podobna do gigantycznego robotnika, wymalowanego na jednej ze ścian przy rynku – ma toporne, grube rysy i sękate, mocne dłonie, lecz równocześnie delikatne loczki pani i jej zdecydowany, jasny, wibrujący głos. Irenka bardzo chce być dyktaturą proletariatu, choć nie wie, jak to osiągnąć.