A tę rundę rozpoczniemy od kluczowego zadania, dzięki któremu nie wszystko jeszcze stracone – możesz nawet znaleźć się jeszcze w finale, rozluźnij się, gdyż jest to pytanie ostatnie i teraz ważą się twoje losy, czy dostaniesz główną nagrodę, czy też nie mamy o czym ze sobą rozmawiać, i wtedy koniec – publiczność zebrana przed telewizorami kieruje kciuki obu rąk w dół i na sygnał, który pojawi się w rogu ekranu, opluwa telewizor, a tego przecież nie chcemy, więc weź głęboki oddech, wypluj gumę, pytanie brzmi: co studiujesz?

Co studiujesz, Andrzej? – mówi Ala z powrotem zakładając swe magiczne pozłacane okulary, czary mary hokus pokus i studiuję ekonomię, lubię dobrą książkę i dobry film, nie słucham żadnego rodzaju muzyki, poznam kulturalnego chłopca bez nałogów w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu lat celem poważnego, kulturalnego związku.

Ja milczę. Milczę. Ona patrzy na mnie badawczo, czyżbyś nie znał odpowiedzi? Skup się, na pewno znasz, przecież na pewno coś studiujesz, inaczej nie byłoby cię tutaj, przecież wszyscy coś studiujemy i się tego nie krępujemy, wręcz otwarcie to przyznajemy, pomyśl dobrze, na pewno przecież pamiętasz.

Dobrze, to skoro nie możesz sobie przypomnieć, podpowiedz pierwsza, posłuchaj uważnie: a więc jest to kierunek studiów… związany z administracją… z zarządzaniem…

Administracja i zarządzanie! – mówię natychmiast i przyduszam odpowiedni klawisz na wersalce, co by ta odpowiedź nie wzięła dupy w troki z ekranu, zanim zdążę ją wybrać. I patrzę na Alę niepewnie, czy to jest prawidłowa odpowiedź.

Ona patrzy trochę badawczo, czy to na pewno ta odpowiedź, czy na pewno chcesz ją zaznaczyć, czy jesteś pewien, czy na pewno chcesz ją zaznaczyć?

Wtedy ja już na totalnym wydechu powtarzam, że administrację i zarządzanie.

O kurczę pieczone! – mówi ona, gdyż prawdopodobnie odpowiedź okazała się prawidłowa. Ja też to miałam studiować, ten kierunek wybrali dla mnie rodzice już w podstawówce, jednak nie dostałam się z braku wolnych miejsc, zresztą moja mama mówi, że to nie żaden brak wolnych miejsc, tylko że nie dostałam się ze względu na korupcję, kumoterstwo, niekompetencję elit rządzących i złą sytuację w kraju, a poza tym mama mówi, że ekonomia też jest dobra, a nawet lepsza, korzystniejsza, ma większe perspektywy i właściwie nie chcę cię przerażać, nie chcę cię martwić, ale administracja i zarządzanie jest to kierunek całkowicie skazany na upadek, po ukończeniu którego nie dostaniesz pracy w żadnym szanującym się przedsiębiorstwie. To samo zresztą powtarzam zawsze mojej koleżance od serca Beacie, która wtedy się dostała i myśli, że teraz raptem świat leży u jej stóp, cała Polska z Rosją włącznie.

Wracam na festyn – mówię na to, nie znosząc sprzeciwu. Gdyż to już jest koniec tego programu, a czy wygrałem, czy przegrałem, to cokolwiek by się działo, nagrodę główną się zrzekam na rzecz sierot, na rzecz Polskiego Związku Administrantów Polskich, na rzecz mego kumpla najlepszego Kacpra, niech on tę nagrodę ma, jemu się ona pełnoprawnie należy, on może będzie miał na nią chęć. I chuj, że w moim obliczeniu, w mojej punktacji jestem setki milionów punktów do tyłu, co bym musiał teraz wziąć Magdę tysiąc razy pod rząd plus jeszcze po kilka razy Andżelę jako dziewicę, by wyjść jakoś na prostą z tymi punktami i nie stracić twarzy.

Okej – mówi Ala i cieszę się, iż jest w końcu gamę over, czas antenowy się kończy i program „Gotuj z nami” wraz z nim dobiega końca, nasza pieczeń z łabędzia jest gotowa do spożycia po zdjęciu tekstylnych dekoracji, na razie jeszcze w bluzce typu golf wygląda dość nieapetycznie, ale smakuje wybornie, chociaż jest odrobinę łykowata. Można serwować na bankietach i grillach w rodzinnym gronie oraz oficjalnych przyjęciach formalnych.

Szkoda, że już musisz iść, miło się z tobą rozmawiało, jesteś fajnym kolegą. Poczekaj jeszcze momencik, chciałam pokazać ci zdjęcia z wesela mojej siostry, to było bardzo przyjemne przyjęcie, bardzo smaczne, choć skromne potrawy, bardzo przyjemna, rodzinna atmosfera. Siedź tu i nic nie dotykaj – mówi pieczeń z łabędzia i wygładza golf, poprawia ustawienie złotego krzyża na swych piersiach. I idzie. A ja w tym czasie tej chwili sam na sam ze sobą, oko w oko z kwiatami doniczkowymi i papużkami falistymi w jej pokoju, nie marnuję. Choć po zażyciu wymienionych już powyżej specjalnych środków czuję się jakby spokojny, wyrachowany. Gdyż jeszcze tego nie wspominałem, ale taki system to ja pierdolę, i z takim systemem ja współpracować nie będę, w żadnych wywiadach publicystycznych, w żadnych „Wybacz mi” o poezji nie będę występować jako uczestnik, tego jednego jestem pewien. I biorę. tak. Wpierw ustawiam kwiat doniczkowy na dywan, wyjmuję dżordża i w ostentacji sikam do doniczki, co z nerwów przed wykryciem leję nierówno i nie zawsze idealnie trafiam, tak że część idzie na dywan. Nie wszystko wchodzi, więc jeszcze resztę, co zostało, to stawiam na ziemię klatkę z papużkami i odreagowuję mocz na nich, na ich poidełku. Co one w międzyczasie drą te swoje krzywe pyski i uciekają po drążkach, aż się boję, by łabędziowa tu nie przybiegła zaraz zwiedziona ich odgłosami kaźni. Spokojnie, ścierwa – mówię do nich – odrobina moczu normalnego człowieka lepiej wam zrobi niż hektolitr psychicznie chorej wody od matki przełożonej.

Wtedy one jednak jak nienormalne drą mordę dalej i zaraz zaczną próbować z desperacji odlecieć do ciepłych krajów po pomoc, po posiłki, gdyż ta wariatka tak je wychowała, że w towarzystwie przeciętnego człowieka one się nie umią porządnie zachować, tylko są szczute i napuszczane na przyzwoitych, umysłowo normalnych ludzi, są skłonne wyraźnie zrobić mi co złego. Więc wtedy ja patrzę tak na nie, jakie są głupie zupełnie jak ich sucza matka Ala, pewnie studiowały ekonomię, albo tak: ta po lewo bankowość i rozporządzanie, a ta po prawo finanse i finanse. Wasza matka jest pierdolnięta – mówię im cicho jakby w sekrecie i szeptem spluwam temu jednemu na łeb.

Okej. Wtedy już na luzie całkiem biorę sobie jeszcze do kieszeni parę rzeczy, co leżą na wierzchu, długopis w konwencji podhalańskiej w kształcie ciupagi, złoty pierścionek z kamyszkiem i klej szkolny w sztyfcie, bo to zawsze może się przydać. Są to nagrody pocieszenia w tym programie ufundowane przez prowadzącą, co by nie było, że jestem tak do końca na minus, bo niby jest tak, że punkty odejmują mi się z każdą chwilą same od siebie i przyjmują wartość coraz bardziej malejącą, ale jakby co, to jakieś korzyści z całej tej imprezy odniosłem. Wtedy ustawiam wszystko jak było i szeptem, w całkowitej konspirze otwieram drzwi, co rozlega się od razu z nich pokaźny, przeciągły jęk.

Idziesz gdzieś? – woła Ala z otchłani, z jakiś odległych nieistniejących pokoi, z klubu książki, co na półkach w porządku alfabetycznym stoją albumy, fotografie, literatura, proza, zdjęcie Ali i jej siostry witających proboszcza solą i chlebem w ludowych strojach kaszubskich oraz dyplom ukończenia szkoły podstawowej z wynikiem z czerwonym paskiem oraz za wzorową pracę skarbnika klasowego.

No i kiedy ja słyszę, iż ona jest gdzieś zapewnię daleko i nie zdoła dobiec tu nim ja wyjdę, to zbiegam po schodach, łapię w rękę adidasy i wybiegam z tego domu, trzaskając furtką. Gdzie dyszę ciężko i się oddalam, gdyż gdy ona stwierdzi mój brak oraz zaszłości zaszłe w jej osobistym ekosystemie w kwestii flory i fauny, będzie źle, może zacząć mnie gonić lub też, co gorsza, chcieć mi pokazać te zdjęcia.

Pierwszy lepszy autobus, co akurat przyjechał, więc siadam do niego, choć muszę stwierdzić, iż czuję się słaby, jakby senny, iż bym teraz mógł tak tym autobusem jechać bez końca, i nikt by mi nie zarzucił braku biletu, gdyż nawet nie mógłby mnie stąd ruszyć, tak jestem ciężki, iż ten cały interes może się w jednej chwili zawalić. Jedziemy wolno również najprawdopodobniej przez mój ciężar, ciężar moich rąk, które są tak ciężkie iż nie mogę ich podnieść, tylko wiszą. Boję się iż zaraz spadną mi na podłogę razem z resztą ciała, i już nikt ich stamtąd nie ruszy, nie podważy. Jedziemy coraz wolniej i miasto również porusza się powoli, jak gdyby falą morską przysuwa się i odwleka, zdalnie sterowane przez znudzonych, pijanych jak świnie radnych. Chmury są nad miastem jak złowrogie brwi zaciągnięte. Bóg się wkurzył, Bóg robi porządki. Lecz takiej Ali, jak by tu była, nic by nie było straszne, to muszę przyznać. Gdyby nawet się waliło i paliło, ona by pokazała swą legitymację studencką plus by wyciągnęła spod kurtki swój krzyż i panikujący tłum zadeptujący sam siebie nawzajem by rozstąpił się przed nią, o, studentka ekonomii, kulturalna, najwyraźniej katoliczka, co prawda z jakimś chłopakiem nieco sennym, zapewne upośledzonym swym synem, ale w takim wypadku tym bardziej trzeba jej pomóc go podnieść z siedzenia, odkleić go od dermy. Rozsunąć się, przepuścić, może mają ważne sprawy, idą właśnie wypożyczyć najnowszą książkę Bolesława Leśmiana, idą właśnie po przydział na ziemniaki, pożar poczeka, pożar nie ucieknie, odsuńcie się i przepuście.