Изменить стиль страницы

Ostatni z Gemmerczyków rzucił miecz i zaczął szlochać, krótkimi, urywanym spazmami. Skellen przypadł i z całej siły uderzył go w twarz.

— Weź się w garść! - zaryczał. - Weź się w garść, chłopie! To tylko jedna dziewczyna! Tylko jedna dziewczyna!

— Jak w Dun Dare, w noc Saovme — powiedział cicho Boreas Mun. - Nie zejść nam już z tego lodu, z tego jeziora. Wytężać, wytężać słuch! I usłyszycie, jak sunie na was śmierć.

Skellen podniósł miecz Gemmerczyka i próbował wcisnąć szlochającemu broń do ręki, ale bezskutecznie. Wstrząsany spazmami Gemmerczyk patrzył na niego tępym wzrokiem. Puszczyk rzucił miecz, doskoczył do Rience'a.

— Zrób coś, czarowniku! — ryknął, szarpiąc go za ramiona. Przerażenie zdwoiło jego siły, choć Rience był wyższy, cięższy i potężniejszy, podrygiwał w uścisku Puszczyka jak szmaciana kukła. - Zrób coś! Wzywaj twojego możnego Vilgefortza! Albo czaruj sam! Czaruj, rzucaj gusła, zaklinaj duchy, konjuruj demony! Zrób coś, cokolwiek, ty wyskrobku parszywy, ty gnojku! Zrób coś, zanim ta upiorzyca wszystkich nas pozabija!

Echo jego krzyku przetoczyło się po zalesionych zboczach. Nim przebrzmiało, zazgrzytały łyżwy. Szlochający Gemmerczyk upadł na kolana i zakrył twarz dłońmi. Bert Brigden zawył, cisnął miecz i rzucił się do ucieczki. Poślizgnął się, przewrócił, przez jakiś czas uciekał na czworakach, jak pies.

— Rience!

Czarodziej zaklął, podniósł rękę. Gdy skandował zaklęcie, ręka mu drżała, głos również. Ale udało mu się. Co prawda, nie ze wszystkim.

Tryskająca z jego palców cienka ognista błyskawica przeorała lód, tafla pękła. Ale nie w poprzek, jak powinna, by zagrodzić drogę nadjeżdżającej dziewczynie. Pękła wzdłuż. Skorupa lodu rozwarła się z głośnym trzaskiem, trysnęła i zadudniła czarna woda, szybko rozszerzająca się szczelina pomknęła w kierunku przyglądającego się w osłupieniu Dacre Silifanta.

— Na boki! — wrzasnął Skellen. - Uciekaaaać!

Było za późno. Szczelina wjechała między nogi Silifanta i rozwarła się gwałtownie, lód skruszył się jak szkło, pękł w wielkie kawały. Dacre stracił równowagę, woda zdławiła jego ryk. Wpadł w dziurę Boreas Mun, zniknął pod wodą klęczący Gemmerczyk, zniknął trup Oli Harsheima. Po nich chlupnął w czarną toń Rience, a zaraz po nim Skellen, w ostatniej chwili zdoławszy ucapić się krawędzi. A dziewczyna odbiła się mocno, przefrunęła nad rozpadliną, wylądowała, aż bryzgnął topniejący lód, pomknęła za uciekającym Brigdenem. Za chwilę do uszu wiszącego na krawędzi kry Puszczyka dobiegł podnoszący włosy wrzask.

Dogoniła.

— Panie… — wystękał Boreas Mun, któremu niewiadomym sposobem udało się wyczołgać na lód. - Dajcie rękę… Panie koroner…

Wyciągnięty Skellen zsiniał i zaczął straszliwie dygotać. Pod Silifantem, który usiłował wyleźć, skraj kry załamał się. Dacre znowu zniknął pod wodą. Ale zaraz wynurzył się, krztusząc się i plując, nadludzkim wysiłkiem wydarł się na lód. Wyczołgał aię i padł, wyczerpany do granic. Obok niego rosła kałuża.

Boreas jęknął, zamknął oczy. Skellen dygotał.

— Ratuj… Mun… Pomocy…

Na skraju tafli, zanurzony po pachy, wisiał Rience. Mokre włosy gładko przylegały mu do czaszki. Zęby dzwoniły jak kastaniety, brzmiało to jak upiorna uwertura do jakiegoś infemalnego danse macabre.

Zazgrzytały łyżwy. Boreas nie poruszył się. Czekał. Skellen dygotał.

Nadjeżdżała. Wolno. Z jej miecza ściekała krew, znaczyła lód kroplistym śladem. Boreas przełknął ślinę. Choć był do nitki przemoczony lodowatą wodą, zrobiło mu się nagle okropnie gorąco.

Ale dziewczyna nie patrzyła na niego. Patrzyła na Rience'a, nadaremnie usiłującego wydostać się na krę.

— Pomóż… - Rience przemógł szczękanie zębów. - Ratuj…

Dziewczyna wyhamowała, obracając się na łyżwach z taneczną gracją. Stała w lekkim rozkroku, trzymając miecz oburącz, nisko, w poprzek ud.

— Ratuj mnie… — zaskowyczał Rience, wpajając w lód drętwiejące palce. - Uratuj… A powiem ci… Gdzie jest Yennefer… Przysięgam…

Dziewczyna wolno ściągnęła szal z twarzy. I uśmiechnęła się. Boreas Mun zobaczył paskudną szramę i z trudem stłumił krzyk.

— Rience — powiedziała Ciri, wciąż uśmiechnięta. - Ty przecież miałeś mnie nauczyć bólu. Pamiętasz? Tymi rękoma. Tymi palcami. Tymi? Tymi, którymi teraz trzymasz się lodu?

Rience odpowiedział, Boreas nie zrozumiał co, bo zęby czarodzieja dzwoniły i klekotały w sposób uniemożliwiający artykułowaną mowę. Ciri obróciła się na łyżwach i uniosła rękę z mieczem. Boreas zacisnął zęby, przekonany, że rąbnie Rience'a, ale dziewczyna nabierała tylko impetu do jazdy. Ku ogromnemu zdumieniu tropiciela odjechała, szybko, rozpędzając się ostrymi wyrzutami ramion. Zniknęła we mgle, za moment ścichł też rytmiczny zgrzyt łyżew.

— Mun… Wywywyy… ciągnij… mnie… — wyszczekał Rience, z podbródkiem na krawędzi kry. Wyrzucił obie ręce na lód, próbował uczepić się paznokciami, ale wszystkie już miał zerwane. Rozprostował palce próbując czepiać się zakrwawionej tafli dłońmi i nadgarstkami. Boreas Mun patrzył na niego i miał pewność, przerażającą pewność…

Zgrzyt łyżew usłyszeli w ostatnim momencie. Dziewczyna nadjeżdżała z niesamowitą prędkością, wręcz rozmazywała się w oczach. Nadjeżdżała samym skrajem kry, mknęła tuż przy krawędzi.

Rience wrzasnął. I zachłysnął się gęstą, ołowianą wodą. I zniknął.

Na krze, na równiutkim śladzie łyżwy, została krew. I palce. Osiem palców.

Boreas Mun wyrzygał się na lód.

*****

Bonhart galopował skrajem nadjeziornej skarpy, gnał po wariacku, nie bacząc, że lada moment koń może połamać nogi na przysypanych śniegiem rozpadlinach. Oszronione gałęzie świerków chlastały po twarzy, smagały po ramionach, sypały za kołnierz lodowy pył.

Jeziora nie widział, cała kotlina, jak wrzący kocioł czarownic, wypełniona była mgłą.

Ale Bonhart wiedział, że dziewczyna tam jest.

Czuł to.

*****

Pod lodem, głęboko, stado pręgowatych okoni z ciekawością odprowadzało ku dnu jeziora srebrne, fascynująco migoczące puzderko, które wyśliznęło się z kieszeni unoszącego się w toni trupa. Nim puzderko upadło na dno, wzbijając obłoczek mułu, najśmielsze okonie próbowały je nawet trącać pyszczkami. Ale nagle pierzchnęły przerażone.

Pudełko wydawało dziwne, alarmujące drgania.

— Rience? Słyszysz mnie? Co się działo z wami? Dlaczego od dwóch dni nie odpowiadaliście? Proszę o raport! Co z dziewczyną? Nie wolno wam dopuścić, by weszła do wieży! Słyszysz? Nie możecie dopuścić, by weszła do Wieży Jaskółki… Rience! Odpowiedz, do diabła! Rience!

Rience, naturalnie, odpowiedzieć nie mógł.

*****

Skarpa skończyła się, brzeg zrobił się płaski. Koniec jeziora, pomyślał Bonhart, jestem na krańcu. Osaczyłem dziewczynę. Gdzie ona jest? I gdzie jest ta cholerna wieża?

Zasłona mgły pękła nagle, uniosła się. I wtedy ją zobaczył. Była tuż przed nim, siedziała na swej karej klaczy. Czarownica, pomyślał, komunikuje się z tym zwierzakiem. Posłała go na koniec jeziora i kazała na siebie czekać.

Ale i tak nic jej to nie pomoże.

Muszę ją zabić. Niech diabli porwą Vilgefortza. Ja muszę ją zabić. Najpierw sprawię, by błagała o życie… A potem ją zabiję.

Wrzasnął, ukłuł konia ostrogami i poszedł w karkołomny cwał.

I nagle zorientował się, że przegrał. Że jednak wywiodła go w pole.

Dzieliło go od niej nie więcej niż pół stajania — ale po cienkim lodzie. Była po drugiej stronie jeziora. Co więcej, półksiężyc plosa wyginał się teraz w stronę przeciwną — dziewczyna, jadąca po cięciwie łuku, miała do krańca jeziora znacznie bliżej.

Bonhart zaklął, szarpnął wodze i skierował konia na lód.

*****

— Pędź, Kelpie!

Spod kopyt karej klaczy sypnęła się zmarznięta gruda.

Ciri przywarła do końskiego karku. Widok ścigającego ją Bonharta przejął ją zgrozą. Bała się tego człowieka. Na myśl o stawieniu mu czoła w walce niewidzialna pięść zaciskała się jej na żołądku.