— Obcięliśmy zabitemu wiedźminowi prawą dłoń — odparła beznamiętnie Angouleme. - Ale później porwał ją szop pracz i zeżarł.
— Mamy więc tylko to — Geralt wolno rozpiął koszulę i wyciągnął medalion z głową wilka. - Wiedźmin nosił to na szyi.
— Poproszę.
Geralt nie wahał się długo. Półelf zważył medalion w dłoni.
— Teraz wierzę — powiedział wolno. - Bibelot silnie emanuje magią. Coś takiego mógł mieć tylko Wiedźmin.
— A Wiedźmin — dokończyła Angouleme — nie dałby go sobie zdjąć, gdyby jeszcze dychał. Znaczy się, to jest dowód murowany. Kładźcie więc, panku, forsę na stół.
Schirru pieczołowicie schował medalion, wyjął zza pazuchy zwitek papierów, położył je na stole i rozprostował dłonią.
— Proszę pozwolić.
Angouleme zeskoczyła ze skrzyni, podeszła, małpując i kręcąc biodrami. Pochyliła się nad stołem. A Schirru błyskawicznie ucapił ją za włosy, zwalił na blat stotu i przyłożył nóż do gardła. Dziewczyna nie zdążyła nawet wrzasnąć.
Geralt i Cahir mieli już miecze w dłoniach. Ale za późno.
Pomocnicy półelfa, osiłki o niskich czołach, dzierżyli w rękach żelazne haki. Ale nie kwapili się podchodzić.
— Miecze na podłogę — warknął Schirru. - Obaj, miecze na podłogę. Inaczej poszerzę tej dziwce uśmiech.
— Nie słuchaj… — zaczęła Angouleme i skończyła wrzaskiem, bo półelf zakręcił wpitą w jej włosy pięścią. I nadciął skórę puginałem, bo po szyi dziewczyny pociekł lśniący czerwony wężyk.
— Miecze na ziemię! Ja nie żartuję!
— A może się jakoś dogadamy? — Geralt, nie bacząc na wrzący w nim gniew, zdecydował się grać na zwłokę. - Jak ludzie kulturalni?
Półelf zaśmiał się jadowicie.
— Dogadać? Z tobą, wiedźminie? Mnie tu przysłano, bym z tobą skończył, nie gadał. Tak, tak, odmieńcze. Tyś tu udawał, jasełki odgrywał, a ja rozpoznałem cię od razu, od pierwszego rzutu oka. Dokładnie mi cię opisano. Domyślasz się, kto mi cię tak dokładnie opisał? Kto dał mi dokładne wskazówki, gdzie i w jakiej kompanii cię znajdę? O, z pewnością się domyślasz.
— Puść dziewczynę.
— Ale ja cię znam nie tylko z opisu — kontynuował Schirru, ani myśląc puścić Angouleme. - Ja cię już widziałem. Ja cię nawet kiedyś śledziłem. W Temerii. W lipcu. Jechałem za tobą aż do miasta Dorian. Do siedziby jurystów Codringhera i Fenna. Kojarzysz?
Geralt obrócił miecz tak, by klinga zaświeciła w oczy półelfa.
— Ciekaw jestem — powiedział zimno — jak zamierzasz wybrnąć z tej patowej sytuacji, Schirru. Ja widzę dwa wyjścia. Pierwsze: natychmiast puścisz dziewczynę. Drugie: zabijesz dziewczynę… A w sekundę później twoja krew pięknie ubarwi ściany i sufit.
— Wasza broń — Schirru brutalnie szarpnął Angouleme za włosy — ma znaleźć się na ziemi, zanim doliczę do trzech. Potem zacznę dziwkę kroić.
— Zobaczymy, ile zdążysz ukroić. Ja myślę, że niedużo.
— Raz!
— Dwa! — zaczął własne liczenie Geralt, zawijając sihillem syczącego młyńca.
Z zewnątrz dobiegł ich łomot kopyt, rżenie i prychanie koni, okrzyki.
— I co teraz? — zaśmiał się Schirru. - Na to czekałem. To już nie pat, lecz mat! Przybyli moi przyjaciele.
— Doprawdy? — powiedział Cahir, wyglądając oknem. - Widzę uniformy cesarskiej lekkiej kawalerii.
— A więc to mat, ale dla ciebie — rzekł Geralt. - Przegrałeś, Schirru. Puść dziewczynę.
— Akurat.
Drzwi baraku ustąpiły pod kopnięciami, do środka wkroczyło kilkunastu ludzi, w większości czarno i jednolicie umundurowanych. Wiódł ich jasnowłosy brodacz ze srebrnym niedźwiedziem na naramienniku.
— Que aen suecc's? — spytał groźnie. - Co się tu dzieje? Kto odpowiada za tę rozróbę? Za te trupy na dziedzińcu? Gadać mi tu natychmiast!
— Panie dowódco…
— Glaeddyvan vort! Rzucić miecze!
Posłuchali. Bo mierżono do nich z kusz i arbaletów. Puszczona przez Schirru Angouleme chciała zerwać się ze stołu, ale nagle znalazła się w uścisku krępego, kolorowo odzianego draba o wyłupiastych jak u żaby oczach. Chciała krzyknąć, ale drab zacisnął jej na ustach urękawiczoną pięść.
— Powstrzymajmy się od przemocy — zaproponował chłodno Geralt dowódcy z niedźwiedziem. - Nie jesteśmy przestępcami.
— A to ci dopiero.
— Działamy za wiedzą i zgodą pana Fulka Artevelde, prefekta z Riedbrune.
— A to ci dopiero — powtórzył Niedźwiedź, dając znać, by podniesiono i zabrano miecze Geralta i Cahira. - Za wiedzą i zgodą. Pana Fulka Artevelde. Ważnego pana Artevelde. Słyszeliście, chłopcy?
Jego ludzie — ci czarni i ci kolorowi — zarechotali chórem.
Angouleme zaszamotała się w uścisku żabiookiego, nadaremnie usiłując krzyczeć. Niepotrzebnie. Geralt już wiedział. Zanim jeszcze uśmiechnięty Schirru zaczął ściskać podawane mu prawice. Zanim czterech czarnych Nilfgaardczyków chwyciło Cahira, a trzech innych skierowało kusze prosto w jego twarz.
Żabiooki pchnął Angouleme w ręce kamratów. Dziewczyna zawisła w ich chwycie jak szmaciana lalka. Nawet nie próbowała stawiać oporu.
Niedźwiedź wolno podszedł do Geralta i nagle łupnął go w krocze pięścią w pancernej rękawicy. Geralt zgiął się, ale nie upadł. Na nogach trzymała go zimna wściekłość.
— Może pocieszy cię wieść — powiedział Niedźwiedź — że nie jesteście pierwszymi durniami, których Jednooki Fulko wykorzystał do własnych celów. Solą w oku są mu zyskowne interesy, jakie ja tutaj prowadzę z panem Homerem Straggenem, przez niektórych zwanym Słowikiem. Fulka szlag trafia, że w ramach tych interesów przyjąłem Homera Straggena na służbę cesarską i mianowałem dowódcą ochotniczej kompanii ochrony górnictwa. Nie mogąc więc mścić się oficjalnie, najmuje różnych łotrzyków.
— I wiedźminów — wtrącił zjadliwie uśmiechnięty Schirru.
— Na zewnątrz — rzekł głośno Niedźwiedź — moknie na deszczu pięć trupów. Zamordowaliście ludzi będących w służbie cesarskiej! Zakłóciliście pracę w kopalni! Nie mam żadnych wątpliwości: jesteście szpiedzy, dywersanci i terroryści. Na tym terenie obowiązuje prawo wojenne. Niniejszym w trybie doraźnym skazuję was na śmierć.
Żabiooki zarechotał. Podszedł do podtrzymywanej przez bandytów Angouleme, szybkim ruchem chwycił ją za pierś. I mocno ścisnął.
— No i co, Jasna? — zaskrzeczał, a glos, okazało się, miał jeszcze bardziej żabi aniżeli oczy. Bandycki sobrykiet, o ile sam go sobie nadał, dowodził poczucia humoru. A jeśli miał to być mający kamuflować alias, to sprawdzał się ekstraordynaryjnie.
— Spotkaliśmy się jednak znowu! — zaskrzeczał znowu żabi Słowik, szczypiąc Angouleme w pierś. - Cieszysz się? Dziewczyna jęknęła boleśnie.
— Gdzie masz, kurwo, perły i kamienie, któreś mi ukradła?
— Wziął je w depozyt Jednooki Fulko! — wrzasnęła Angouleme, nieudolnie udając, że się nie boi. - Zgłoś się do niego po odbiór!
Słowik zaskrzeczał i wybałuszył oczy — wyglądał teraz jak najprawdziwsza żaba, tylko było patrzeć, jak zacznie łowić muchy językiem. Jeszcze mocniej uszczypnął Angouleme, która zaszamotała się i jęknęła jeszcze boleśniej. Zza czerwonej mgły wściekłości, która zasnuła oczy Geralta, dziewczyna znowu zaczęła przypominać Ciri.
— Brać ich — rozkazał zniecierpliwiony Niedźwiedź. - Na podwórze z nimi.
— To Wiedźmin — rzekł niepewnie jeden z bandytów ze Słowikowej kompanii ochrony górnictwa. - Charakternik! Jak tu jego gołą ręką brać? Gotów nas jakim urokiem zaczarować, albo czym inszym…
— Nie ma strachu — uśmiechnięty Schirru poklepał okolice kieszeni. - Bez Wiedźminskiego amuletu nie wydoli czarować, a amulet mam ja. Bierzcie go śmiało. Na podwórzu czekali dalsi zbrojni Nilfgaardczycy w czarnych płaszczach i kolorowa Słowikowa hassa. Zebrała się też grupka górników. Kręciły się wszędobylskie dzieci i psy.
Słowik stracił nagle panowanie nad sobą. Zupełnie jakby diabeł w niego wstąpił. Skrzecząc wściekle zdzielił Angouleme pięścią, gdy upadła, kopnął ją kilkakrotnie. Geralt zaszarpał się w uścisku bandytów, za co dostał w kark czymś twardym.
— Mówili — skrzeczał Słowik, skacząc nad Angouleme jak oszalała ropucha — że cię w Riedbrune wbili na pal przez zadek, ty mała gamratko! Był ci tedy pal pisany! I na palu zdechniesz! Hej, chłopy, wyszukajcie tu gdzie jaki drążek i zasieczcie go w szpic. Żywo!