Изменить стиль страницы

– Nasz führer był skończonym idiotą – powiedział.

Piętnaście minut później Michalski siedział wygodnie w lotniczym fotelu wagonu. Kamery dworca z pewnością zapisały jego twarz i wiedziałem, że nie minie dużo czasu, zanim te zasoby zostaną sprawdzone. Ja nie podszedłem nawet do budynku. Musiałem zostać we Lwowie. I tak pewnie będę jednym z głównych podejrzanych… Pociąg sapnął i wystrzelił jak strzała. Prawie sto metrów na sekundę. Minęło kilka minut i skład wyskoczył z podziemnego tunelu na powierzchnię gdzieś za Piaskową Górą… Poszedłem na Stare Miasto.

***

Pociąg przeskoczył most na Zbruczu. Już niedaleko. Generał Michalski był prawie pewien, że się udało. Być może w tej chwili agenci przeszukują park wokół szpitala. Może już wiedzą, że wyparował i ściągają psy tropiące. Może uruchomili programy poszukiwawcze, sprawdzają w Sieci połączenia, badają pamięć komputerów dworca… Każda minuta zwiększa szansę. Każda minuta to sześć kilometrów bliżej celu.

Wizg hamulców poraził uszy. Skład zatrzymał się na przedmieściach Kijowa, może dwa kilometry od dworca. Zaniepokojony staruszek wyjrzał przez okno. Kilkudziesięciu żołnierzy z pistoletami maszynowymi otaczało skład.

– Donnerwetter – wyrwało mu się.

Podkute buty zadudniły po chodniku w przejściu między fotelami. Pierwszy z komandosów zatrzymał się koło jego miejsca.

– Panie generale, zapraszamy – powiedział po ukraińsku.

Nie bardzo chciało mu się wierzyć, ale nie miał wyboru. Samochód terenowy zaparkowano przy starej, walącej się budce dróżnika. Ktoś otworzył drzwiczki. Generał Pawluk siedział z tyłu. Na widok gościa uśmiechnął się z ulgą i wcisnął przełącznik walizkowej radiostacji.

– Wybaczcie, że tak niespodziewanie się spotykamy – rzekł. – Na dworcu dzieją się nieciekawe rzeczy. Konkretnie czeka na was komitet powitalny, złożony z kilkudziesięciu polskich komandosów. Ale nie martwcie się, jedziemy w bezpieczne miejsce.

– Przechwycili wiadomość od Bohdana? – Zaniepokoił się przybysz.

– Mało prawdopodobnie. A nawet jeśli, mam nadzieję, że jeszcze nie złamali szyfrów. Konto nie było zarejestrowane, może nie powiążą tego z moim bratankiem.

– Optymista z pana. Czyli uwierzyliście w moje informacje?

– Sprawdziliśmy bardzo dokładnie. Punkt po punkcie. Wyglądają na prawdziwe. Swoją drogą niezły numer, hitlerowski agent zakonspirowany w polskim sztabie, sześćdziesiąt lat po wojnie… Ale nie powiem, przydał nam się pan jak znalazł. W najlepszym momencie.

– Jakie plany?

– Car Włodzimierz jeszcze żyje, ale dziś rano miał kolejny wylew. To już kwestia kilku dni. Rozkazy wydane. Wszystkie polskie jednostki wojskowe zostały lub zostaną za kilka minut dyskretnie otoczone… Musimy zneutralizować ich garnizony. Proszę się nie dziwić. Powstanie przygotowywałem od lat. Tylko nie sądziłem, że tak szybko dostaniemy do ręki tak ważny atut. Myślałem, że będzie ciężka wojna o niepodległość z przeciwnikiem dysponującym najgroźniejszą bronią świata. A tak mamy przeciw sobie armię, którą jesteśmy w stanie pokonać.

– Pół miliona taksówek? – zagadnął Hans.

Zabrzmiało to trochę jak kpina.

– Tyle będziemy mieli najwcześniej za miesiąc. – Zachmurzył się Pawluk. – Wyrzutnie dopiero montują. Ale piętnaście tysięcy ciągnie w tej chwili w stronę granicy. To powinno zrobić wrażenie. – Popatrzył na zegarek. – A potem, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nasz prezydent odczyta w telewizji deklarację niepodległości…

– Macie już nawet własnego prezydenta?

Pawluk wskazał na galowy mundur wiszący w plastikowym pokrowcu. Kloss zrozumiał. Już mają…

– Dacie radę? Bez lotnictwa i ciężkiego sprzętu? – zaniepokoił się.

– Zobaczymy. – Generał błysnął zębami w drapieżnym uśmiechu. – Zrobiłem, co tylko się dało. Pojazdy bojowe to tylko jeden z wielu pomysłów. Nie wszystko pokazałem na manewrach. Ale jeśli dobrze pójdzie, to nie będzie ofiar. Dzięki wam.

– Jak to? – zdumiał się.

– Mam nadzieję, że nie dojdzie do konfrontacji. Otoczymy ich wojska, ponegocjujemy, złożą broń i puścimy ich wolno za Zbrucz. Polacy są dość rozsądni i chyba zależy im, by informacje na temat ich bomb atomowych, a raczej ich braku, nie wyciekły na zewnątrz… Zaszantażujemy ich.

– A jeśli się nie zgodzą?

– Pokażemy, że potrafimy walczyć o wolność. W razie czego sprzedamy tę wiadomość Białorusinom, Litwinom, Czechom, Szwedom, Żydom, Francuzom, Arabom, Amerykanom… Podpalimy Rzeczpospolitą z każdej strony. Wycofamy nasze korpusy ekspedycyjne, sami nie utrzymają inicjatywy strategicznej. Ale wolałbym tego uniknąć. Sojusz z Polską, mimo wszystko, jest nam potrzebny. Zwłaszcza że mamy za plecami Rosję.

– Wygląda na to, że jednak nie wrócę chwilowo do domu. – Zachmurzył się Kloss.

Generał zawahał się.

– Jeśli da pan słowo niemieckiego oficera, że nie piśnie pan…

Hans popatrzył przez okno.

– Podobno Kijów też jest ładny – burknął. – Choć pewnie nie zdążę sobie pozwiedzać zanim Polacy obrócą go w zgliszcza…

***

Wylazłem na dach. Za dnia było to ryzykowne jak diabli. Trudno. Otrzymałem rozkaz i musiałem go wypełnić. Otworzyłem szybik i wsadziłem w szczelinę klucz kodowy. Przekręciłem, zabłysły diody kontrolek. Westchnąłem. Wiedziałem już, że niedługo, może za kwadrans, może za kilka godzin lub dni będę musiał to odpalić. Nawet jeśli mi się poszczęści i nie zostanę złapany, to i tak wszystko ulegnie zmianie. Dla Magdy i reszty poznanych we Lwowie rówieśników będę wrogiem…

Ale wiedziałem, że się nie cofnę. Ukraina to moja ojczyzna. A dla ojczyzny trzeba poświęcić swoje plany, przyjaźnie, czasem życie… Tylko czemu to tak boli?

Uruchomiłem komputer, wiedziałem, że po wybuchu Sieć będzie działała jeszcze tylko kilka minut i chciałem choć rzucić okiem na rodzinne miasto. Odnalazłem jedną z kamer sieciowych pokazujących Kijów. Jeszcze panował spokój. Ale może w tej chwili w naszych jednostkach wojskowych i na posterunkach policji odczytywany jest rozkaz mojego wujka? Może już go odczytano, może właśnie teraz magazynier przekręca klucz w zamku arsenału, ze skrzynek zrywane są plomby, dłonie zaciskają się na kolbach karabinów…? Ludzie na ekranie spokojnie spacerowali, sklepy były otwarte, tramwaj ruszał ze zgrzytem z przystanku. Polski patrol, trzech żołnierzy uzbrojonych w pistolety maszynowe, szedł jak gdyby nigdy nic chodnikiem.

Wróciłem na Rynek. Znów wiadomość w telefonie. Sądziłem, że kolejny rozkaz, ale na szczęście to tylko Magda.

Hej. Siedzę u nas w traktierni samotna i w melancholii. Może wdepniesz?

Uśmiechnąłem się lekko i zanurkowałem w bramę kamienicy Korniaktów. Zbiegłem po schodkach w dół.

Faktycznie, siedziała w tej głębszej piwnicy, a przed nią stały dwa kufle z kwasem chlebowym.

– I jak się czujesz? – zapytała z niepokojem. – Puścili cię, nic ci nie dolega?

– Nie najgorzej – odparłem. – Leciutki wstrząs mózgu. Mam tylko uważać na siebie.

– Nawet ci nie podziękowałam, uratowałeś nam życie. Ale będę chyba miała okazję się odwdzięczyć…

– Drobiazg…

Urwałem i popatrzyłem na nią zaskoczony. Drzwi zatrzasnęły się za mną z nieprzyjemnym zgrzytem. Ojciec mojej przyjaciółki usiadł za stołem. Postawił przed sobą trzeci kufel.

– Witaj, terrorysto – powiedział, pokazując odznakę.

Polska dwójka, kontrwywiad. Zerwałem się na równe nogi.

– Siadaj – rozkazał twardo, pokazując mi krzesło.

W drugiej piwnicy rozległy się kroki. A więc droga ucieczki odcięta. Usiadłem.

– W kieszeni masz telefon, wyjmij go i połóż tak, żebym go widział. Ta piwnica jest i tak nieco przebudowana. Fale radiowe przechodzą przez te ściany tylko wtedy, kiedy im na to pozwolimy.

Wiedzą o rakiecie? Miejmy nadzieję że nie! Cholera, wiedzą, bez powodu by mnie nie łapali.