Изменить стиль страницы

– Żabi Skrzek! – wołano. – Żabi Skrzek!

Bałem się, że za chwilę wszyscy zaczną skandować – sala miała już temperaturę spotkania bokserskiego.

– Żabi Skrzek? Wiecie lepiej ode mnie, że nie udało się odczytać tak zwanego „listu” w całości, a tylko jego „fragmenty” – z nich powstał Żabi Skrzek. Oznacza to, że jako całość sensowna „list” nie istnieje poza waszymi wyobrażeniami, a Żabi Skrzek jest po prostu rezultatem wyekstrahowania informacji zawartej w promieniowaniu neutrinowym, z którą dało się coś zrobić. Przez „szczelinę światów”, ginącego i powstającego, wyrwał się kłąb fali neutrinowej, rozdymanej jak bańka mydlana; energia tej fali starczy do „wydmuchania” następnego Wszechświata, a czoło tej fali jest impregnowane informacją odziedziczoną niejako po fazie, co już sczezła; otóż w tej fali tkwi informacja kreująca atomy, jak już mówiłem, i taka co „sprzyja” biogenezie, a nadto są tam też frakcje, które z naszego stanowiska „niczemu nie służą”, są „do niczego”. Woda ma takie cechy, jak te, o których mówiłem, „sprzyjające” życiu, i ma cechy obojętne dla życia, jak na przykład przezroczystość; mogłaby nie być przezroczysta i dla powstania życia nie miałoby to znaczenia. Tak jak nie wolno pytać: „a kto zrobił wodę przejrzystą?” – nie wolno pytać: „kto zrobił receptę na Żabi Skrzek?” Jest ona jedną z cech danego Kosmosu, własnością, którą możemy badać jak przejrzystość wody, ale której sens „pozafizyczny” nie istnieje.

Zrobił się wielki szum; nareszcie Baloyne spytał, jak Learney tłumaczy kołowość powtarzania się sygnału oraz to, że cała reszta emisyjnego spektrum nieba w promieniowaniu neutrinowym jest zwykłym szumem, a w jednym, jedynym paśmie tkwi tyle informacji?

– Ależ to proste – odparł kosmogonista, który zdawał się czerpać satysfakcję z powszechnego wzburzenia. – Początkowo cała emisja była skoncentrowana właśnie w owym paśmie, gdyż właśnie w tej strefie widma „wyostrzyła” ją, ścisnęła, zmodulowała „szczelina światów”, jak strumień wody otoczonej przez wąski otwór; na początku było pasmo igłowe – nic więcej! Potem, wskutek rozbiegania się, rozrzutu, desynchronizacji, dyfrakcji, uginania, interferencji – coraz większe ilości rozszczepiały się, rozmazywały, aż wreszcie po miliardach lat trwania naszego Kosmosu powstał z informacji pierwotnej – szum, ze zogniskowania ostrego – szerokie spektrum energetyczne, bo wszak tymczasem uruchomione zostały szumowe generatory neutrin „wtórne” – gwiazdy – to zaś, co odbieramy jako „list”, jest ostatkiem „pępowiny”, resztką, która jeszcze się nie rozpuściła, nie rozpłynęła do końca w niezliczonych odbiciach, pasażach z kąta w kąt Metagalaktyki. Obecnie normą wszechobecną jest szum – a nie informacja. Ale w chwili powstawania naszego Kosmosu, jego eksplozywnego porodu, ten bąbel neutrinowy zawierał w sobie pełną informację o wszystkim, co materialnie powstało potem z niego, i przez to właśnie, że stanowi niejako relikt z owej epoki, której poza tym żadnych śladów nie spostrzegamy, wydaje się nam zdumiewająco odmienny od przejawów „zwyczajnej” materii i promieniowania.

Było to wcale zręczne, ani słowa… ta piękna, logicznie spójna budowa, którą nam przedstawił. Przyszła potem następna porcja matematyki; ukazał, jakie własności powinna mieć „szczelina światów”, żeby dokładnie odpowiadała, jako „matryca”, właśnie temu miejscu neutrinowego widma, w którym znajduje się emisja, zwana przez nas „kodem gwiazdowym”. Była to bardzo ładna robota, przyciągnął do dzieła teorię rezonansu, a wreszcie udało mu się wyjaśnić, wewnątrz wywodu, nawet ciągłe powtarzanie się sygnału: to samo dotyczyło i miejsca, owego radiantu Małego Psa, z którego przybywał rzekomy „list”.

Zabrałem wtedy głos i powiedziałem, że właściwie to on postawił rzecz na głowie, ponieważ dorobił do „listu” cały Wszechświat, taki, który mu odpowiadał, do DANEJ energetyki sygnału – przez zwyczajne dopasowanie, odpowiednie „rozmiary” tej swojej „szczeliny”, i nawet tak wyznaczył geometrię tego ad hoc sprodukowanego Kosmosu, żeby kierunek, z którego nadchodzi „sygnał”, okazał się losowy.

Learney, uśmiechnięty, do pewnego stopnia przyznał mi rację. Lecz dodał, że gdyby nie jego „szczelina”, kolejne światy powstawałyby i ginęły bez więzi koherencyjnej, każdy byłby inny, to jest: mógłby być inny, albo też Kosmos mógłby stale pozostać w fazie „antyświata”, bezenergetycznej, i byłby koniec wszelkiej kreacji, koniec wszechmożliwych światów, ani nas by nie było, ani gwiazd nad nami, i nikt nie mógłby łamać sobie głowy nad tym, co się NIE stało… Lecz stało się właśnie. Monstrualna złożoność „listu” tłumaczy się tak: potworna koncentracja „agonii” sprawia, że ginący świat, jak człowiek duszę, „oddaje” swoją informację, ona nie ulega unicestwieniu, lecz – dzięki prawom już nam nie znanym, bo wszak fizyka ustaje w owej kompresji, w rozkawałkowaniu przestrzeni – ta informacja zespala się z tym, co jeszcze trwa: z neutrinowym zgęstkiem w samej „szczelinie”.

Baloyne, który przewodniczył, spytał nas, czy chcemy od razu rozpocząć dyskusję, czy też najpierw wysłuchać jeszcze Sinestera. Przegłosowaliśmy to drugie, z ciekawości, rzecz jasna. Learneya znałem trochę, bo widywałem go u Hayakawy, ale o Sinesterze nawet nie słyszałem dotąd. Był to niewielki młodzieniec z kartoflowatą twarzą, co zresztą nie ma żadnego znaczenia.

Zaczął dziwnie podobnie do Learneya. Kosmos stanowi twór pulsujący, z naprzemiennymi fazami niebieskich skurczów i czerwonych rozkurczów. Każda faza trwa około trzydziestu miliardów lat. W fazie czerwonej, ucieczki mgławic, po dostatecznym rozbiegnięciu się materii i ochłodzeniu ciał planetopodobnych powstaje na nich życie, które czasem daje formy rozumne. Kiedy rozprężenie się kończy i Kosmos poczyna zbiegać się dośrodkowo, z wolna, w tej fazie niebieskiej powstają olbrzymie temperatury i coraz bardziej twardniejące promieniowanie, które niszczy całą materię żywą, jaką w ciągu paru miliardów lat zdążyły obrosnąć planety. Oczywiście, w fazie czerwonej, takiej jak ta, w której zdarzyło się nam urodzić, istnieją cywilizacje rozmaitego stopnia rozwoju. Muszą, też istnieć szczytujące pod względem technologicznym, które, dzięki rozwojowi nauk z kosmogonią, zdają sobie sprawę z przyszłości własnej – i Kosmosu. Cywilizacje takie, albo, dla wygody, powiedzmy, cywilizacja, znajdująca się w jakiejś określonej mgławicy, wie zatem, że proces uorganizowań przejdzie przez szczyt i zacznie się proces wszechzniszczenia w rosnącym żarze. Jeśli posiada daleko więcej wiedzy niż my, potrafi też w jakimś stopniu przewidzieć dalszy – po „błękitnym końcu świata” – bieg wypadków, a jeśli jeszcze bardziej wzbogaci swą wiedzę, może na ten stan przyszły wpłynąć…

Tu znowu powstał pewien szum: Sinester przedstawiał – ni mniej, ni więcej – teorię sterowania procesami kosmogonicznymi!

Astrobiolog zakładał, za Learneyem, że „dwusuwowy silnik kosmiczny” nie jest zdeterminowany całkowicie, bo w fazie kompresji zwłaszcza powstają znaczne indeterminizmy – przez zmiany rozkładu mas, zasadniczo losowe, przez zmienny bieg anihilacji, i to, jaki „rodzaj” Kosmosu wyłoni się z kolejnego skurczu, nie jest całkowicie do przewidzenia. Znamy tę trudność w naszej miniaturowej skali – bo nie umiemy przewidywać, to jest obliczyć biegu procesów turbulencyjnych – takich, w których powstają zawirowania (jak w wodzie rozbijającej się o rafy na przykład). Poszczególne więc „czerwone Wszechświaty”, które wynikają po kolei z niebieskich, tak mogą się od siebie różnić, że typ realizowany obecnie, w którym życie jest możliwe, mógłby stanowić efemerydę – stan bezpowrotny albo taki, po którym przyjdzie seria długa – pulsacji już tylko martwych.

Taki horoskop może nie odpowiadać owej wysokiej cywilizacji, która bierze się do prób odmienienia wizji wieczności, na zawsze już tylko trupio rozżarzanej i trupio stygnącej – a to dzięki odpowiednim manipulacjom astroinżynieryjnym. Niejako przygotowując się do zagłady, która ją czeka, cywilizacja ta może „zaprogramować” odpowiednio gwiazdę albo system gwiazd, modyfikując istotnym sposobem energetykę takiego układu, który staje się czymś w rodzaju gotowego do akcji, neutrinowego lasera, a właściwie – który takim laserem dopiero stanie się w momencie, kiedy tensory grawitacji, parametry temperatury, ciśnienia, i tak dalej, przekroczą pewne wartości maksymalne – gdy niejako sama fizyka danego Kosmosu pocznie się rozpadać w gruzy! Wówczas ten gwiazdozbiór ginący obróci się w całości, pod wpływem fenomenów stanowiących dlań „wyzwalacz” nagromadzonej energii, w jeden czarny błysk neutrinowy, bardzo dokładnie, bardzo starannie zaprogramowany! Jako najtwardsze i najoporniejsze ze wszystkich promieniowań będzie owa monotoniczna fala neutrinowa nie tylko podzwonnym ginącej fazy Kosmosu, ale równocześnie stanie się zarodzią następnej, ponieważ będzie współkształtowała powstawanie nowych cząstek elementarnych. Ponadto „wytłoczona w gwieździe” dyrektywa obejmuje „biofilię” – zwiększanie szansy narodzin życia.