Изменить стиль страницы

Muszą tylko podkreślić, że od wtargnięcia w jego „sens”, a mówiąc jeszcze bardziej potocznie, w to, o co tam „chodziło”, pozostałem tak daleko, jak przed wykonaniem tej pracy. Z nieprzeliczalnej liczby cech „listu” poznałem, i to pośrednio tylko, jedną, odnoszącą się do pewnej generalnej własności jego całościowej struktury. Ponieważ udało mi się tak dobrze, usiłowałem później zaatakować owo „drugie zadanie” – ujednoznacznienia struktury w jej „zamknięciu”, lecz podczas pracy w Projekcie nie dobiłem się żadnych wyników. Trzy lata później, już poza Projektem, ponowiłem wysiłki, ponieważ problem ten chodził za mną jak zmora; osiągnąłem tyle, że dowiodłem, iż przy użyciu aparatu algebry topologicznej i transformacyjnej zadania tego rozwiązać NIE można. Tego, naturalnie, biorąc się do rzeczy, nie mogłem wiedzieć. W każdym razie dostarczyłem poważnego argumentu na rzecz twierdzenia, że naprawdę otrzymaliśmy z Kosmosu coś takiego, czemu, ze względu na stopień zwartości, zogniskowania, spójności, dających „zamknięcie”, można przypisać cechy „obiektu” (to jest opisu obiektu, bo posługuję się tu skrótem).

Przedstawiałem pracę nie bez niepokoju. Okazało się jednak, że zrobiłem coś, o czym nikt nie pomyślał, a stało się tak, bo już podczas wstępnych dyskusji zwyciężyła koncepcja, że list musi być algorytmem (w sensie matematycznym), więc pewną funkcją ogólnorekurencyjną, i poszukiwaniem wartości tej funkcji udławiono wszystkie maszyny cyfrowe. Było to o tyle roztropne, że jeśliby się tylko zadanie udało rozwiązać, przyniosłoby już informację, jak drogowskaz kierującą ku dalszym etapom przekładowej pracy. Lecz rząd złożoności „listu” jako algorytmu był taki, że zadania nie rozwiązano. Natomiast „kołowość” listu spostrzeżono wprawdzie, lecz uznano za niezbyt istotną, bo nie obiecywała – w owej wstępnej epoce wielkich nadziei – szybkich, a zarazem znacznych sukcesów. Potem zaś już tak wszyscy ugrzęźli w ujęciu algorytmicznym, że nie mogli się od niego wyzwolić.

Można byłoby sądzić, że odniosłem na samym początku niemałe zwycięstwo. Udowodniłem, że list jest opisem zjawiska kołowego, a ponieważ wszystkie badania empiryczne szły w tym właśnie kierunku, obdarzyłem je niejako błogosławieństwem dowodu matematycznego, gwarantującego, że trop jest dobry. Zjednoczyłem tym skłóconych, albowiem między informacjonistami-matematykami a praktykami panował coraz większy rozbrat, który wreszcie skulminował w odwołaniu się antagonistów do mnie. Przyszłość miała wykazać, jak niewiele zdziałałem – wychodząc obronną ręką ze starcia z jednym tylko, ziemskim współzawodnikiem.

VII

Jeśli zapytacie przyrodnika, z czym kojarzy mu się pojęcie kołowego procesu, odpowie najpewniej, że z życiem. Domniemanie, jakoby przysłano nam opis czegoś żywego, co będziemy mogli zrekonstruować, wydawało się zarazem szokujące – i pociągające. Przez dwa miesiące po opisanych wypadkach przebywałem w Projekcie jako uczeń, studiując po kolei to, czego w ciągu roku dokonały wszystkie grupy operacyjne, zwane też „zespołami uderzeniowymi”. Mieliśmy ich sporo – biochemii, biofizyki, fizyki ciała stałego, połączonych potem częściowo (struktura organizacyjna Projektu w trakcie jego istnienia komplikowała się coraz bardziej i niektórzy powiadali, że już jest bardziej złożona od samego „listu”) w laboratorium syntez.

Pion teoretyczny, obejmujący informacjonistów, lingwistów, matematyków i fizyków-teoretyków, działał niezależnie od tamtego. Wszelkie zdobycze badań konfrontowane były na poziomie najwyższym – Rady Naukowej, gdzie zasiadali koordynatorzy grup oraz „Wielka Czwórka”, która stała się „Piątką” po moim przybyciu.

Projekt miał dwa, gdy się pojawiłem, konkretne osiągnięcia materialne, które były właściwie jednym i tym samym, niezależnie powtórzonym w zespołach biofizyki i biochemii. Tu i tam wytworzono – najpierw na papierze, a raczej w pamięci maszynowej – substancję „wyczytaną” z listu, którą nazwano – przez ową autarkię, dwa razy – „Żabim Skrzekiem” i „Panem Much”.

Jakkolwiek dublowanie wysiłków mogło się wydawać marnotrawstwem, miało swoją dobrą stronę – bo jeśli dwu ludzi, nie porozumiewając się, analogicznie przetłumaczy zagadkowy tekst, można sądzić, że naprawdę dotarli do jego „niezmienników”, że to, co uzyskali, jest w nim zawarte obiektywnie i nie stanowi wyniku ich uprzedzeń. Co prawda i taka konstatacja może być uznana za dyskusyjną. Dla dwu mahometan te same niewielkie „kawałki” Ewangelii są „prawdziwe” – w odróżnieniu od całej reszty. Jeśli przedprogramowanie ludzi jest identyczne, zbieżne mogą być rezultaty ich poszukiwań, choćby się i nie komunikowali. Gdyż osiągnięciom stawia granice – w danej epoce historycznej – poziom ogólny wiedzy. Dlatego na przykład tak podobne były atomistyczne a niezawisłe rozwiązania uzyskiwane przez fizyków Wschodu i Zachodu, dlatego nie mogli jedni odkryć zasady lasera tak, aby pozostała drugim nie znana. Zbieżności nie wolno więc w jej poznawczym sensie przeceniać.

Żabi Skrzek – taką nazwę nosił u biochemików – stanowił substancję półpłynną, w jednych, galaretowatą w innych warunkach; w temperaturze pokojowej, pod normalnym ciśnieniem i w niezbyt wielkiej ilości, przedstawiał się jako lśniąca, kleista ciecz, przypominająca rzeczywiście okryte śluzową otoczką jaja żabie, skąd właśnie poszła nazwa. Biofizycy wyprodukowali od razu około hektolitra tej pseudoplazmy, która zachowując się – w bezpowietrznym pojemniku – odmiennie od Żabiego Skrzeku, w związku z pewnym dziwnym efektem ochrzczona została mianem bardziej demonicznym.

W budowie tego tworu znaczną rolę grał węgiel, ale również krzem i ciężkie pierwiastki, praktycznie w ziemskich organizmach nieobecne. Reagował on na pewne bodźce, wytwarzał energię, bo ją rozsiewał w postaci ciepła, ale nie znał przemiany materii – w rozumieniu biologicznym. Wydało się zrazu, że jest to – niemożliwe, a przecież urzeczywistnione – perpetuum mobile, w postaci co prawda koloidu, a nie „maszyny”. Jako zamach na uświęcone prawa termodynamiki został poddany bardzo srogim badaniom. W końcu nukleonicy doszli tego, że energię podtrzymującą jego stan – rodzaj „cyrkowej sztuczki”, akrobatycznego popisu nietrwałych w odosobnieniu gigantycznych molekuł – czerpie z reakcji jądrowych „zimnego typu”. Inicjował je, osiągnąwszy pewną masę, zwaną krytyczną, istotna była przy tym nie tylko ilość substancji, ale i jej konfiguracja.

Owe reakcje było trudno wykryć, ponieważ całą energię, jaka się w nich wydzielała, zarówno promienistą, jak kinetyczną odłamków jądrowych, pochłaniał bez reszty i obracał „na własne potrzeby”. Dla specjalistów rewelacja okazała się wręcz wstrząsająca. W gruncie rzeczy jądra atomowe są wewnątrz każdego organizmu ziemskiego „ciałami obcymi” czy neutralnymi przynajmniej. Proces życiowy nigdy nie dociera do zawartych w nich możliwości energetycznych nie umie wykorzystać olbrzymich, zmagazynowanych w nich mocy – atomy są w tkance właściwie tylko powłokami elektronowymi, bo one jedynie uczestniczą w biologicznych (chemicznych) reakcjach. Stąd też atomy radioaktywne, które dostają się do ustroju, „zawleczone” tam wodą, pokarmem czy powietrzem, pełnią w nim rolę intruzów, „zamaskowanych” tylko zewnętrznym (to jest powłok elektronowych) podobieństwem, dzięki któremu „udają” przed niezdolną do takich rozróżnień żywą tkanką – zwykłe, normalne, czyli niepromieniotwórcze cząsteczki. Każdy ich „wybuch”, każdy rodzaj rozpadu jądrowego takiego nieproszonego gościa stanowi dla żywej komórki mikroskopijną katastrofę – zawsze szkodliwą, jakkolwiek w nikłym stopniu.

Tymczasem Żabi Skrzek nie mógł się bez takich procesów obejść, one były jego pokarmem i powietrzem, bo innych źródeł energii nie potrzebował, a nawet nie mógł z nich korzystać. Żabi Skrzek stał się fundamentem gmachu hipotez, istnej ich wieży Babel, niestety, bo tak się między sobą różniły. Według najprostszych hipotez stanowił Żabi Skrzek protoplazmę, z której zbudowani są nadawcy gwiezdnego kodu. Dla wyprodukowania go spożytkowano, jak zaznaczyłem, tylko drobną część – zapewne nie przekraczającą 3-4% – całej kodowej informacji, tę, którą udało się „przełożyć” na operacje syntezy. Zwolennicy pierwszego poglądu sądzili, że cały kod jest opisem jednego Nadawcy i gdyby udało się go w całości zrealizować, stanąłby przed nami żywy i rozumny osobnik, pochodzący z galaktycznej cywilizacji, przetelegrafowany do ziemskich odbiorników strumieniem neutrinowej emisji.