Изменить стиль страницы

Nie bacząc na obietnicę, że nigdy więcej nie będzie kłamać, obietnicę, którą wymógł na nim Asasello, administrator zaczął właśnie od kłamstwa. Nie należy go wszakże osądzać za to zbyt surowo. Asasello przecież zabronił mu kłamać i urągać przez telefon, a w przypadku, o którym teraz mowa, administrator rozmawiał nie korzystając z pośrednictwa aparatu telefonicznego. Błądząc więc oczyma Iwan Sawieliewicz oświadczył, że w czwartek samotnie zalał się w trupa w swoim gabinecie w Varietes, że potem poszedł gdzieś, a gdzie — tego nie pamięta, potem gdzieś jeszcze pił starkę, gdzie — nie pamięta, a jeszcze później leżał gdzieś pod płotem, a gdzie to było — tego również nie pamięta. Dopiero kiedy powiedziano mu, że swoim głupim i nierozsądnym zachowaniem utrudnia prowadzenie śledztwa w ważnej sprawie, w związku z czym, oczywiście, będzie musiał ponieść konsekwencje, Warionucha zaszlochał i rozglądając się dookoła wyszeptał drżącym głosem, że kłamie wyłącznie ze strachu przed zemstą szajki, która miała go już w swoich rękach, i że on, administrator Warionucha, pragnie, prosi, błaga, aby go zamknięto w opancerzonej celi.

— Tfu, do diabła! Poszaleli na punkcie tej opancerzonej celi! — mruknął jeden z prowadzących śledztwo.

— Ci bandyci ogromnie ich nastraszyli — powiedział ten, który był u Iwana.

Uspokoili Warionuchę, jak umieli, powiedzieli mu, że obronią go bez zamykania w celi, i od razu wyjaśniło się, że żadnej starki pod żadnym płotem nie pił, że biło go dwóch, jeden rudy, z kłem, a drugi gruby.

— Ach, ten podobny do kota?

— Tak, tak, tak — szeptał oglądając się co sekundę i zamierając ze strachu administrator i dalej zeznawał szczegółowo o tym, jak około dwóch dni przebywał w mieszkaniu numer pięćdziesiąt w charakterze wampira — nawigatora, który omal nie stał się przyczyną śmierci dyrektora Rimskiego.

Tymczasem wprowadzono przywiezionego pociągiem z Leningradu Rimskiego. Ale ten trzęsący się ze strachu, posiwiały i rozbity psychicznie starzec, w którym trudno było poznać dawnego dyrektora, za nic nie chciał mówić prawdy i wykazał w tej mierze niespotykany upór. Utrzymywał, że nie widział żadnej Helii za oknem nocą w swoim gabinecie, podobnie jak nie widział Warionuchy, tylko najzwyczajniej zrobiło mu się słabo i w zamroczeniu wyjechał do Leningradu. Nie trzeba chyba dodawać, że swoje zeznania chory dyrektor finansowy zakończył prośbą o zamknięcie go w opancerzonej celi.

Annuszkę aresztowano w chwili, kiedy usiłowała wręczyć kasjerce w domu towarowym na Arbacie dziesięciodolarowy banknot. Opowieść Annuszki o ludziach wylatujących przez okno z domu na Sadowej i o złotej podkówce, którą ona, Annuszka, jakoby podniosła z tym wyłącznie zamiarem, by okazać ją na milicji, wysłuchana została uważnie.

— Czy podkówka była rzeczywiście złota i wysadzana brylantami? — zapytywano Annuszkę.

— Co to, ja brylantów nie widziałam? — odpowiadała Annuszka.

— Ale przecież on dał wam, jak mówicie, czerwonce?

— Co to, ja czerwońców nie widziałam? — odpowiadała Annuszka.

— No, a kiedy te czerwonce zamieniły się w dolary?

— Nic nie wiem, jakie znowu dolary, żadnych tam dolarów nie widziałam! — wrzaskliwie odpowiadała Annuszka. — Jesteśmy w swoim prawie! Dali nam nagrodę, a my za nią kupujemy perkal. — I zaraz, już zupełnie od rzeczy, zaczęła gadać o tym, że ona nie odpowiada za administrację, która zapuściła na czwartym piętrze nieczystą siłę, że już wytrzymać nie można.

Tu śledczy machnął na Annuszkę obsadką, albowiem wszyscy już mieli tego dość, wypisał jej przepustkę na zielonym papierku, po czym ku ogólnemu zadowoleniu Annuszka zniknęła z budynku.

Następnie przedefilowało całe mnóstwo innych ludzi. Wśród nich znajdował się również Mikołaj Iwanowicz, aresztowany wyłącznie z powodu głupoty swojej zazdrosnej małżonki, która nad ranem zawiadomiła milicję, że jej mąż zaginął. Mikołaj Iwanowicz niezbyt zadziwił śledczych, kiedy położył na biurku błazeńskie zaświadczenie stwierdzające, że spędził noc na balu u szatana. W swoich opowieściach o tym, jak w powietrzu wiózł na grzbiecie nagą służącą gdzieś nad rzekę, do kąpieli, gdzie diabeł mówi dobranoc, i o poprzedzającej to wszystko historii z pojawieniem się w oknie nagiej Małgorzaty, Mikołaj Iwanowicz nieco rozminął się z prawdą. Tak na przykład, nie uznał za stosowne wspomnieć o tym, jak to pojawił się w sypialni z wyrzuconą przez okno koszulką. Z jego słów wynikało, że Natasza wyleciała przez okno, dosiadła go i wywlokła hen, daleko za Moskwę…

— Zmuszony byłem ustąpić przed przemocą i podporządkować się — zakończył swoje opowiadanie Mikołaj Iwanowicz, po czym poprosił, żeby ani jedno słowo z tego, co mówił, nie dotarło do jego małżonki. Przyobiecano mu to.

Zeznanie Mikołaja Iwanowicza pozwoliło ustalić, że zarówno Małgorzata, jak jej służąca Natasza zniknęły bez najmniejszego śladu. Poczyniono odpowiednie kroki w celu odnalezienia obu kobiet.

Tak więc sobotni poranek powitało nie ustające ani na sekundę śledztwo. Tymczasem na mieście powstawały i rozprzestrzeniały się zupełnie nieprawdopodobne pogłoski, w których malutkie cząstki prawdy przyozdabiano najwspanialszymi łgarstwami. Opowiadano, że w Varietes odbył się seans, po którym dwa tysiące widzów wyskoczyło na ulicę jak ich pan Bóg stworzył, że wykryto na Sadowej drukarnię fałszywych, zaczarowanych banknotów, że jakaś szajka porwała pięciu naczelników z wydziału rozrywek, ale że milicja zaraz ich wszystkich odnalazła, a także wiele jeszcze innych rzeczy, których się nawet nie chce powtarzać.

Tymczasem zbliżała się pora obiadowa, kiedy tam, gdzie prowadzono śledztwo, zadzwonił telefon. Dzwoniono z Sadowej, że przeklęte mieszkanie znowu daje oznaki życia. Poinformowano, że w mieszkaniu ktoś otworzył okna, że dobiegają stamtąd dźwięki pianina oraz śpiewy i że widziano w oknie czarnego kota siedzącego na parapecie i wygrzewającego się w słońcu.

Około godziny czwartej owego gorącego popołudnia spora grupa ubranych po cywilnemu mężczyzn wysiadła z trzech samochodów, Które zatrzymały się nieco przed domem 302–A na Sadowej. Ta duża grupa podzieliła się na dwie mniejsze, jedna z nich przez bramę i podwórko skierowała się prosto na szóstą klatkę, druga natomiast otworzyła zabite zwykle gwoździami malutkie drzwi na kuchenne schody, po czym obie grupy różnymi klatkami schodowymi podążyły do mieszkania numer pięćdziesiąt.

Korowiow i Asasello — przy czym Korowiow był w swoim zwykłym stroju, a bynajmniej nie w odświętnym fraku — siedzieli właśnie w jadalni kończąc śniadanie. Woland swoim zwyczajem znajdował się w sypialni, a gdzie był kocur — nie wiadomo. Ale sądząc po dobiegającym z kuchni brzęku garnków można było przypuszczać, że Behemot znajduje się właśnie tam, swoim zwyczajem udając głupiego.

— A co to za kroki na schodach? — zapytał Korowiow, zabawiając się łyżeczką zanurzoną w filiżance czarnej kawy.

— Idą nas zaaresztować — odpowiedział Asasello i wychylił stopkę koniaku.

— Aa… no — no… — odrzekł na to Korowiow.

Tymczasem ci, którzy szli od frontu, znaleźli się na podeście drugiego piętra. Tam jacyś dwaj hydraulicy majstrowali przy harmonijce kaloryfera. Idący zamienili z hydraulikami znaczące spojrzenia.

— Wszyscy w domu — szepnął jeden z hydraulików stukając młotkiem po rurze.

Wtedy ten, który szedł na czele grupy, niczego przed nikim nie ukrywając wyjął spod palta czarny mauzer, a drugi idący obok niego — wytrychy. W ogolę ci, którzy zmierzali pod pięćdziesiąty, byli wyposażeni jak należy. Dwaj mieli w kieszeniach cienkie, jedwabne, łatwo rozwijające się sieci, inny miał arkan, jeszcze inny — maski z gazy i ampułki z chloroformem.

Najwyżej sekundę trwało otwieranie drzwi mieszkania numer pięćdziesiąt i przybyli znaleźli się w przedpokoju, a w tej samej chwili trzasnęły drzwi w kuchni, co oznaczało, że druga grupa, zabezpieczająca tyły, również przybyła na czas.

Tym razem, jeżeli nie całkowity, to pewien sukces był jednak oczywisty. Ludzie w mgnieniu oka rozbiegli się po wszystkich pokojach i nigdzie nikogo nie znaleźli, ale w jadalni na stole wykryto resztki — według wszelkich oznak przed chwilą przerwanego — śniadania, a w salonie na gzymsie kominka obok kryształowej amfory siedział ogromny czarny kot. Trzymał w łapach prymus.