Изменить стиль страницы

— Trzeba go było pojmać? — posępnie zapytał Piłat.

— Nie, procuratorze, nie — uspokajająco odpowiedział Afraniusz — udało się uspokoić tego szaleńca, wyjaśniliśmy mu, że ciało zostanie pogrzebane. Zrozumiawszy to Lewita uspokoił się, ale oświadczył, że nie ruszy się stamtąd i że chce uczestniczyć w pogrzebie. Powiedział, że nie odejdzie, nawet gdyby go miano zamordować, i nawet oferował w tym celu nóż chlebowy, który miał przy sobie.

— Przepędzono go? — zapytał stłumionym głosem Piłat.

— Nie, procuratorze, nie. Mój zastępca pozwolił mu wziąć udział w pogrzebie.

— Który z twoich zastępców kierował tym wszystkim? — zapytał Piłat.

— Tolmaj — odpowiedział Afraniusz i dodał z niepokojem: — Może popełnił jakiś błąd?

— Mów dalej — odparł Piłat. — Nie popełniono żadnego błędu. W ogóle jestem nieco zaniepokojony, Afraniuszu, najwyraźniej mam do czynienia z człowiekiem, który nigdy nie popełnia błędów. Człowiek ów to ty.

— Mateusza Lewitę zabrali na wóz wraz z ciałami skazańców i po dwóch godzinach przyjechali do pustynnego wąwozu na północ od Jeruszalaim. Tam drużyna pracując na zmianę w ciągu godziny wykopała głęboki dół i pogrzebała w nim wszystkich trzech skazańców.

— Nagich?

— Nie, procuratorze, drużyna specjalnie zabrała chitony. Na palce włożono trupom pierścienie. Jeszui — z jednym nacięciem, Dismosowi — z dwoma, Gestasowi zaś z trzema. Dół zasypano, przywalono kamieniami. Tolmaj pamięta znak, który pozwoli nam trafić.

— Ach, gdybym mógł to przewidzieć! — krzywiąc się powiedział Piłat. — Powinienem był przecież zobaczyć tego Mateusza Lewitę…

— On jest tu, procuratorze.

Piłat szeroko otworzył oczy i patrzył przez czas pewien na Afraniusza, po czym powiedział:

— Dziękuję za wszystko, co zostało zrobione w tej sprawie. Proszę, abyś jutro przysłał do mnie Tolmaja, powiedz mu przedtem, że jestem z niego zadowolony, a ciebie, Afraniuszu — procurator wyjął z kieszeni leżącego na stole pasa pierścień i podał go komendantowi tajnej służby — proszę, byś przyjął to na pamiątkę.

Afraniusz skłonił się ze słowami:

— Wielki to dla mnie honor, procuratorze.

— Drużynie, która zajmowała się pochówkiem, wypłać, proszę, nagrody. Wywiadowcom, którzy stracili z oczu Judę, dać nagany. A teraz przyślij mi Mateusza Lewitę. Potrzebne mi są teraz szczegółowe informacje o sprawie Jeszui.

— Rozkaz, procuratorze — powiedział Afraniusz zaczął się oddalać wśród ukłonów, procurator zaś klasnął w dłonie i zawołał:

— Do mnie! Świecznik pod kolumnadę!

Afraniusz odchodził już do ogrodu, a za plecami Piłata w rękach sług migotały już ogniki. Na stole przed procuratorem stanęły trzy świeczniki i księżycowa noc natychmiast cofnęła się do ogrodów, jak gdyby to Afraniusz zabrał ją ze sobą. Zamiast Afraniusza wszedł pod kolumnadę nieznany, niski i wychudzony człowiek — obok niego szedł olbrzym centurion. Centurion złowił spojrzenie procuratora, natychmiast odszedł do ogrodu i zniknął.

Przybysz dobiegał czterdziestki, był czarny, obdarty, pokryty zaschniętym błotem, patrzył spode łba jak wilk. Słowem — wyglądał bardzo nędznie, można o było wziąć za miejskiego żebraka, jakich mnóstwo snuje się po tarasach świątyni albo po targowiskach warnego i pełnego błota Dolnego Miasta.

Milczenie trwało długo, a przerwało je dziwne zachowanie tego, którego przyprowadzono do Piłata. Jego twarz przybrała dziwny wyraz, zachwiał się upadłby, gdyby nie chwycił brudną dłonią skraju stołu.

— Co ci jest? — zapytał go Piłat.

— Nic — odpowiedział Mateusz Lewita i uczynił taki ruch, jak gdyby coś połykał. Naga, wychudła, szara jego szyja nabrzmiała i znowu zaklęsła.

— Co ci jest, odpowiadaj — powtórzył Piłat.

— Jestem zmęczony — odpowiedział Lewita i posępnie wpatrzył się w posadzkę.

— Usiądź — powiedział Piłat i wskazał mu tron. Lewita spojrzał na procuratora z niedowierzaniem, odszedł do tronu, popatrzył z lękiem na złote poręcze usiadł nie na tronie, ale obok niego, na podłodze.

— Wyjaśnij mi, dlaczego nie usiadłeś na tronie? — zapytał Piłat.

— Jestem brudny, zabrudzę — powiedział patrząc na ziemię Lewita.

— Zaraz dadzą ci coś do jedzenia.

— Nie chcę jeść — odpowiedział Lewita.

— Po co kłamać? — cicho zapytał Piłat. — Nie jadłeś przecież przez cały dzień, a może nawet dłużej. Ale dobrze, nie jedz. Wezwałem cię, abyś mi pokazał nóż, który miałeś przy sobie.

– Żołnierze zabrali mi go, kiedy mnie tu wprowadzali — odpowiedział Lewita i posępnie dodał: — Każ mi zwrócić ten nóż, hegemonie, muszę go oddać właścicielowi, ja go ukradłem.

— Po co?

– Żeby przeciąć sznury — odpowiedział Lewita.

— Marek! — krzyknął procurator i centurion wszedł pod kolumny. — Dajcie mi jego nóż.

Centurion z jednej z dwóch pochew u pasa wyjął brudny nóż piekarski i podał go procuratorowi, sam zaś się oddalił.

— Komu zabrałeś ten nóż?

— Ze sklepiku piekarza przy bramie Hebronu, jak się wchodzi do miasta to zaraz na lewo.

Piłat popatrzył na szeroką klingą, mimochodem spróbował palcem, czy nóż jest ostry, i powiedział:

— O nóż się nie niepokój, zostanie zwrócony do sklepiku. A teraz następna sprawa — pokaż mi tę kartkę, którą nosisz przy sobie i na której zapisane są słowa Jeszui.

Lewita z nienawiścią popatrzył na Piłata i uśmiechnął się uśmiechem tak niedobrym, że jego twarz stała się zupełnie odrażająca.

— Chcecie ją zabrać? — zapytał.

— Nie powiedziałem ci: oddaj — odparł Piłat — powiedziałem: pokaż.

Lewita pogrzebał w zanadrzu i wyjął zwitek pergaminu. Piłat wziął go, rozwinął, rozpostarł na stole między światłami i mrużąc oczy zaczął odczytywać niewyraźne, nabazgrane tuszem znaczki. Trudno było zrozumieć te koślawe linijki, więc Piłat marszczył się i pochylał nad pergaminem, palcem wodząc po wierszach. Zdołał się w końcu zorientować, że ma przed sobą bezładny potok jakichś maksym, jakichś dat, gospodarskich notatek i fragmentów poetyckich. To i owo udało mu się odcyfrować: “…śmierci nie ma……jedliśmy wczoraj słodki wiosenny chleb świętojański…”

Wykrzywiając się z napięcia Piłat mrużył oczy i czytał: “…zobaczymy czystą rzekę wody życia…”, “…ludzkość będzie patrzyła w słońce poprzez przezroczysty kryształ…”

Piłat zwinął pergamin i gwałtownym ruchem podał go Lewicie.

— Masz — powiedział, zamilkł, potem dodał: — Kochasz księgi, jak widzę, i nie powinieneś chodzić tak samopas w nędzarskim odzieniu, nie mając własnego kąta. Mam w Caesarei wielką biblioteką, jestem bardzo bogaty i chcę wziąć cię na służbę. Będziesz porządkował papirusy i dbał o nie, będziesz syty i będziesz miał się w co ubrać.

Lewita wstał i odpowiedział:

— Nie, nie chcę.

— Dlaczego? — zapytał procurator i jego twarz pociemniała. — Nie jestem ci miły… obawiasz się mnie?

Ten sam niedobry uśmiech zeszpecił twarz Lewity, który powiedział:

— Nie, nie chcę, ponieważ to ty będziesz się mnie obawiał. Niełatwo ci będzie spojrzeć mi w twarz po tym, jak go zabiłeś.

— Milcz — odpowiedział Piłat. — Masz tu pieniądze.

Lewita odmownie pokręcił głową, procurator zaś ciągnął:

— Wiem, że uważasz się za ucznia Jeszui, ale muszę ci powiedzieć, że nie zrozumiałeś nic z tego, czego cię uczył. Albowiem gdybyś cokolwiek zrozumiał, to z pewnością przyjąłbyś coś ode mnie. Weź pod uwagę, że on powiedział przed śmiercią, iż nikogo nie wini. — Piłat znacząco wzniósł palec, twarz jego drgała. — On sam bez wątpienia przyjąłby coś ode mnie. Jesteś nieludzki, a on taki nie był. Dokąd pójdziesz?

Lewita zbliżył się nagle do stołu, wsparł na nim obie ręce i patrząc płonącymi oczyma na procuratora zaczął szeptać:

— Wiedz o tym, hegemonie, że jest w Jeruszalaim człowiek, którego zabiję. Chcę ci o tym powiedzieć, żebyś wiedział, że krew jeszcze się poleje.

— Ja także wiem, że krew się jeszcze poleje — odparł Piłat. — Twoje słowa mnie nie zdziwiły. Oczywista, zamierzasz zabić mnie?