Изменить стиль страницы

Małgorzata, choć o piątym wymiarze nawet się nie zająknęła — mówił o nim tylko Korowiow — wysłuchawszy opowieści o przygodach kombinatora mieszkaniowego roześmiała się wesoło. Korowiow tymczasem ciągnął:

— Ale do rzeczy, do rzeczy, Małgorzato Nikołajewna. Jest pani bardzo mądrą kobietą i bez wątpienia domyśliła się już pani, kim jest nasz gospodarz?

Serce Małgorzaty załomotało, skinęła głową.

— No, więc tak, więc tak — mówił Korowiow. — Jesteśmy wrogami wszelkich niedomówień i tajemniczości. Raz do roku messer wydaje bal. Jest to wiosenny bal pełni księżyca, zwany też balem stu królów. Tłumy!… — w tym miejscu Korowiow złapał się za szczękę, jak gdyby nagle rozbolał go ząb. — Zresztą mam nadzieję, że sama się pani o tym przekona. Tak więc, jak sama pani zapewne się domyśla, messer jest kawalerem. Potrzebna jest jednak gospodyni — Korowiow rozłożył ręce — chyba zgodzi się pani, że bez gospodyni…

Małgorzata słuchała starając się nie uronić ani słowa, uczuła chłód pod sercem, nadzieja szczęścia powodowała zawrót głowy.

— Utarła się tradycja — mówił dalej Korowiow — że gospodyni balu musi mieć na imię Małgorzata, to po pierwsze, a po drugie — powinna pochodzić z miejscowości, w której bal się odbywa. A my, jak pani zechciała zauważyć, podróżujemy i obecnie znajdujemy się w Moskwie. Odszukaliśmy w tym mieście sto dwadzieścia jedną Małgorzatę i czy pani uwierzy — Korowiow z rozpaczą klepnął się po udzie — żadna się nie nadaje! Aż wreszcie szczęśliwy traf…

Korowiow uśmiechnął się znacząco, przegiął się w talii i Małgorzata znowu poczuła chłód pod sercem.

— Krótko mówiąc — zawołał Korowiow — żeby się mię rozwodzić: czy zgadza się pani przyjąć na siebie te obowiązki?

— Zgadzam się! — zdecydowanie odpowiedziała Małgorzata.

— To wszystko — powiedział Korowiow i wzniósłszy latarmką dodał: — Proszę za mną.

Poszli pomiędzy kolumny, wreszcie dotarli do jakiejś innej sali, w której, nie wiedzieć czemu, mocno pachniało cytrynami, słychać było jakieś szelesty i w której coś musnęło głowę Małgorzaty. Korowiow zdmuchnął swoją latarenkę i zniknęła ona z jego dłoni, a Małgorzata zobaczyła leżącą na posadzce smużkę światła spod jakichś ciemnych drzwi. Korowiow cicho zapukał do tych drzwi. Wtedy Małgorzata tak się zdenerwowała, że zęby jej zaszczekały, a przez ciało przebiegł dreszcz.

Drzwi otworzyły się. Pokój był to bardzo nieduży. Małgorzata zobaczyła szerokie dębowe łoże, na nim brudne, zmięte i skopane prześcieradła i poduszki. Przed łożem stał dębowy stół na rzeźbionych nogach, a na stole — kandelabr z gniazdami na świece w kształcie szponiastych ptasich łap. W siedmiu takich złotych szponach płonęło siedem grubych woskowych świec. Prócz kandelabra znajdowała się na stole wielka szachownica z figurkami nader misternej roboty. Na malutkim wytartym dywaniku stała niska ławeczka. Był tam jeszcze jeden stół, stał na nim jakiś złoty puchar i drugi kandelabr, którego ramiona zrobione były na kształt węży. W pokoju trwał zapach siarki i smoły. Na posadzce krzyżowały się cienie obu świeczników.

Wśród obecnych Małgorzata od razu poznała Asasella, teraz ubranego już we frak i stojącego w głowach łoża. Wystrojony Asasello nie przypominał już owego rozbójnika, jakim wydał się wtedy Małgorzacie w parku Aleksandrowskim, ukłonił się jej również z nieopisaną galanterią.

Naga wiedźma, ta sama Helia, która tak zgorszyła czcigodnego bufetowego Varietes, i ta sama, niestety, którą, na całe szczęście, kogut spłoszył owej nocy po osławionym seansie, siedziała na podłodze, na dywaniku przed łożem, i mieszała w garnku coś, z czego buchały pary siarki.

Oprócz nich znajdowało się jeszcze w pokoju olbrzymie czarne kocisko, które siedziało na wysokim taborecie przy stoliku szachowym i trzymało w prawej łapie szachowego konia.

Helia wstała i pokłoniła się Małgorzacie. Kocur zeskoczył z taboretu i uczynił to samo. Szurgając prawą zadnią łapą upuścił konia i poszukując go wlazł pod łoże.

Umierająca ze strachu Małgorzata w zdradliwych cieniach świec zaledwie zdołała to wszystko zauważyć. Jej uwagę przykuwało posłanie — siedział na nim ten, którego jeszcze tak niedawno biedny Iwan przekonywał na Patriarszych Prudach, że książę ciemności nie istnieje. Nieistniejący siedział na łożu.

Dwoje oczu wpiło się w twarz Małgorzaty. Prawe, ze złotą iskierką na dnie, prześwidrowywało każdego na wylot, lewe, puste i czarne, było jak wąskie ucho igielne, jak wylot bezdennej studni wszelakich ciemności i cieni. Twarz Wolanda była wykrzywiona, prawy kącik jego ust opadał ku dołowi, wysokie łysiejące czoło bruździły głębokie, równoległe do ostrych brwi zmarszczki. Skórę na jego twarzy jak gdyby na wiek wieków przepaliła opalenizna.

Woland leżał wyciągnięty na pościeli, ubrany tylko w długą nocną koszulę, brudną i zacerowaną na lewym ramieniu. Jedną gołą nogę podkulił pod siebie, drugą wyciągnął i wsparł na ławeczce. Helia nacierała właśnie kolano tej ciemnej nogi jakąś dymiącą maścią.

Małgorzata dostrzegła jeszcze na nieowłosionej piersi Wolanda misternej roboty skarabeusza z ciemnego kamienia na złotym łańcuszku, żuk miał na grzbiecie jakieś hieroglify. Na masywnym postumencie obok Wolanda stał dziwny, jak gdyby żywy globus oświetlony z jednej strony promieniami słońca.

Przez kilka sekund trwało milczenie. “Ocenia mnie” — pomyślała Małgorzata i wysiłkiem woli spróbowała opanować drżenie kolan.

Woland uśmiechnął się wreszcie i przemówił, jego roziskrzone oko zabłysło przy tym.

— Witam cię, królowo, i proszę, byś mi wybaczyła mój domowy strój.

Głos Wolanda był tak niski, że przy niektórych sylabach przechodził w chrypienie.

Wołand podniósł z łoża długą szpadą, pochylił się, pogrzebał szpadą pod łóżkiem i powiedział:

— Wyłaź! Przerywamy partię. Mamy gościa.

— Ależ — niczym sufler lękliwie świsnął Małgorzacie nad uchem Korowiow.

— Ależ… — zaczęła Małgorzata.

— Messer — tchnął jej w ucho Korowiow.

— Ależ, messer — opanowawszy się, cicho, ale wyraźnie powiedziała Małgorzata, potem uśmiechnęła się i dodała: — bardzo proszę, niechże pan nie przerywa sobie partii. Jestem pewna, że każde pismo szachowe wiele by zapłaciło za to, by móc tę partię przedrukować.

Asasello cicho chrząknął z zadowoleniem, Woland zaś uważnie przyjrzał się Małgorzacie i przywołał ją skinieniem. Podeszła, nie wyczuwając bosymi stopami posadzki. Woland położył jej na ramieniu swoją ciężką, jak gdyby z kamienia wykutą, a zarazem gorącą jak płomień rękę, przyciągnął Małgorzatę ku sobie i posadził ją obok siebie na łożu.

— No, skoro jest pani tak ujmująco uprzejma — powiedział — czego się zresztą spodziewałem, to dajmy pokój ceremoniom — znów schylił się nad krawędź łóżka i krzyknął: — Długo jeszcze będzie trwał cyrk pod tym łóżkiem? Wyjdziesz ty stamtąd, Hansie przeklęty!

— Nie mogę znaleźć konia — przytłumionym, fałszywym głosem odezwał się spod łóżka kocur — pocwałował gdzieś, a zamiast niego skacze tu jakaś żaba.

— Czy nie wydaje ci się aby, że jesteś na jarmarku? — zapytał Woland udając zagniewanie. — Nie ma i nie było pod łóżkiem żadnej żaby! Zachowaj te tandetne sztuczki dla Varietes. Jeśli w tej chwili nie wyjdziesz, to będziemy uważali, że poddałeś partię, przeklęty dezerterze!

— Za nic, messer — wrzasnął kot i natychmiast wylazł spod łóżka z koniem w łapie.

— Pragnę polecić pani… — zaczął Woland, ale sam sobie przerwał: — Nie, nie mogę patrzyć na tego błazna. Proszę popatrzyć, co on z siebie zrobił pod tym łóżkiem!

Zakurzony, stojący na tylnych łapach kocur kłaniał się tymczasem Małgorzacie. Miał teraz pod szyją białą muszkę, a na piersiach dyndało mu na rzemyku oprawne w masę perłową damskie lorgnon. Poza tym pozłocił sobie wąsy.

— Co to ma znaczyć? — zawołał Woland. — Dlaczegoś sobie pozłocił wąsy? I po kiego diabła ci ta muszka, skoro nie masz nawet spodni?

— Spodnie nie dotyczą kota, messer — niezmiernie godnie odpowiedział kocur. — Może polecisz mi, messer, włożyć jeszcze buty? Koty w butach występują jedynie w bajkach, messer. Ale czy zdarzyło ci się kiedykolwiek widzieć na balu kogoś, kto by nie był w muszce? Nie chciałbym znaleźć się w ośmieszającej sytuacji ani ryzykować, że zostanę wyrzucony za drzwi. Każdy przystraja się, jak może. Weź pod uwagę, messer, że to, co powiedziałem, odnosi się także do lorgnon!