Изменить стиль страницы

Lee w końcu się zgodził, rozumiejąc, że pójście gdzieś jest korzystne z wielu powodów.

– Świetny pomysł, za sekundę jestem.

Pobiegł na górę, broń schował do szuflady w swoim pokoju. Prysnął wodą na twarz, zmoczył lekko włosy, chwycił kurtkę i dogonił Faith przy drzwiach; gdy włączyła alarm, wyszli z domu. Niebo właśnie zmieniało kolor z błękitnego na różowy, słońce chowało się za horyzontem. W różnych miejscach włączały się zewnętrzne światła i podziemne spryskiwacze. Dźwięk wylatującej pod ciśnieniem wody działał uspokajająco na Lee. Pomyślał, że sztuczne oświetlenie nadaje spacerowi nastrój. Wyglądało tak, jakby całą okolicę zalewała jakaś nieziemska poświata, jakby byli na doskonale oświetlonej scenie filmu. W górze kolejny dwusilnikowiec schodził do lądowania. Lee potrząsnął głową:

– Potwornie mnie wystraszył dziś rano, kiedy go pierwszy raz zobaczyłem.

– Mnie też by wystraszył, ale kiedy pierwszy raz tu przyjechałam, to właśnie nim leciałam. To ostatni lot wieczorem, już się robi zbyt ciemno.

Dotarli do restauracji ozdobionej w stylu marynistycznym: przy wejściu stało wielkie koło sterowe, na ścianach wisiały hełmy nurków, z sufitu zwisała sieć rybacka. Obrazu dopełniały ściany z sękatych sosnowych desek, drabinki sznurowe, liny i wielkie akwarium z zamkami, roślinami i dziwacznymi rybami. Kelnerzy byli młodzi, energiczni i wystrojeni w uniformy linii wycieczkowych. Ta, która obsługiwała Faith i Lee, była szczególnie wesoła. Zamówili napoje: Lee mrożoną herbatę, a Faith szprycer, po czym kelnerka wyśpiewała miłym, choć drżącym altem specjalności dnia. Kiedy odeszła, Faith i Lee spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem. Czekali na napoje, a Faith rozglądała się po sali.

– Poznajesz kogoś z obecnych? – spytał Lee.

– Nie, w zasadzie nie wychodzę, kiedy tu przyjeżdżam. Ale trochę się bałam, że wpadnę na kogoś, kogo znam.

– Spokojnie. Wyglądasz całkiem inaczej niż Faith Lockhart. – Przyjrzał się jej. – Powinienem to wcześniej powiedzieć, ale wyglądasz naprawdę… no dobrze, naprawdę wyglądasz dziś ślicznie. – Nagle poczuł się zakłopotany. – To znaczy, nie chciałem powiedzieć, że nie wyglądasz świetnie zawsze… To znaczy… – Zaplątawszy się kompletnie, Lee zamilkł i zaczął studiować menu.

Faith patrzyła na niego; czuła się tak samo niezręcznie jak on, ale jednak uśmiechnęła się.

– Dziękuję.

Spędzili tam dwie przyjemne, beztroskie godziny, rozmawiając na niewinne tematy, opowiadając o dawnych czasach, poznając się nawzajem. Ponieważ było po sezonie, a na dodatek środek tygodnia, oprócz nich było niewielu gości. Skończyli posiłek, wypili kawę i zjedli wspólnie duży kawałek tortu kokosowego z kremem. Zapłacili gotówką i zostawili hojny napiwek, po którym kelnerka śpiewała pewnie całą drogę do domu.

Wracali powoli, delektując się rześkim nocnym powietrzem. Zamiast jednak pójść bezpośrednio do domu, Faith poprowadziła Lee na plażę. Zdjęła sandały i szli dalej po piasku. Było kompletnie ciemno, wiał lekki, ożywczy zefirek. Mieli całą plażę dla siebie.

Lee spojrzał na Faith.

– To był świetny pomysł, żeby pójść na obiad. Naprawdę.

– Kiedy chcesz, potrafisz być czarujący.

Wyglądał na zakłopotanego, zanim zorientował się, że ona żartuje.

– Myślę, że takie wspólne wyjście może być w jakimś stopniu nowym początkiem.

– Też o tym pomyślałam. – Zatrzymała się i usiadła na plaży, zanurzając stopy w piasku. – To co robimy teraz, Lee?

Usiadł obok, zdjął buty i palcami stóp rysował po piasku.

– Wspaniale byłoby tu zostać, ale nie sądzę, byśmy mogli to zrobić.

– Gdzie więc? Nie mam więcej domów.

– Myślałem o tym. Mam dobrych kumpli w San Diego. Też prywatni detektywi, znają tam każdego. Gdybym ich poprosił, na pewno pomogliby nam prześlizgnąć się przez granicę do Meksyku.

– Meksyk? A co dalej? – Faith nie wykazywała zbytniego entuzjazmu.

– Nie wiem. – Lee wzruszył ramionami. – Może moglibyśmy zdobyć fałszywe dokumenty i dostać się do Ameryki Południowej.

– Ameryka Południowa? I co, ty będziesz pracował na polach kokainy, a ja w burdelu?

– Słuchaj, byłem tam, są tam nie tylko narkotyki i prostytutki. Będziemy mieli wiele możliwości.

– Dwoje uciekinierów przed sprawiedliwością i Bóg wie kim jeszcze? – Faith patrzyła w piasek i z powątpiewaniem kręciła głową.

– Jeśli masz lepsze pomysły, to słucham.

– Mam pieniądze, i to sporo, na koncie w Szwajcarii. Tylko numer, żadnych dokumentów.

– Naprawdę są takie rzeczy? – Teraz Lee był sceptyczny.

– Jasne. A wszystkie globalne konspiracje, o których pewnie słyszałeś? Tajne organizacje rządzące światem? Przecież to wszystko prawda. – Uśmiechnęła się i rzuciła w niego piaskiem.

– A jeśli Federalni przeszukają twój dom i biuro, czy nie znajdą śladów tych depozytów? Jeśli poznają numer konta, to mogą nas znaleźć, śledząc pieniądze.

– Jedynym powodem używania szwajcarskich kont jest to, że zapewniają absolutną dyskrecję. Gdyby szwajcarscy bankierzy udzielali takich informacji każdemu, kto zapyta, to cały ich system pada.

– FBI to nie każdy.

– Nie martw się, nie trzymam żadnych dokumentów. Informacje są we mnie.

– Więc musisz jechać do Szwajcarii, żeby dostać pieniądze. – Lee wciąż nie był przekonany. – Wiesz, to raczej niemożliwe.

– Byłam tam, żeby otworzyć rachunek. Bank wyznaczył powiernika, pracownika banku, który jest upoważniony do przeprowadzania transakcji osobiście. To jest dość skomplikowane. Musisz pokazać numery dostępu, wylegitymować się, dostarczyć podpis, który porównują z przechowywanym w aktach.

– Czyli od tego momentu dzwonisz do powiernika i on wszystko robi za ciebie?

– Właśnie. W przeszłości robiłam niewielkie transakcje tylko po to, żeby się upewnić, czy to działa. To jest zawsze ten sam facet, zna mnie i mój głos. Podaję mu numery oraz mówię, dokąd ma przesłać pieniądze. I to wszystko.

– Ale wiesz, że nie możesz ich po prostu zdeponować na rachunku czekowym należącym do Faith Lockhart.

– Wiem, ale mam tu rachunek SLC Corporation.

– I występujesz jako pełnomocnik?

– Tak, jako Suzanne Blake.

– Tu jest problem, bo Federalni znają to nazwisko. Pamiętasz, z lotniska.

– Zdajesz sobie sprawę, ile osób o tym nazwisku jest w tym kraju?

– To prawda.

– Więc przynajmniej mamy za co żyć. Nie starczy na zawsze, ale zawsze to coś.

– Dobre i to.

Na chwilę zamilkli. Faith nerwowo patrzyła to na Lee, to na ocean. Zauważył to.

– Co jest? Mam na brodzie kawałek ciastka?

– Lee, kiedy przyjdą pieniądze, możesz wziąć połowę i odejść, nie musisz być ze mną.

– Już o tym przecież rozmawialiśmy.

– Nie, nieprawda. W gruncie rzeczy rozkazałam ci iść ze mną. Wiem, że będzie trudno wrócić beze mnie, ale będziesz chociaż miał pieniądze, żeby gdzieś pojechać. Słuchaj, mogę nawet zadzwonić do FBI, powiem im, że nie jesteś w żaden sposób w to zamieszany. Po prostu na ślepo mi pomagałeś, a ja ci uciekłam. Wtedy będziesz mógł wrócić do domu.

– Dzięki, ale róbmy jedno naraz. Poza tym, nie odejdę, dopóki nie będę wiedział, że jesteś bezpieczna.

– Jesteś pewien?

– Tak, jak najbardziej. Nie odejdę, chyba że mi każesz. I nawet wtedy będę dyskretnie cię śledził, żeby się upewnić, że jesteś bezpieczna.

– Lee – dotknęła jego ręki – nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć za to, co dla mnie robisz.

– Po prostu traktuj mnie jak starszego brata, którego nigdy nie miałaś.

Spojrzenie, które teraz wymienili, wskazywało jednak na uczucie innego rodzaju. Lee patrzył w piasek, a Faith na wodę. Kiedy Lee po chwili na nią spojrzał, kręciła głową i uśmiechała się.

– O czym myślisz? – zapytał.

– Myślę – odpowiedziała, wstając – że mam ochotę zatańczyć.

– Tańczyć? – Popatrzył na nią ze zdziwieniem. – Ile wypiłaś?

– Ile nocy nam tu zostało? Dwie? Trzy? A później przez resztę życia będziemy uchodźcami. Dalej, Lee, ostatnia szansa na imprezę. – Zrzuciła sweter na piasek. Biała sukienka miała naramki, zsunęła je z ramion, mrugnęła na Lee tak, że serce mu się zatrzymało, po czym wyciągnęła do niego ręce. – Dalej, chłopcze.

– Oszalałaś, naprawdę. – A jednak Lee chwycił jej ręce i wstał. – Uczciwe ostrzeżenie. Od dawna nie tańczyłem.

– Przecież jesteś bokserem, prawda? Pewnie twoje nogi pracują lepiej niż moje, więc najpierw ja poprowadzę, a później ty.

Lee spróbował kilku kroków i opuścił ręce.

– Faith, to jest głupie. A jeśli ktoś nas obserwuje? Pomyślą, że jesteśmy wariatami.

Spojrzała na niego z uporem.

– Całe ostatnie piętnaście lat życia martwiłam się o to, co wszyscy o wszystkim myślą. W tej chwili kompletnie nie dbam o to, co ktokolwiek myśli o czymkolwiek.

– Ale… przecież nawet nie mamy muzyki.

– Pomrucz sobie jakąś melodię. Posłuchaj wiatru, sama przyjdzie.

I, o dziwo, rzeczywiście tak było. Zaczęli najpierw powoli, bo Lee czuł się niezgrabnie, a Faith nie nawykła do prowadzenia. Jednak po chwili poznali nawzajem swoje ruchy i zaczęli zataczać na piasku szerokie kręgi. Po jakichś dziesięciu minutach prawa ręka Lee wygodnie spoczywała na biodrze Faith, jej lewa ręka obejmowała go w pasie, a pozostałe ręce były splecione na wysokości piersi.

Stawali się coraz odważniejsi i zaczęli wykonywać obroty, śruby i inne ruchy przypominające swing z epoki big bandów. Nawet na twardym piasku było to trudne, ale wkładali w to sporo serca i inwencji. Ktoś obserwujący ich pomyślałby, że albo są zamroczeni, albo przeżywają drugą młodość i bawią się jak nigdy w życiu. Właściwie oba wnioski byłyby prawdziwe.

– Nie robiłem tego od liceum – powiedział Lee z uśmiechem. – A wtedy w modzie był „Three Dog Night”, a nie Benny Goodman.

Faith nic nie mówiła, krążyła wokół niego, przysiadała, a jej ruchy stawały się coraz bardziej uwodzicielskie: tancerka flamenco w białym, płomiennym transie. Uniosła spódnicę, by mieć większą swobodę ruchów. Widok jej ud sprawił, że puls Lee raptownie skoczył.

W pewnym momencie nawet znaleźli się w wodzie i potężnie pluskali w coraz bardziej dzikim tańcu. Parę razy upadli na piasek albo nawet w słoną, zimną wodę, ale wstawali i tańczyli dalej. Od czasu do czasu, gdy udało im się perfekcyjnie wykonać wyjątkowo widowiskową kombinację, tracili oddech i śmiali się jak dzieci na szkolnej zabawie.