Изменить стиль страницы

ROZDZIAŁ 15

– Ale mnie wystraszyłeś. – Faith nie mogła opanować drżenia.

Lee wszedł do pokoju i rozejrzał się.

– Co robisz w moim biurze?

– Nic! Tak sobie chodziłam, nie wiedziałam nawet, że masz tutaj biuro.

– Nie musiałaś o tym wiedzieć.

– Kiedy tu weszłam, zdawało mi się, że słyszę jakiś odgłos za oknem.

– Słyszałaś rzeczywiście jakiś dźwięk, ale nie zza okna. – Lee wskazał na framugę. Faith zauważyła przyczepiony tam prostokątny kawałek plastiku. – To sensor. Kiedy ktokolwiek wchodzi do mojego biura, sensor działa i uruchamia sygnał w tej zabawce. – Wyjął małe urządzenie z kieszeni. – Gdyby nie to, że musiałem uspokoić Maksa u pani Carter, byłbym tu dużo wcześniej. – Groźnie spojrzał na Faith. – Nie podoba mi się to.

– Słuchaj, po prostu się tu kręciłam dla zabicia czasu.

– Interesujące słowo: zabić.

– Lee, przysięgam, że nie spiskuję przeciw tobie.

– Skończmy się pakować. Nie dajmy czekać twoim bankierom.

Faith unikała ponownego spojrzenia na telefon. Lee z pewnością nie słyszał wiadomości. To Buchanan wynajął go, by ją śledził. Czy to on zabił agenta? Czy kiedy wejdą do samolotu, spróbuje ją jakoś wypchnąć dziesięć tysięcy metrów nad ziemią i będzie się głośno śmiał, kiedy ona z krzykiem poleci w chmury?

Z drugiej strony, mógł ją zabić już dawno. Najłatwiej było zostawić ją martwą w tamtym domu. Przyszło jej na myśl, że byłoby to najprostsze posunięcie, ale pod warunkiem że Danny nie chce się dowiedzieć, ile już zdążyła powiedzieć FBI. To wyjaśniałoby, dlaczego wciąż żyje. A także dlaczego Lee tak niecierpliwie ją namawiałby mówiła. Kiedy się dowie, wtedy ją zabije. A teraz mają razem lecieć na plaże Karoliny Północnej, o tej porze roku niemal puste. Powoli wyszła z pokoju: skazana w drodze na egzekucję.

Dwadzieścia minut później zamknęła małą torbę podróżną i przerzuciła pasek torebki przez ramię. Lee wszedł do sypialni. Znowu miał wąsa i brodę, zniknęła za to czapka z daszkiem. W prawej ręce miał pistolet, dwa pudełka amunicji i pas z kaburą.

Faith obserwowała, jak pakował te rzeczy do specjalnego, wzmocnionego pojemnika.

– Nie możesz wnieść pistoletu do samolotu – powiedziała.

– Nie, żartujesz? Od kiedy mają takie gówniane przepisy? – Zamknął pojemnik na klucz, który schował do kieszeni. Spojrzał na nią. – Możesz wnieść pistolet do samolotu, jeśli ujawnisz go podczas odprawy i wypełnisz odpowiednią deklarację. Sprawdzają, czy broń nie jest załadowana i czy znajduje się we właściwym opakowaniu. – Uderzył dłonią w aluminiowe pudełko. – Które wygląda jak to. Sprawdzają, czy masz mniej niż sto sztuk amunicji i czy jest ona w oryginalnym opakowaniu lub w innym, zaaprobowanym przez Federację Przewoźników Powietrznych. Tu nadal jestem w porządku. Następnie znaczą bagaż specjalną naklejką i jedzie on do przedziału bagażowego, skąd naprawdę trudno byłoby mi go odzyskać podczas lotu, gdybym miał zamiar porwać samolot, chyba się zgodzisz?

– Dzięki za wyjaśnienia – szorstko powiedziała Faith.

– Nie jestem jakimś pieprzonym amatorem.

– Nie mówiłam, że jesteś amatorem.

– To prawda.

– Dobrze, przepraszam. – Przerwała, gorączkowo myśląc, jak doprowadzić choćby do jakiegoś zawieszenia broni. Przede wszystkim chciała przeżyć. – Zrobisz coś dla mnie? – Spojrzał na nią podejrzliwie. – Mów mi Faith.

Dzwonek do drzwi wejściowych zdziwił oboje. Lee spojrzał na zegarek.

– Trochę za wcześnie jak na wizytę.

Faith z zachwytem patrzyła, jak jego ręce poruszają się z precyzją maszyny. W ciągu dwudziestu sekund pistolet był wyjęty z pojemnika i załadowany. Włożył pojemnik i pudełka z amunicją do torby podróżnej i przewiesił ją przez ramię.

– Weź swoją torbę – polecił.

– Jak myślisz, kto to jest? – Faith czuła, jak krew pulsuje jej w uszach.

– Dowiedzmy się.

Cicho przeszli do korytarza i dalej, do drzwi wejściowych. Na ekranie telewizora zobaczyli stojącego na podeście budynku mężczyznę z kilkoma pakunkami w rękach. Wyraźnie widać było charakterystyczny brązowy uniform. Zobaczyli, jak ponownie naciska dzwonek.

– To po prostu UPS – powiedziała Faith z ulgą.

Lee nie odrywał oczu od ekranu.

– Naprawdę?

Nacisnął przycisk, który poruszał kamerą, jak się domyśliła Faith, widząc teraz ulicę przed budynkiem. Nie było tam czegoś, co powinno być.

– Gdzie samochód? – Poczuła, jak strach nagle wraca.

– Doskonałe pytanie. Na dodatek dobrze znam człowieka z UPS pracującego na tej trasie, i to nie jest on.

– Może jest na urlopie.

– Właśnie wrócił po tygodniu wakacji na wyspach z nową małżonką. Poza tym nigdy nie przychodzi tak wcześnie rano. Co oznacza, że mamy poważny problem.

– Może uda nam się wyjść tyłem.

– Tak, z pewnością zapomnieli o obstawieniu tylnych drzwi.

– To tylko jeden człowiek.

– Nie, to my widzimy tylko jednego. On obstawia front domu. Myślę, że właśnie chcą wywabić nas na tył, żebyśmy tam wpadli prosto w ich łapy.

– Więc jesteśmy w pułapce – wyszeptała z trudem.

Dzwonek odezwał się ponownie i Lee wyciągnął palec w kierunku przycisku domofonu. Faith chwyciła go za rękę.

– Co ty, do diabła, robisz?

– Mam zamiar się dowiedzieć, czego chce. Powie, że to UPS, a ja go wpuszczę.

– Ty go wpuścisz – powtórzyła Faith. Spojrzała na pistolet. – I co, odbędziesz pojedynek w swoim bloku?

– Kiedy ci powiem, żebyś ruszała – twarz Lee stężała – ruszaj tak, jakbyś czuła na karku oddech tyranozaura.

– Gdzie niby?

– Za mną. I żadnych pytań więcej.

Nacisnął przycisk domofonu, mężczyzna przedstawił się i Lee otworzył drzwi. Następnie uruchomił system bezpieczeństwa mieszkania, chwycił Faith pod ramię i wepchnął ją na korytarz. Na drzwiach do sąsiedniego mieszkania nie było numeru. Lee otwarł je, a Faith w tym czasie nasłuchiwała kroków człowieka z UPS. Weszli do pustego mieszkania. W środku było bardzo ciemno, ale Lee nieomylnie poprowadził Faith przez kolejne drzwi, za którymi było coś w rodzaju sypialni, przynajmniej takie miała wrażenie.

Lee otwarł następne drzwi. Faith weszła i niemal natychmiast poczuła ścianę. Kiedy wszedł tam także Lee, zrobiło się naprawdę ciasno, jak w budce telefonicznej. Lee zamknął drzwi i ciemność stała się czarniejsza niż cokolwiek, czego Faith kiedykolwiek doświadczyła. Wystraszyła się, słysząc szept Lee tuż przy swoim uchu:

– Przed tobą jest drabina. Tu są szczeble. – Chwycił jej dłoń i prowadził ją, aż dotknęła szczebli. Szeptał dalej: – Daj mi torbę i zacznij wchodzić, ale powoli. W tej chwili ważniejsza od szybkości jest absolutna cisza. Będę tuż za tobą. Kiedy dojdziesz do szczytu, zatrzymaj się. Tam ci powiem, co dalej.

Faith zaczęła się wspinać i natychmiast poczuła klaustrofobiczny lęk. Na dodatek, ponieważ straciła orientację w przestrzeni, zaczęła mieć mdłości. To dopiero byłby doskonały moment na pozbycie się zawartości żołądka.

Najpierw powoli przekładała dłonie i stopy, ale stopniowo nabierała pewności i zwiększyła tempo. To szybko okazało się błędem, ponieważ nie trafiła stopą na szczebel, pośliznęła się i boleśnie uderzyła brodą w inny szczebel. Natychmiast podtrzymało ją silne ramię Lee. Chwilę trwało, zanim się uspokoiła. Starała się zignorować ból podbródka i wchodziła dalej, aż poczuła nad sobą sufit. Wtedy się zatrzymała.

Lee był wciąż tuż pod nią. Nagle wspiął się na szczebel, na którym stała, i stanął tak, że swoimi nogami obejmował jej nogi. Przycisnął się do Faith mocniej, tak że nie była pewna, co ma zamiar zrobić. Nawet oddychanie stawało się bolesne, gdyż Lee przyciskał jej piersi do szczebli drabiny. Przez chwilę pomyślała w panice, że zwabił ją tutaj, by ją zgwałcić. Nagle uderzył ją błysk światła z góry i poczuła, że Lee odsuwa się od niej. Spojrzała w górę, gwałtownie mrugając. Po grozie ciemności widok błękitnego nieba był tak cudowny, że chciało jej się krzyczeć z radości.

– Wejdź na dach, ale schylaj się jak najniżej – wyszeptał Lee.

Weszła na górę, upadła na brzuch i rozejrzała się. Dach starego domu był płaski, pokryty żwirem i smołą. W różnych miejscach znajdowały się wielkie stare grzejniki i nowsze urządzenia klimatyzacyjne. Dobre miejsca do ukrycia się, więc Faith wśliznęła się za najbliższy z nich.

Lee był wciąż na drabinie. Uważnie nasłuchiwał, po czym spojrzał na zegarek. Teraz właśnie ten facet jest przed jego drzwiami. Będzie dzwonił i czekał, aż Lee odpowie. Mają co najwyżej trzydzieści sekund, zanim się zorientuje, że nikogo nie ma w domu. Dobrze byłoby mieć trochę więcej czasu, a także ściągnąć pozostałych, o których Lee wiedział, że są gdzieś w pobliżu. Wyjął z kieszeni telefon komórkowy i wcisnął przycisk. Kiedy ktoś odebrał, powiedział:

– Pani Carter, mówi Lee Adams. Proszę posłuchać, chciałbym, żeby pani wypuściła Maksa na korytarz. Tak, wiem, że dopiero co go u pani zostawiłem. Wiem, że pobiegnie prosto do mojego mieszkania, o to mi właśnie chodzi. Ja… hm… zapomniałem dać mu zastrzyk. Proszę się pospieszyć, muszę już naprawdę wyjść.

Schował telefon do kieszeni, wypchnął torby na zewnątrz, po czym sam przecisnął się przez otwór i zamknął za sobą zasuwkę. Popatrzył na dach i zauważył Faith. Chwycił torby i przekradł się do niej.

– Dobrze, teraz mamy nieco czasu.

Usłyszeli, jak w dole pies zaczął głośno szczekać. Lee się uśmiechnął.

– Chodź za mną.

Nisko pochyleni doszli do skraju dachu. Sąsiedni budynek był nieco niższy. Lee pokazał Faith, by chwyciła go za ręce, po czym opuścił ją nad krawędzią, mocno trzymając, aż dotknęła stopami dachu. Kiedy dołączył do niej, usłyszeli krzyki dochodzące z budynku Lee.

– Dobrze, teraz wykonali atak wszystkimi siłami. Sforsują drzwi i włączą alarm. Za parę minut będzie tu wielkie zamieszanie.

– A co my w tym czasie zrobimy? – zapytała Faith.

– Jeszcze trzy budynki i zejdziemy drogą pożarową. Dalej!

Pięć minut później wbiegli w cichą podmiejską ulicę zabudowaną niskimi kamienicami. Po jej obu stronach stały samochody. Faith usłyszała odgłos odbijanych piłek tenisowych, po czym dostrzegła w małym parku po drugiej stronie kamienic kort, otoczony wysokimi sosnami.