– Co ona robi? – zapytałam z niepokojem Barleya. Popatrzył na mnie ze zdziwieniem.

– Sprawdza kursy – odparł. – O co ci chodzi?

Nie umiałam wytłumaczyć mu swych obaw. Być może było to tylko przewrażliwienie spowodowane lekturą listów mego ojca, ale wszystko wydawało mi się podejrzane. Zupełnie jakby patrzyły na nas jakieś niewidzialne oczy.

«Turgut wykazał się znacznie większą przytomnością umysłu niż ja. Spiesznie ruszył do drzwi wyjściowych i zniknął w niewielkim foyer. Po kilku chwilach wrócił, potrząsając bezradnie głową.

«Zniknął – oświadczył zgnębionym głosem. – Na ulicy też nie było po nim śladu. Wmieszał się w tłum przechodniów».

Pan Erozan, rozmawiając krótką chwilę z Turgutem, sprawiał wrażenie bardzo skruszonego. Profesor ponownie odwrócił się w naszą stronę.

«Czy macie państwo jakiekolwiek podejrzenia, że podczas waszych poszukiwań i studiów ktoś was tropił?»

«Tropił?»

Miałem wszelkie powody, by tak sądzić, ale nie miałem też zielonego pojęcia, kto mógł następować nam na pięty.

Turgut popatrzył na mnie przenikliwym wzrokiem, a ja przypomniałem sobie Cygankę, która zakłóciła nam spokój poprzedniego wieczoru.

«Mój przyjaciel, bibliotekarz, twierdzi, że ten mężczyzna chciał jeszcze raz przejrzeć dokumenty, którymi akurat my się zajmowaliśmy. Był bardzo zły z tego powodu. Pan Erozan utrzymuje, że człowiek ten biegle mówi po turecku, ale z obcym akcentem. Sądzi więc, że jest on obcokrajowcem. Stąd bierze się moje pytanie, czy ktoś śledził was podczas podróży do Stambułu. Przyjaciele, wynośmy się stąd, ale bacznie się wokół rozglądajcie. Poleciłem memu przyjacielowi strzec tych dokumentów i mieć oko na każdego, kto wykaże nimi zainteresowanie. Postara się wydobyć z niego, kim naprawdę jest. Poza tym, im wcześniej stąd wyjdziemy, tym wcześniej on wróci».

«Ale mapy!»

Bałem się zostawiać te bezcenne dokumenty w skrzyni. Przecież niczego nowego się o nich nie dowiedzieliśmy. Nawet nie zaczęliśmy rozwiązywać zagadki tych szkiców, choć w cudowny sposób leżały rozłożone przed nami na bibliotecznym stole.

Turgut odwrócił się do Erozana i przesłał mu serdeczny uśmiech świadczący o wielkiej zażyłości, jaka ich łączyła.

«Nie martw się, profesorze – zwrócił się do mnie Turgut. – Osobiście zrobiłem kopie wszystkich tych dokumentów. Spoczywają one bezpiecznie w moim domu. Poza tym mój przyjaciel nie pozwoli, by oryginały doznały jakiegokolwiek uszczerbku. Naprawdę możecie mi ufać».

Chciałbym – pomyślałem smętnie. Helen spoglądała uważnie na dwóch naszych nowych znajomych, a ja zastanawiałem się przez chwilę, co o tym wszystkim tak naprawdę sądzi.

«W porządku» – powiedziałem krótko.

«Zatem zbierajmy się. – Turgut zaczął zbierać dokumenty z pietyzmem, na jaki mnie nie byłoby stać. – Czeka nas jeszcze długa rozmowa. Pojedziemy teraz do mnie i tam spokojnie porozmawiamy. Pokażę wam też inne materiały dotyczące interesującego nas tematu. Na ulicy nie rozmawiajcie o naszych sprawach. Z biblioteki wyjdziemy oficjalnie, a naszego generała… – wskazał na bibliotekarza – zostawimy na pierwszej linii ognia».

Pan Erozan potrząsnął naszymi dłońmi, dokładnie zamknął pudło i zniknął z nim między rzędami regałów. Odruchowo głośno westchnąłem. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że los Rossiego wciąż zależy od tej skrzyni… że profesor – Boże, wybacz – został w niej pogrzebany, a my nie byliśmy w stanie wydobyć go z tego grobowca.

Opuściliśmy bibliotekę i przez dłuższą chwilę staliśmy na frontowych schodach, udając, że o czymś dyskutujemy. Byłem rozdygotany, Helen nienaturalnie blada i tylko Turgut zachowywał kamienny spokój.

«Jeśli ta gadzina czai się gdzieś w pobliżu, zobaczy, że opuściliśmy archiwum» – powiedział cicho.

Podał ramię Helen, która chętniej, niż przypuszczałem, przyjęła jego galanterię i włączyliśmy się w tłum przechodniów. Była właśnie pora lunchu i woń pieczonego mięsa oraz świeżego chleba mieszała się z zawiesistym zapachem dymu z węgla drzewnego i samochodowej benzyny – aromatem, który zawsze kojarzył mi się z granicą dzielącą wschodni i zachodni świat. Cokolwiek się zdarzy później, również będzie zagadką, podobnie jak zagadką jest samo to miejsce – pomyślałem, rozglądając się po otaczającym nas tłumie Turków i spoglądając na strzeliste iglice minaretów kłujące niebo na każdej z ulic, na starożytne kopuły wśród figowców i sklepy pełne tajemniczych przedmiotów. Ale na myśl o dręczącej mnie zagadce krwawiło mi serce- . Gdzie jest Rossi? Czy przebywa w tym mieście, czy w jakichś odległych stronach? Żywy czy martwy, a może gdzieś pośrodku?"

30

O szesnastej zero dwa wsiedliśmy do ekspresu zmierzającego na południe, do Perpignan. Barley wspiął się po stromych stopniach do wagonu, rzucił na podłogę nasze bagaże i wyciągnął do mnie rękę. W pociągu było niewielu pasażerów i bez trudu znaleźliśmy wolny przedział. Czułam się bardzo zmęczona. Gdybym o tej porze była w domu, pani Clay posadziłaby mnie przy kuchennym stole i zaserwowała szklankę mleka i kawałek przepysznej żółtej babki. Przez chwilę wręcz tęskniłam za jej denerwującą nadopiekuńczością. Barley zajął miejsce obok mnie, choć miał cztery inne do wyboru, a ja natychmiast wsunęłam mu rękę pod ramię.

– Powinienem się trochę pouczyć – mruknął, ale nie otworzył książki od razu.

Zbyt fascynował go widok za oknem, gdy pociąg, nabierając prędkości, przejeżdżał przez miasto. Pomyślałam o chwilach, które spędziłam w Paryżu z ojcem – o naszej wspinaczce na Montmartre i o apatycznym wielbłądzie w Jardin des Plantes. Ale teraz odnosiłam wrażenie, że widzę to miasto po raz pierwszy w życiu.

Widok poruszających się warg Barleya studiującego Miltona sprawił, że ogarnęła mnie senność. Kiedy więc oświadczył, iż zamierza przejść do wagonu restauracyjnego, by napić się herbaty, odmownie potrząsnęłam głową.

– Jesteś zmordowana – stwierdził z uśmiechem. – Pośpij sobie, a ja zabiorą ze sobą książkę. Jak się wyśpisz i zgłodniejesz, udamy się na kolację.

Nie zdążył nawet opuścić przedziału, a już opadły mi powieki. Gdy się obudziłam, leżałam skulona w kłębek jak dziecko, a moja długa, jedwabna spódniczka spowijała mi kolana. Naprzeciwko mnie ktoś siedział i czytał gazetę. Ale nie był to Barley. Jak rażona prądem usiadłam prosto. Mężczyzna czytał «Le Monde" tak, że gazeta całkowicie zasłaniała górne partie jego postaci wraz z twarzą. Obok niego spoczywała czarna, skórzana teczka.

Przez ulotną chwilę myślałam, że jest to mój ojciec, i ogarnęła mnie wielka ulga. Ale wtedy też zobaczyłam jego lśniące, czarne, skórzane buty, ze sznurowadłami zakończonymi wytwornymi chwościkami. Nogi w eleganckich spodniach od garnituru i wytwornych, czarnych, jedwabnych skarpetkach miał skrzyżowane. Ale nie były to buty mego ojca. Tak naprawdę w tych butach, albo w samych stopach, było coś nie w porządku. Sama nie wiedziałam, dlaczego tak myślę. Poza tym nieznajomy mężczyzna nie powinien był wchodzić do przedziału, kiedy spałam… myśl o tym, że patrzył na mnie, gdy pogrążona byłam we śnie, przejmowała mnie dreszczem. Zasłony w oknie drzwi zostały zaciągnięte i nikt przechodzący korytarzem nie mógł zajrzeć do przedziału. A może to Barley, wychodząc do wagonu restauracyjnego, zasunął firanki?

Zerknęłam na zegarek. Była już prawie siedemnasta. Za oknem przesuwały się w oszalałym tempie krajobrazy południowej Francji. Skryty za gazetą mężczyzna tkwił w takim bezruchu, że ogarnął mnie strach. Obudziłam się dobrych kilkanaście minut wcześniej, a on nie wykonał najmniejszego ruchu, nie odwrócił nawet strony czytanej gazety.

«Turgut mieszkał w innej części Stambułu, tuż nad brzegiem morza Marmara. Tak zatem popłynęliśmy tam promem z ruchliwego portu o nazwie Eminonii. Helen stała przy relingu i obserwowała krążące wokół statku mewy. Od czasu do czasu odwracała głowę w stronę majaczącego na tle nieba starego miasta. Stanąłem obok niej. Przyłączył się do nas Turgut i zaczął wskazywać nam poszczególne minarety i kopuły świątyń, donośnym głosem przekrzykiwał huk silników promu. Dzielnica, w której mieszkał, była stosunkowo młoda, pochodziła z dziewiętnastego wieku. Oddalając się od przystani promowej, idąc cichymi uliczkami, odkrywałem nowe oblicze miasta: okazałe rozłożyste drzewa, finezyjne, stare kamienne i drewniane domy, apartamentowce żywcem przeniesione z Paryża, czyste chodniki, gazony z kwiatami, ozdobne karnesy. Tu i ówdzie pojawiał się duch Imperium Osmańskiego w postaci stojącego w ruinie portyku dawnego meczetu lub piętrowego tureckiego domu z wykuszami. Ulica, przy której mieszkał Turgut, była wytworna i elegancka. Później takie ulice widywałem w Pradze, Sofii, Budapeszcie, Moskwie, Belgradzie i w Bejrucie. Podobną elegancję zapożyczył sobie od Zachodu cały Wschód.

«Proszę za mną – powiedział Turgut, wysuwając się przed nas i wprowadzając nas na podwójne, frontowe schody, gdzie sprawdził skrzynkę na listy z napisem: Profesor Bora. Otworzył drzwi i wprowadził nas do środka. – Witajcie w moim domu. Wszystko w nim należy do was. Przepraszam za nieobecność mojej żony. Ale jest w pracy w przedszkolu».

Weszliśmy do głównego holu o podłodze i ścianach wykonanych z polerowanego drewna, gdzie wzorem gospodarza zdjęliśmy buty i nałożyliśmy haftowane pantofle, które wręczył nam Turgut. Kiedy wprowadził nas do salonu, oboje z Helen wydaliśmy cichy okrzyk podziwu. Pokój wypełniało rozkoszne, zielonkawe światło z lekkimi odcieniami delikatnego różu i żółci. Po chwili dopiero zorientowałem się, że koloryt ten powodowało słoneczne światło, sączące się poprzez gałęzie rosnących za dwoma oknami drzew oraz przez cieniutkie białe zasłony utkane ze starej koronki. Salon zastawiono fantastycznymi meblami, bardzo niskimi, wyrzeźbionymi w czarnym drewnie i obitymi bogatą tkaniną. Wzdłuż ścian ciągnęły się szerokie ławy z piętrzącymi się na nich haftowanymi, koronkowymi poduszkami. Nad nimi, na bielonych ścianach, wisiała grafika i obrazy przedstawiające Stambuł, portret starego mężczyzny w fezie i drugi, z młodszym człowiekiem w czarnym garniturze, oraz starannie oprawiony pergamin pokryty finezyjnym, arabskim pismem. Dostrzegłem kilkanaście fotografii miasta wykonanych w sepii i kilka komódek zastawionych miedzianymi serwisami do kawy. W rogach ustawiono wielkie, ceramiczne wazy, w które powkładano pęki pąsowych róż. Na środku rozległego pokoju pysznił się duży, okrągły stół na trzech nogach. Był pusty i wypolerowany, jakby zachęcał do kolejnego smakowitego posiłku.