Zamierzałam właśnie powiedzieć o niepokoju, jaki ostatnio nieustannie dręczył mego ojca, o jego chorobliwie bladej twarzy i dziwacznym zachowaniu, kiedy Barley gwałtownie odwrócił się w moją stronę.

– To po prostu niewiarygodne – powiedział. – Sam nie wiem, dlaczego miałbym uwierzyć w tak obłąkańczą opowieść, a jednak daję temu wiarę. W każdym razie chcę wierzyć.

Uderzyło mnie w nim to, że nigdy jeszcze nie widziałam go tak poważnym. Jego niebieskie oczy pociemniały i jeszcze bardziej się zwęziły.

– A najciekawsze jest to, że cała ta historia coś mi przypomniała.

– Co?

Byłam półprzytomna ze szczęścia, że jednak potraktował moją opowieść poważnie.

– Coś nader dziwnego. Ale sam nie wiem co. Coś, co ma związek ze zwierzchnikiem Jamesem. Ale nie potrafię sobie dokładnie skojarzyć wszystkich faktów.

27

Barley zamyślił się głęboko. Brodę wsparł na dłoniach o długich palcach i daremnie próbował sobie przypomnieć to coś, co dotyczyło zwierzchnika Jamesa. Kiedy wreszcie na mnie popatrzył, uderzyła mnie uroda jego szczupłej, zaróżowionej twarzy w chwili, kiedy był bardzo poważny. Przypominał wręcz anioła lub mnicha z klasztoru w północnej Anglii. Sens tej tylko mglistej refleksji w pełni dotarł do mnie znacznie później.

– Hm – mruknął. – Opowiedziałaś mi tu dziwną historię. Widzę dwie możliwości. Albo jesteś stuknięta, a w takim przypadku muszę cię jak najszybciej odstawić bezpiecznie do domu, albo nie jesteś stuknięta, a w takim z kolei przypadku pakujesz się w bardzo niebezpieczną przygodę, więc powinienem ci towarzyszyć. Wprawdzie jutro mam pojawić się na wykładzie, ale coś wymyślę. – Ciężko westchnął, popatrzył na mnie i rozparł się w fotelu. – Dobrze wiem, że to nie Paryż stanowi docelowy punkt twojej wyprawy. Czy mogłabyś mnie oświecić, mówiąc, dokąd jedziesz naprawdę?

«Gdyby profesor Bora nieoczekiwanie wymierzył nam po siarczystym policzku przy stoliku w tej uroczej restauracji, nie zdumiałoby nas to tak bardzo, jak opowieść o jego «dziwacznym hobby». Ale był to policzek uzdrawiający. Kompletnie nas otrzeźwił. W jednej chwili opuściło mnie poczucie beznadziejności co do dalszych poszukiwań informacji o grobowcu Draculi. Przybyliśmy we właściwe miejsce. Być może – na tę myśl gwałtownie zabiło mi serce – być może grobowiec Draculi znajduje się właśnie w Turcji?

Myśl taka nigdy wcześniej nie zaświtała mi w głowie, lecz teraz dotarło do mnie, iż ma to pewien sens. Ostatecznie to tutaj Rossi został srogo skarcony przez jednego z giermków Draculi. Czyżby nieumarły strzegł nie tylko archiwum, ale też grobowca? Czyżby taka aktywność wampirów, o jakiej przed chwilą wspomniał Turgut, stanowiła dziedzictwo wciąż trwającej okupacji tego miasta przez Draculę? Szybko podsumowałem całą swą wiedzę o karierze i legendzie Vlada Palownika. Jeśli naprawdę w swych młodzieńczych latach był tu więziony, czyż nie mógł po śmierci wrócić do miejsca, gdzie nauczył się zadawania prawdziwych tortur? Może nawet czuł rodzaj nostalgii do tego miejsca, tak jak ludzie, którzy przechodząc na emeryturę, wracają do miejsc, gdzie się urodzili.

Jeśli wierzyć powieści Stokera, wampir potrafił przenosić się z miejsca na miejsce, tworząc nowy grobowiec wedle swego uznania. W tej akurat powieści zawędrował w trumnie do Anglii. Dlaczego więc nie miał się również pojawić w Stambule, przekradając się jako śmiertelnik nocą po swym zgonie do samego serca imperium, którego wojska zadały mu śmierć? Stanowiłoby to w końcu najwspanialszą zemstę na Turkach.

Ale nie mogłem o to wszystko zapytać Turguta. Za krótko się znaliśmy i wciąż miałem wątpliwości, czy możemy mu zaufać. Sprawiał wrażenie szczerego, ale jego oświadczenie o «hobby» było zbyt dziwaczne, by uwierzyć w nie bez zastrzeżeń. W tej chwili konwersował o czymś z ożywieniem z Helen, która w końcu włączyła się do rozmowy.

«0 nie, droga pani. Nie wiem wszystkiego o Draculi. Tak naprawdę nie wiem nic. Ale głęboko wierzę, że wywarł złowieszczy wpływ na nasze miasto, i dlatego prowadzę badania. Czego konkretnie dotyczy pańska rozprawa doktorska, młody człowieku?»

«Holenderskiego handlu w siedemnastym wieku» – wyjaśniłem łagodnie.

Temat brzmiał powściągliwie, a ja nieoczekiwanie zacząłem zastanawiać się, czy specjalnie takiego nie wybrałem. Ostatecznie holenderscy kupcy nie grasowali przez całe stulecia, atakując ludzi i kradnąc im nieśmiertelne dusze.

«Rozumiem. – Turgut był wyraźnie zaskoczony. – Jeśli interesuje państwa również historia Stambułu, jutro rano mogę zabrać was do archiwum, gdzie obejrzycie kolekcję sułtana Mehmeda. Pod tym względem był strasznym tyranem, kolekcjonując, oprócz interesujących mnie dokumentów, wiele innych, ciekawych rzeczy. Ale teraz muszę już wracać do domu, gdzie, z powodu mego spóźnienia, żona jest już zapewne w stanie przedzawałowym. – Rozpromienił się, jakby stan zdrowia jego małżonki wprawiał go w zachwyt. – Podobnie jak ja, będzie szczęśliwa, jeśli zaszczycicie nas jutro swoją obecnością na kolacji. – Przez chwilę zastanawiałem się, czy tureckie żony są ciągle równie spolegliwe jak w legendarnych haremach. A może jego małżonka jest osobą miłą i gościnną jak on sam? Spodziewałem się pogardliwego chrząknięcia Helen, ale ona tylko w milczeniu nas obserwowała. – Tak więc, drodzy przyjaciele… – Turgut wstał. Wyciągnął pieniądze jakby znikąd… takie w każdym razie odniosłem wrażenie… i wsunął je pod krawędź talerza. Przesłał nam ostatni toast pucharkiem z herbatą. – Żegnam, i do jutra».

«Ale gdzie się spotkamy?» – zapytałem.

«No tak. Spotkajmy się tutaj. Powiedzmy o dziesiątej rano, zgoda? Doskonale. Życzę państwu miłego wieczoru».

Ukłonił się i zniknął. Po dłuższej chwili dopiero uświadomiłem sobie, że nie tknął swego obiadu oraz że zapłacił rachunek również za nas. Zostawił też talizman chroniący przed złym okiem, który lśnił na białym obrusie stolika.

Po męczącej podróży i długim zwiedzaniu miasta spałem jak zabity. Dopiero o szóstej trzydzieści zbudziły mnie jego hałasy. Mały pokoik pogrążony był w półmroku. Rozespany rozejrzałem się po bielonych ścianach, prostych, obcych meblach, popatrzyłem na zawieszone nad umywalką lustro i ogarnęło mnie dziwne zmieszanie. Pomyślałem o pobycie Rossiego w Stambule, o innym «pensjonacie», w którym się zatrzymał – w którym? – gdzie przetrząśnięto jego bagaże i zrabowano bezcenne szkice map. Odniosłem dziwaczne wrażenie, jakbym osobiście się tam przeniósł lub sceny te rozgrywały się ponownie. Po chwili jednak wszystko wróciło do normy. W pokoju panował spokój i porządek. Nienaruszone walizki leżały na komodzie, a co najważniejsze, teczka z jej drogocenną zawartością stała nietknięta obok łóżka. Wyciągnąłem rękę, by to sprawdzić. Nawet pogrążony w głębokim śnie, w jakiś osobliwy sposób byłem świadomy obecności spoczywającej w niej starodawnej, milczącej książki.

Z łazienki dobiegały odgłosy urzędującej tam Helen: szum wody, kroki po kafelkach posadzki. Przez chwilę wsłuchiwałem się w te intymne dźwięki, lecz szybko ogarnął mnie wstyd. Zerwałem się z łóżka, napełniłem umywalkę i obficie spryskałem wodą twarz i ramiona. Lustro odbijało wizerunek mojej twarzy, tak młodzieńczej i świeżej w tamtych czasach, że sama byś, moja Ukochana Córeczko, w to nie uwierzyła. Oczy po trudach poprzedniego dnia wciąż miałem jeszcze trochę mętne, ale czujne. Spryskałem włosy modną wówczas brylantyną, starannie zaczesałem lśniącą czuprynę i nałożyłem wymięte spodnie, czystą, choć nieco pomarszczoną koszulę oraz krawat. Kiedy ucichły dobiegające z łazienki odgłosy, sięgnąłem po przyrządy do golenia i energicznie zastukałem w drzwi. Gdy nikt nie odpowiedział, nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. W niewielkim pomieszczeniu wciąż jeszcze unosił się ostry zapach tanich perfum Helen. Zaczynałem lubić tę woń.

Na śniadanie w restauracji podano nam w miedzianym garnku z długą rączką mocną kawę – mocną jak wszyscy diabli – chleb, słony ser i oliwki oraz gazetę, której ze względu na język nie byliśmy w stanie przeczytać. Helen jadła w milczeniu, a ja, pogrążony w myślach, wdychałem zapach tytoniu dobiegający z kąta kelnerów. Lokal o tak wczesnej porze był pusty. Wypełniało go słoneczne światło napływające przez łukowe okna. Spoza nich dochodził kojący dźwięk porannego miejskiego ruchu. Ulicą śpieszyli do pracy elegancko ubrani ludzie lub handlarze dźwigający kosze z towarem. Ze zrozumiałych względów zajęliśmy stolik jak najbardziej oddalony od okna.

«Profesor pojawi się dopiero za dwie godziny – zauważyła Helen, sypiąc cukier do kolejnej filiżanki kawy i energicznie mieszając. – Co będziemy robić do tego czasu?»

«Możemy jeszcze raz odwiedzić Hagia Sophię. Chętnie tam wrócę».

«Dlaczego nie? – mruknęła. – Skoro już tu jesteśmy, mogę być nawet turystką».

Sprawiała wrażenie wypoczętej, a pod czarną garsonką miała jasnoniebieską bluzkę. Dotąd ubierała się nieodmiennie na czarno i biało. Jak zwykle szyję, w którą ugryzł ją bibliotekarz, miała owiniętą chustką. Z jej twarzy nie schodził wyraz pełnej ironii czujności, ale w jakiś sposób odnosiłem wrażenie, że moja obecność w dużej mierze łagodzi wrodzoną dzikość Helen.

Po wyjściu z restauracji wmieszaliśmy się w tłum przechodniów. Niesieni jego falą dotarliśmy do centrum starego miasta, gdzie natrafiliśmy na jeden z bazarów. Po obu stronach długiej alei roili się sprzedawcy ubrane na czarno, stare kobiety macały palcami tkaniny we wszystkich kolorach tęczy; młode, barwnie poprzebierane niewiasty z zawojami na głowach targowały się o owoce, jakich nigdy jeszcze w życiu nie widziałem, lub o złotą biżuterię; starzy mężczyźni w wykonanych szydełkiem myckach nałożonych na siwe włosy lub wyłysiałe czaszki czytali gazety lub pochylali się nad straganami z rzeźbionymi w drewnie fajkami. Niektórzy z nich przesuwali w palcach koraliki modlitewnych różańców. Migały mi przed oczyma przystojne, o przebiegłym wyrazie oczu i ostrych rysach, oliwkowej barwy twarze. Kupcy gestykulowali rękami, wykonywali dziwne ruchy dłońmi, w uśmiechu pokazywali złote zęby. Wokół panował zgiełk, w powietrzu roznosiły się podekscytowane okrzyki przekupniów, czasami słychać było czyjś śmiech.