Kiedy starannie, jak przed każdą podróżą, spakowałem czyste koszule i spłowiały na słońcu kapelusz, zostało mi jeszcze sporo czasu do końca dnia, a pociąg miałem dopiero następnego ranka. Mogłem udać się do «Golden Wolf" na duży kufel porteru i pogadać z moim przyjacielem Hedgesem albo też udać się do działu starodruków, otwartego do dziewiątej wieczorem. Znajdował się tam pewien rejestr, który chciałem przejrzeć (choć wątpiłem, by mógł rzucić nowe światło na interesujący mnie temat), gdzie pozycja «państwo osmańskie " dotyczyła, jak mi się wydawało, dokładnie czasów Vlada Draculi. Dokumenty pochodziły z drugiej połowy piętnastego wieku.

Choć przekonywałem siebie, że nie starczy mi życia, jeśli zacznę polować na każde europejskie i azjatyckie źródło dotyczące tego okresu, to jednak ominąłem kuszący pub – błąd, który doprowadził do zguby wielu nieszczęsnych badaczy - / skierowałem się do biblioteki.

Rejestr w książkowej formie odnalazłem bez kłopotu. Zawierał między innymi cztery krótkie, spłaszczone dla potrzeb książki zwoje, wykonane fachowo przez jakiegoś tureckiego skrybę. Stanowiły one część pewnego dziewiętnastowiecznego daru, który otrzymał uniwersytet. Zwoje zapisane zostały po arabsku. Angielski opis dokumentów upewnił mnie, że nie będę miał z nich większego pożytku. (Zająłem się natychmiast tekstem angielskim, gdyż mój arabski jest deprymująco słaby i obawiam się, iż tak już pozostanie. Jeden ma czas na naukę tylko kilku podstawowych języków, podczas gdy ktoś inny poświęci wszystko na ołtarzu lingwistyki). Trzy zwoje stanowiły wykaz podatków nałożonych przez sułtana Mehmeda II na mieszkańców Anatolii. Ostatni z nich rejestrował podatki pobrane od miast Sarajewo i Skopie; nieco bliżej domu, jeśli mam traktować słowo «dom"jako siedzibę Draculi na Wołosźczyźnie, odległej części tureckiego imperium. Zamykając księgę, rozważałem pomysł udania się z wizytą do «Golden Wolf". Kiedy składałem pergaminy, by włożyć je do tekturowej okładki, rzucił mi się w oczy tekst umieszczony na odwrocie ostatniego zwoju.

Był to krótki wykaz nabazgrany niedbałe z tyłu rejestru zawierającego spis podatków nałożonych na Sarajewo i Skopie w imieniu sułtana. Zaintrygowany, zacząłem studiować notatkę. Zawierała wykaz wydatków nazwy zakupionych towarów znajdowały się w lewej kolumnie, a ich ceny, w nieokreślonej walucie, w prawej. «Pięć młodych, górskich lwów dla Jego Znakomitości Sułtana, 45 " – czytałem z zainteresowaniem. «Dwa złote pasy dla Sułtana wysadzane drogocennymi kamieniami, 290. Dwieście baranich skór dla Sułtana, 89 ". I ostatnia pozycja w spisie, na widok której dostałem gęsiej skórki i zjeżyły mi się włosy na głowie: «Mapy i dokumenty wojskowe od Zakonu Smoka, 12 ".

Zapytasz pewnie, w jaki sposób, przy mojej słabej znajomości arabskiego, do czego przyznałem się wcześniej, mogłem tak szybko zgłębić ów tekst? Wyjaśniam więc, że udało mi się to dzięki umiejętności szybkiego czytania oraz w wyniku długich nocnych studiów i rozmyślań o Tobie. A to ostatnie średniowieczne memorandum napisane było po łacinie. Na końcu widniała data, która poruszyła mą pamięć: 1490.

W roku tysiąc czterysta dziewięćdziesiątym Zakon Smoka już nie istniał, zniszczony przez potęgę imperium osmańskiego. Vlad Dracula od czternastu lat spoczywał w grobie, pochowany, wedle legendy, w klasztorze znajdującym się na wyspie na jeziorze Snagov. Mapy zakonu, wszelkie dokumenty i sekrety - czegokolwiek by dotyczył ów niejasny zapis kupione zostały tanio, bardzo tanio w porównaniu z ceną wysadzanych klejnotami pasów i ładunkiem cuchnących baranich skór. Być może kupiec wystawił je na sprzedaż w ostatniej chwili jako ciekawostkę, a urzędnik kupił je, by schlebić lub rozbawić bardzo wykształconego sułtana, którego ojciec albo dziadek niejednokrotnie wyrażał pełen niechęci podziw dla barbarzyńskiego Zakonu Smoka, nękającego tereny leżące na granicy jego imperium. Czy kupiec pochodził z Bałkanów, znał łacinę i umiał posługiwać się językiem starosłowiańskim? Z całą pewnością był człowiekiem wykształconym, skoro potrafił wszystko to napisać – zapewne Żydem władającym kilkoma językami. Kimkolwiek był, czułem do niego ogromną wdzięczność za ten krótki zapisek. Jeśli wysłał kara wanę z łupami wojennymi, a ta dotarła bez przeszkód do sułtana, jeśli co jest bardzo prawdopodobne – sprzedał władcy klejnoty, miedzianą czarkę, bizantyjskie naczynia ze szkła, zabytki pochodzące z barbarzyń skich świątyń, dzieła perskich poetów, księgi z kabałą, atlasy, mapy astro nomiczne…

Podszedłem do biurka dyżurnego bibliotekarza.

«Czy macie wykazy historycznych archiwów w poszczególnych kra jach? – zapytałem. – Na przykład w Turcji? "

«Wiem, o co panu chodzi. Mamy takie wykazy dotyczące uniwersytetów i muzeów, choć nie są one kompletne. Ale musi pan udać się do centralnych katalogów, które dzisiaj są już nieczynne. Proszę pójść tam jutro o dziewiątej rano ".

Pamiętam, że mój pociąg odjeżdżał o dziesiątej czternaście. Miałem zatem około dziesięciu minut na przejrzenie wykazu. Lecz jeśli pojawiłoby się w nim imię sułtana Mehmeda II lub jego następcy… cóż, na Rodos wcale tak bardzo mi się nie spieszyło.

Twój, pogrążony w najgłębszym smutku, Bartholomew Rossi

– Odnosiłem wrażenie, że pod wysoko sklepionym stropem biblioteki czas zatrzymał się w miejscu, choć wokół mnie toczyło się normalne życie – ciągnął mój ojciec. – Przeczytałem cały list, ale pod spodem znajdowało się ich jeszcze co najmniej cztery. Zauważyłem, że wysokie okna w czytelni pociemniały. Nadchodził wieczór. Pomyślałem jak strwożone dziecko, że będę musiał wracać samotnie do pustego domu. Zapragnąłem nagle udać się do gabinetu Rossiego i głośno zapukać w drzwi. Z całą pewnością siedziałby nad jakimś rękopisem zalewanym żółtym światłem, płynącym ze stojącej na biurku lampy. Byłem kompletnie zmieszany, jak każdy po śmierci przyjaciela, i zdumiony nierealnością sytuacji, która po prostu nie mieściła mi się w głowie. Czułem przerażenie, a zamęt w myślach potęgował jeszcze mój strach, gdyż nie poznawałem samego siebie.

Rozmyślając nad tym, popatrzyłem na starannie ułożone na stoliku papiery. Rozłożyłem je na całej powierzchni blatu tak, że nikt nie mógł zająć miejsca naprzeciwko mnie. Zastanawiałem się właśnie, czy nie powinienem zabrać ich do domu, by tam dokończyć lekturę, kiedy nieoczekiwanie pojawiła się młoda kobieta, która zajęła miejsce przy końcu stołu. Rozejrzałem się wokół siebie. Wszystkie stoły przy katalogach były zajęte przez czytelników i zawalone książkami, maszynopisami, szufladkami katalogowymi i notatnikami. Kobieta po prostu nie miała gdzie usiąść. Ogarnął mnie nagły strach, że ktoś obcy mógłby rzucić okiem na notatki Rossiego. Czy wyglądały dziwacznie? A może to ja byłem szalony?

Zacząłem zbierać papiery, układając je pieczołowicie w pierwotnym porządku. Poruszałem się powoli i z godnością, jak ktoś kto zwalnia stolik w zatłoczonej kawiarni… i w tej chwili mój wzrok padł na rozłożoną przed nieznajomą kobietą książkę. Przeglądała właśnie jej środkowe partie. Obok jej łokcia leżał notatnik i pióro. Zdumiony przeniosłem wzrok z tytułu książki na jej twarz, a następnie popatrzyłem na drugi wolumin, który odłożyła na bok. I znów spojrzałem na nią.

Miała ładną, młodą twarz, choć wokół oczu dostrzegłem sieć leciutkich zmarszczek, takich samych, jakie widywałem u siebie każdego ranka w lustrze. W jednej chwili zrozumiałem, że jest absolwentką uczelni. Byłoby to piękne oblicze, niemal zdjęte ze średniowiecznych malowideł kościelnych, gdyby nie wystające lekko kości policzkowe, nadające mu mizerny wyraz. Miała bladą cerę, która jednak, po tygodniu przebywania na słońcu, nabrałaby ciemniejszej barwy. Zarys ust był zdecydowany, brwi szeroko rozstawione, a długie rzęsy lekko się opuszczały, w miarę jak czytała książkę. Smoliście czarne, gęste włosy miała trochę rozczochrane, co zupełnie nie pasowało do panującej wtedy mody na ulizane fryzury. Tytuł czytanej przez nią książki – gapiłem się na nią i gapiłem brzmiał Karpaty. A pod łokciem zakrytym rękawem ciemnej bluzy leżał Dracula Brama Stokera.

W tej chwili młoda kobieta uniosła głowę, napotykając mój wzrok. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że patrzę na nią jak cielę na malowane wrota, co musiało być bardzo niegrzeczne. I tak chyba było, skoro puściła mi bardzo wrogie spojrzenie swoimi oczyma o zadziwiająco miodowej barwie. Nie należałem do mężczyzn, których w tamtych czasach określano mianem «bawidamka". Tak naprawdę prowadziłem raczej samotniczy tryb życia. Poczułem się paskudnie i natychmiast wytłumaczyłem swoje zachowanie. Później dowiedziałem się, że jej wrogość brała się z faktu, iż mężczyźni nieustannie wlepiali w nią wzrok.

«Przepraszam – powiedziałem szybko. – Ale spoglądałem tylko na pani książki… to znaczy na to, co pani czyta".

Popatrzyła na mnie nieprzyjaźnie i otworzyła Draculę.

«Rozumie pani, obecnie studiuję ten sam temat" – ciągnąłem. Uniosła pytająco brwi, a ja wskazałem na rozłożone przede mną papiery. – No… może niezupełnie. Właśnie czytałem o…"

Spojrzałem na piętrzące się przede mną dokumenty, które przekazał mi Rossi, i gwałtownie zamilkłem. Pod wpływem jej pogardliwego spojrzenia twarz oblał mi gorący rumieniec.

«Dracula?" – zapytała z przekąsem. – A to, co pan tu ze sobą przyniósł, to źródła prymarne?"

Miała dziwny akcent, nie umiałem go określić, oraz cichy, miękki głos, który, jak podejrzewałem, potrafiła jednak podnieść do wrzasku.

Spróbowałem więc innej taktyki.

«Czy pani czyta to dla zabawy? To znaczy dla rozrywki? A może prowadzi pani jakieś badania?"

«Dla zabawy?"

Wciąż trzymała książkę otwartą, jakby próbowała mnie nią nastraszyć.

«Cóż, to niezwykły temat, i jeśli pani też zgłębia problematykę Karpat, musi być pani głęboko nią zafascynowana. – Nie mówiłem tak potoczyście od czasu mej rozprawy doktorskiej. – Chciałbym po prostu osobiście tę książkę przejrzeć. Tak naprawdę, to obie".