W ostatnim roku swego życia Dracula, jak miał to w zwyczaju, ponownie nawiedził monaster. Nie widziałem go wtedy, gdyż opat wysłał mnie z drugim bratem w pewnych sprawach do innego klasztoru. Kiedy wróciłem, dowiedziałem się, że w naszym klasztorze pojawił się Dracula, by zostawić kolejne skarby. Jeden z braci, który handlował w naszym imieniu z okolicznymi wieśniakami, słyszał wiele krążących w okolicy opowieści. Powiedział, że sercu Draculi worek z obciętymi, ludzkimi uszami i nosami jest bliższy od saka ze złotem. Kiedy doszło to do opata, zgromił i ukarał nieszczęsnego mnicha. Tak więc nie spotkałem żywego Draculi, ale widziałem go za to po śmierci, o czym za chwilę opowiem.

W jakieś cztery miesiące później dotarła do nas wieść, iż książę został w bitwie otoczony i zabity przez niewiernych, kładąc wcześniej trupem ponad czterdziestu wrogów. Po śmierci żołnierze sułtana ucięli mu głowę i odesłali ją swemu władcy.

Dowiedzieliśmy się tych szczegółów od ludzi księcia. Choć po jego śmierci większość z nich uciekła, kilku przywiozło do monasteru w Snagov ciało Draculi i smutne wieści, po czym również umknęli. Na widok wynoszonych z łodzi zwłok opat zapłakał i zaczął na głos modlić się zarówno za duszę księcia, jak i opiekę Boga w obliczu zbliżającego się półksiężyca niewiernych. Polecił włożyć ciało do trumny w kościele.

Była to jedna z najbardziej przerażających scen, jakie widziałem w życiu: pozbawiony głowy korpus, przybrany w czerwień i purpurę, otoczony migotliwym blaskiem licznych świec. Kolejne trzy dni i noce spędziliśmy w kościele na czuwaniu. Wyznaczono mnie do pierwszego z nich. W świątyni panowała cisza i spokój; przerażał tylko widok okaleczonego ciała. Tego samego zdania byli inni bracia, którzy siedzieli wraz ze mną. Ale trzeciej nocy, kiedy część znużonych mnichów zapadła w drzemkę, wydarzyło się coś, co napełniło serca pozostałych braci przerażeniem. Nie mogli się ze sobą zgodzić. Każdy z nich widział coś innego. Jeden z mnichów ujrzał zwierzę, które wyłoniło się z zalegającego stalle mroku i jednym susem przeskoczyło trumnę. Braciszek nie potrafił powiedzieć, co to było za stworzenie. Inni poczuli podmuch wiatru lub ujrzeli gęstą mgłę wdzierającą się do świątyni. Wiele świec zamigotało i zgasło. Wszyscy oni zaklinali się na świętych i aniołów, zwłaszcza archaniołów Michała i Gabriela, iż majaczące w półmroku pozbawione głowy ciało księcia poruszyło się i próbowało wstać. Pod strop świątyni wzbił się przenikliwy wrzask przerażonych mnichów, który postawił na nogi całą naszą wspólnotę. Mnisi wybiegli w popłochu z kościoła i kłócąc się zajadle między sobą, próbowali opowiedzieć, co każdy widział.

Wyszedł do nich opat. W blasku pochodni widziałem, jak żegnając się co chwila, z pobladłą twarzą, ze zdumieniem słucha ich sprzecznych relacji. Później napomniał nas, że dusza tego szlachetnego pana spoczywa w naszych rękach, więc powinniśmy się zachowywać stosownie do wymogów chwili. Zaprowadził nas do kościoła i polecił pozapalać ponownie wszystkie świece. W ich blasku ujrzeliśmy spoczywające spokojnie w trumnie ciało. Opat polecił dokładnie przeszukać świątynię, ale nie znaleźliśmy żadnego czającego się w którymś z ciemnych kątów zwierzęcia lub demona. Poradził zatem, abyśmy udali się spokojnie do cel. Kiedy nadeszła godzina pierwszej mszy, odprawiliśmy modły jak zawsze. Powoli wszystko wracało do normy.

Następnego wieczoru jednak opat wezwał do siebie ośmiu mnichów, w tym mnie, czym wyświadczył mi wielki zaszczyt. Oznajmił, że musimy stworzyć wszelkie pozory, że książę został pochowany w kościele, a tak naprawę jak najszybciej wywieźć jego ciało ze Snagov. Dodał też, że tylko jednemu z nas powie, dokąd i dlaczego mamy je wywieźć, a uczyni to z tego względu, iż nasza niewiedza zapewni nam bezpieczeństwo. Wybrał mnicha, który przebywał już w monasterze od wielu lat, a pozostałym [nam] rozkazał ślepo się go słuchać i nie zadawać żadnych pytań.

I w taki oto sposób ja, który myślałem, że nigdy już nie udam się w żadną wędrówkę, wyruszyłem w daleką podróż, trafiając wraz z towarzyszami do mego rodzinnego miasta. Stało się ono stolicą królestwa niewiernych. Tam dopiero ujrzałem, jakie zmiany zaszły w moim Konstantynopolu. Świątynię Mądrości Bożej zamieniono na meczet i nie mieliśmy do niej wstępu. Wiele kościołów zniszczono lub popadały w ruinę, inne stały się domami modlitwy Turków, nawet Panachrantos. Tam dopiero dowiedziałem się, że szukamy skarbu, który przyśpieszy zbawienie duszy księcia. Skarb ten został już z wielkim ryzykiem zabrany przez dwóch świętych i dzielnych mężów z monasteru Świętego Zbawiciela i bezpiecznie wywieziony z miasta. Sułtańscy janczarowie jednak nabrali podejrzeń i dlatego musimy natychmiast przedsięwziąć kolejną wędrówkę, tym razem do starego królestwa Bułgarów.

Kiedy wędrowaliśmy przez tę krainę, wielu Bułgarów wiedziało najwyraźniej o naszej misji, gdyż coraz więcej ludzi pojawiało się przy drogach, składając nam w milczeniu pełne czci ukłony. Wielu z nich przebyło daleką drogę, aby dotknąć dłonią naszego furgonu, a nawet go ucałować. Podczas tej drogi wydarzyła się rzecz najstraszniejsza. Kiedy przejeżdżaliśmy przez miasteczko Chaskowo, zatrzymała nas siłą i ostrym słowem miejscowa gwardia. Przeszukali wóz, oświadczając, że szukają pewnej rzeczy, którą wieziemy. Kiedy odkryli dwa wielkie worki, natychmiast je otworzyli. W środku była żywność. Ze złością cisnęli je na ziemię i aresztowali dwóch z naszych towarzyszy. Ci łagodni mnisi, zapewniający, że o niczym nie wiedzą, tak rozwścieczyli siepaczy, iż ów diabelski pomiot obciął im dłonie i stopy, a rany przed śmiercią natarli im solą. Nam darowali życie i wśród przekleństw, tłukąc nas batogami, kazali ruszać w dalszą drogę. Udało się nam jednak odzyskać ciała i odcięte członki naszych przyjaciół, które pochowaliśmy po chrześcijańsku w monasterze w Baczkowie. Tamtejsi mnisi przez wiele dni i nocy modlili się za ich niewinne, tak bardzo oddane Bogu dusze.

Po tym zdarzeniu podróżowaliśmy przejęci wielkim smutkiem i strachem. Ale było już niedaleko i wkrótce bezpiecznie dotarliśmy do monasteru Sveti Georgi. Tamtejsi mnisi – nieliczni i starzy – powitali nas bardzo gościnnie i powiadomili, że skarb rzeczywiście został odnaleziony. Przed dwoma miesiącami dostarczyło go bowiem dwóch pielgrzymów. Do Dacji zamierzaliśmy wrócić po jakimś czasie, kiedy już się wszystko uspokoi. Szczątki, które przekazaliśmy mnichom, zostały sekretnie umieszczone w relikwiarzu w Sveti Georgi. Do klasztoru zaczęły napływać rzesze chrześcijan, ale i ci trzymali wszystko w tajemnicy. Dłuższy czas mieszkaliśmy tam w zupełnym spokoju, a sam monaster, dzięki naszej pracy, znacznie się rozrósł. Niebawem na okoliczne wioski spadła zaraza. Monaster jednak początkowo omijała. Zrozumiałem [że nie jest to zwyczajna zaraza, lecz]

[W tym miejscu dalszy ciąg rękopisu został oddarty].

60

«Kiedy Stoiczew skończył, dobrych kilka minut siedzieliśmy z Helen w milczeniu. Sam profesor kiwał tylko i kręcił głową, przeciągając dłonią po twarzy, jakby chciał się wyrwać ze snu.

«To ta sama podróż… to musi być ta sama podróż» – przerwała w końcu ciszę Helen.

«Też tak myślę – odrzekł Stoiczew, odwracając się w jej stronę. Z całą pewnością mnisi brata Kiryła wieźli szczątki Vlada Tepesa».

«Znaczy to, że z wyjątkiem dwóch zamordowanych przez Osmanów, mnisi bezpiecznie dotarli do bułgarskiego monasteru. Sveti Georgi… gdzie to jest?»

Sam chciałbym znać odpowiedź na to pytanie. Dla mnie też stanowiło to największą zagadkę. Stoiczew przeciągnął w zamyśleniu dłonią po brwiach.

«Gdybym tylko wiedział – mruknął. – Ale tego nie wie nikt. W okolicach Baczkowa nie ma monasteru o nazwie Sveti Georgi. W średniowieczu w Bułgarii istniało kilkanaście monasterów o tej nazwie, ale wszystkie uległy zagładzie we wczesnych latach panowania Imperium Osmańskiego. Zapewne spłonął, a kamienie rozgrabiono na inne budowle. – Popatrzył na nas ze smutkiem. – Jeśli Turcy mieli jakieś powody, by nienawidzić lub obawiać się tego klasztoru, z całą pewnością zburzyli go do fundamentów, a mnisi nie dostali zezwolenia na budowę nowego, tak jak w przypadku Monasteru Rilskiego. W swoim czasie próbowałem zlokalizować Sveti Georgi. – Znów na chwilę zamilkł. – Po śmierci mego przyjaciela Angełowa próbowałem kontynuować jego badania. Osobiście udałem się do Monasteru Bączkowskiego, gdzie odbyłem z mnichami wiele rozmów. Wypytywałem mieszkańców tamtych terenów, ale nikt o monasterze Sveti Georgi nie słyszał. Nie znalazłem go też na najstarszych mapach. Zastanawiałem się nawet, czy Stefan nie podał Zachariaszowi fałszywej nazwy. W końcu wśród miejscowej ludności przetrwałaby jakaś legenda, gdyby pochowano w okolicy szczątki tak znakomitej postaci jak Vlad Dracula. Przed wojną nawet chciałem udać się do Snagov i tam zaczerpnąć informacji z pierwszej ręki…»

«Gdyby tylko mógł się pan spotkać z Rossim lub przynajmniej z tym archeologiem… Georgescu» – westchnąłem.

«Zapewne. – Dziwnie się uśmiechnął. – Gdybyśmy spotkali się tam z Rossim i połączyli naszą wiedzę, zanim nie było za późno».

Zastanawiałem się, czy ma na myśli czasy sprzed rewolucji bułgarskiej, czy kiedy jeszcze ja się u niego nie pojawiłem. Nie chciałem o to pytać. Po chwili jednak sam wyjaśnił:

«Widzicie, swoją pracę przerwałem gwałtownie. Kiedy wróciłem z rejonów Baczkowa, pełen planów na wyprawę do Rumunii, w swoim mieszkaniu w Sofii ujrzałem przerażający widok».

Umilkł i zamknął oczy.

«Staram się zapomnieć o tamtym dniu. Na początek muszę wyjaśnić, że miałem niewielkie mieszkanie w pobliżu muru rzymskiego – bardzo starożytnego miejsca – a ja uwielbiałem to starodawne miasto ze względu na jego historię. Książki, papiery oraz dokumenty dotyczące Baczkowa i okolicznych monasterów zostawiłem na biurku, a sam udałem się do pobliskiego sklepu, by zrobić zakupy. Kiedy wróciłem, ujrzałem, że ktoś zrobił w moim mieszkaniu dokładną rewizję. Przejrzał wszystkie moje rzeczy, po wy walał książki z półek i myszkował w szafie. Na biurku, na porozrzucanych papierach, dostrzegłem niewielką smugę krwi. Sam wiesz, jak wygląda atrament… kleksy… strona… – Urwał i popatrzył na nas przenikliwie. – A na środku biurka leżała książka, której nigdy wcześniej nie widziałem…»