Изменить стиль страницы

Chciała sensacji, wojny. Chciała jej głowy.

– Pani do tej pory udało się ukryć swoje brudne sprawy – zaatakowała Nancy. – A przecież ma ich pani pełno.

Dziennikarka zaczerwieniła się gwałtownie. Przyznała w ten sposób, że strzał był celny i pozwoliła sobie na banalną i oczywistą replikę.

– Pani mi grozi? – zapytała.

– Odpowiadam po prostu na pani pytania, moja droga.

Wszystko zaczynało iść w odpowiednim kierunku. Nancy przewidziała wszystkie ruchy Nathalie.

– A teraz powie mi pani, że mafia nie istnieje – próbowała zareagować.

– Nie mam zamiaru negować istnienia mafii. Wyrosłam, jak wszyscy wiedzą, w rodzinie Lattela i byłabym głupia, gdybym to negowała, ale to nie zbrodnia. Zbrodnią jest co innego. Szerząca się korupcja w naszym mieście, zyski idące do kieszeni radnych i skorumpowanych policjantów. Zbrodnią są narkotyki i racket prostytucji. Nie jest zbrodnią wyruszyć z wyspy na Morzu Śródziemnym i stać się kimś w kraju tak dużym, jak ten.

Do tej pory prowadziła grę, ale instynkt ostrzegł ją przed pochopnym głoszeniem zwycięstwa. Prasa wyciągnęła już jej przypuszczalne powiązania z mafią, tak jak w przypadku innych znanych osobistości ze świata polityki i estrady. Tak było w czasie kampanii o fotel w Queens. Nancy nigdy nie popełniła tej nieostrożności negowania faktów oczywistych, znanych z jej przeszłości. Ale nikt nie mógł udowodnić powiązań i współudziału.

Dziennikarka odstawiła filiżankę na porcelanowy spodeczek. Pozostała pochylona lekko do przodu i podniosła tylko oczy na panią domu. Było coś niebezpiecznego w tym spojrzeniu.

– A zabójstwo to nie zbrodnia? – zapytała słodkim głosem. – Mówi się, że zabiła pani mężczyznę – wyjaśniła otwarcie – swojego kochanka. Zdarzyło się to, gdy miała pani osiemnaście lat. On był irlandzkim killerem, który pracował dla Franka Latelli. Nazywał się Sean McLeary. Wtedy była pani Nancy Pertinace. Pamięta pani, adwokacie Carr? Ta śmierć, dzięki świadkom, została zakwalifikowana jako wypadek drogowy. Co pani powie na tę historię?

Twarz Nancy pokrywała nieprzenikniona maska.

– Proszę, aby pani kontynuowała – ton był chłodny, absolutnie pozbawiony emocji.

– Mój informator uważa, że pani syn Sean jest synem mężczyzny, którego pani zabiła. José Vicente Dominici, którego pani poślubiła po śmierci kochanka, dał mu tylko nazwisko. Sean Dominici – tak się nazywa pani syn, prawda? Potwierdza pani? Czy dementuje? – Nathalie Goodman miała triumfującą minę. Nancy była nieprzenikniona.

– Więc, czekając aż się pani zdecyduje, co odpowiedzieć, mogę kontynuować rewelacje mojego informatora. Uważa on, że zabiła pani kochanka matki. Nazywał się Tony Croce i był kuzynem, który przybył tutaj wcześniej. Była pani dzieckiem, dopiero co widziała pani gwałtowną śmierć ojca. Wygląda na to, że gwałtowne zejścia są przeznaczeniem rodziny Pertinace. Po sprawie Toniego Croce pani wraz z rodziną wróciła na Sycylię. I tam zamordowano pani matkę. Pani Carr, potwierdza pani czy dementuje? – mówiła spokojnie, dokładnie wymawiając słowo po słowie.

Głos, który formułował te straszne zarzuty, dochodził z bardzo daleka, wzbudzając w Nancy chaos i rozpacz, ale jej twarz pozostawała nieprzenikniona. Miała wrażenie, że pokój kręci się wokół niej tworząc wciągający ją wir. Duchy przeszłości, wywołane przez dziennikarkę, były zafascynowane tym wirem. Usłyszała strzał i zobaczyła roztrzaskującą się niczym dynia głowę Toniego Croce. I krzyk matki, który poraził jej bębenki. Czuła na swych wargach ciepło ust Seana i smak jego krwi. Słyszała swój głos, gdy szeptała płacząc: „Sean, mój kochany, nie zostawiaj mnie. Potrzebuję ciebie.” Z duszy Nancy wyrwał się rozdzierający krzyk, którego Nathalie Goodman nie usłyszała.

– Więc pani Carr, potwierdza pani? Czy dementuje? – głos dziennikarki był bezlitosny.

Nie zdradzając najmniejszego wzruszenia, Nancy podniosła się z fotela, wyprostowała. Dominowała nad dziennikarką, która poczuła się nieswojo.

– Nasze spotkanie na tym się kończy – powiedziała swoim ładnym głosem, skandując słowa.

– Czy zdaje sobie pani sprawę, że mogłabym napisać o pani szkalujący kawałek? – zbierała pośpiesznie swoje rzeczy.

– Wolno pani pisać, co się pani podoba – zareplikowała Nancy. – Mam nadzieję, ze względu na panią, że wie pani, co mówi.

Wszedł sekretarz wezwany przez ukryty dzwonek.

– Pani wychodzi – powiedziała Nancy. – Odprowadź panią do drzwi.

Nathalie Goodman wsadziła mały magnetofon do torebki i wyszła za mężczyzną. Oczekiwała dementi. To pożegnanie spowodowało, że nie wiedziała, co o tym myśleć.

Nancy patrzyła na wychodzącą nie widząc jej, ponieważ dla niej już nie istniała. I tylko Nathalie wierzyła, że jeszcze żyje.

5

Kiedy zadzwonił telefon, cienie zmierzchu wtargnęły już do gabinetu. Nancy spostrzegła w niepewnym świetle, że porwała na kawałki swoją batystową chusteczkę. To był termometr jej wewnętrznego niepokoju i sposób na rozładowanie napięcia.

– Pan na linii – zaanonsował Lou, sekretarz, kiedy Nancy podniosła słuchawkę.

– Połącz mnie – westchnęła. Była napięta, niespokojna. Ledwo słyszalne pyknięcie poprzedziło wyraźny, pewny głos Taylora.

– Jak poszło z wywiadem? – zapytał.

Nancy przez chwilę była zdetonowana.

– Cudownie – odpowiedziała.

– Wiedźma nie była aż tak straszna – powiedział uspokojony Taylor.

– Rozkoszne stworzenie – kłamała. Nie było powodu, żeby wciągać go w jej skomplikowane sprawy osobiste. Nigdy tego nie robiła.

– Jesteś fantastyczną czarodziejką – powiedział tym swoim uwodzicielskim tonem, który był zarezerwowany tylko dla niej.

– Co robisz dziś wieczorem? – zapytał.

Nancy wyobraziła go sobie siedzącego w skórzanym fotelu w starej bibliotece w domu Carrów z kieliszkiem ulubionej brandy w ręku.

– Jeszcze nie wiem. Może zobaczę się z Salem i jego żoną na kolacji. Mam korespondencję do załatwienia. Przed zaśnięciem zadzwonię do ciebie – obiecała.

Skończyła rozmowę z Taylorem i przywołała sekretarza.

– Lou – powiedziała – niech pan odbiera telefony, wychodzę.

Wewnętrznymi schodami łączącymi gabinet z sypialnią weszła do swojego apartamentu.

Poszła do garderoby i zmieniła strój. Cholernie się śpieszyła. Włożyła komplet do joggingu, spinkami zebrała na karku włosy i wsadziła na głowę wełniany beret. Założyła duże, ciemne okulary i przejrzała się szybko w lustrze. Była nie do rozpoznania.

Nancy wyszła, złapała autobus i dojechała do dzielnicy Little Italy. Na Mulbery Street wsunęła się do pizzerii Da Saverio. Zamówiła calzone i piwo. Czekając, aż będzie obsłużona, zadzwoniła, później zajęła miejsce za stołem.

Spotkanie z Nathalie Goodman było najbardziej wstrząsającym wydarzeniem od czasów tragicznej śmierci Seana. Kto mógł przekazać jej informacje, które w końcu były wszystkie do sprawdzenia? Ale nie tyle to pytanie ją gnębiło, co bolesny i gorzki problem, który ściskał jej serce. Trudno jej było panować nad sobą, ale teraz, kiedy była pewna, że przeszłaby do kontrataku, poczuła ulgę.

Dlatego zadzwoniła do Juniora Latelli, prosząc go o spotkanie. Junior miał długie ręce i klucze do różnych drzwi. Mógł dotrzeć wszędzie.

Masywna postać zasłoniła jej wnętrze pizzerii. Przed jej stolikiem stał wysoki, elegancki mężczyzna w dobrze skrojonej dwurzędowce, o miłym uśmiechu kontrastującym ze zdecydowanym spojrzeniem.

– Cześć – pozdrowił ją odrywając od własnych myśli.

Twarz Nancy rozpogodziła się, wyciągnęła na powitanie rękę, którą szybko pocałował, zanim usiadł obok niej.

– Jak się czujesz? – zapytała.

– Teraz, kiedy cię widzę, bardzo dobrze. A ty?

– Pod psem – odpowiedziała kładąc dłoń na jego ręce i ściskając tak, jakby próbowała poprzez ten kontakt znaleźć lekarstwo na swe lęki.

– Powiedz wszystko, co możesz mi powiedzieć – poprosił ją przyjaciel z lekką ironią.

Nancy uśmiechnęła się. Kiedy słyszała jego głos miała wrażenie, że słyszy Franka Latellę, dziadka, po którym chłopak poza nazwiskiem odziedziczył niewyobrażalną fortunę. Ale dla Nancy pozostał Juniorem, chociaż wielki dziadek zmarł już dawno. Junior miał czterdzieści lat. Był właścicielem hoteli, terenów, restauracji, sklepów spożywczych. W niektórych mieli udziały Nancy i jej brat Sal. Ale podczas gdy obydwoje Pertinace poświęcili się adwokaturze i polityce, Junior po uzyskaniu dyplomu zajął się powiększaniem majątku rodzinnego poprzez inwestycje, akcje, budownictwo, transport.

Frank Latella Junior był jedną z najbardziej wpływowych osób w Nowym Jorku. Był tak potężny, że mógł sobie pozwolić na samodzielne sfinansowanie kampanii Nancy o fotel w City Hall. Nancy streściła mu ze szczegółami spotkanie z Nathalie Goodman.

– Atak republikanów? – zapytał bardziej siebie niż jej.

Atak, nie wyłączając brutalnych ciosów, należał do reguł gry.

– Sądzę, że nie – odpowiedziała Nancy.

– Ja też jestem o tym przekonany – obydwoje wiedzieli, że przeciwnicy polityczni, gdyby chcieli ją zaatakować, przedstawiliby zarzuty poparte dowodami. Było jasne natomiast, że Goodman strzelała w ciemno, mając nie sprawdzone informacje. Drugim powodem, dla którego wykluczali atak tego typu, to zwyczaj, że kandydat partii przeciwnej był atakowany w środku kampanii wyborczej. A przecież nie zaczął się jeszcze sondaż przedwyborczy.

– Ktoś chce mi podciąć skrzydła jeszcze przed startem – stwierdziła.

Junior potwierdził.

– Obawiam się, że masz rację. Ale dlaczego?

Niepokoił się o kobietę, którą kochał jak siostrę i szanował jak matkę, nawet jeśli Nancy była niewiele od niego starsza.

– Mam podejrzenia – powiedziała Nancy podnosząc na mężczyznę swoje szare oczy. – Ale nigdy ci nie powiem, jeśli nie dojdziesz do tego sam. Pomyśl o osobie, jedynej, która mogłaby chcieć mojej głowy.

– Nie muszę się głęboko zastanawiać – zauważył Junior. – To mój ojciec.

Nearco Latella, syn Franka, zawsze nienawidził Nancy, którą ojciec szanował bardziej niż jego i której całkowicie ufał.

– Ale Nearco zbyt długo mieszka na Sycylii, aby być choć minimalnie zainteresowany tym, co się dzieje w Ameryce – usprawiedliwiła go Nancy.