Powiedział:
– Próbuję im pomóc w kłopotach.
– Pomóc im? – powtórzyła.
Chłopcy znaleźli prezenty i teraz wrzeszczeli co sił w płucach.
Verne i Katarina zdawali się ich nie słyszeć. Spoglądali na siebie. On trzymał ją za rękę. – Ten człowiek… – Ruchem głowy wskazał na mnie. – Ktoś zamordował jego żonę i uprowadził jego małą córeczkę.
Przycisnęła dłoń do ust.
– Przyjechali tutaj, bo chcą odnaleźć jego córkę.
Katarina zastygła. Verne odwrócił się do Rachel i przyzwalająco skinął głową.
– Pani Dayton – zaczęła Rachel – czy zeszłej nocy dzwoniła pani do kogoś?
Katarina drgnęła, jakby ktoś ukłuł ją szpilką. Popatrzyła na mnie, jakbym był cyrkowym dziwolągiem. Potem spojrzała na Rachel.
– Nie rozumiem.
– Mamy dowód na to – powiedziała Rachel – że wczoraj przed północą ktoś dzwonił z tego domu na numer telefonu komórkowego. Zakładamy, że to pani.
– Nie, to niemożliwe. – Katarina zaczęła gorączkowo rozglądać się wokół, jakby szukając drogi ucieczki. Verne wciąż trzymał ją za rękę. Próbował zajrzeć jej w oczy, ale unikała jego spojrzenia. – Och, poczekaj – powiedziała. – Może wiem, jak to było.
Czekaliśmy.
– Zeszłej nocy, kiedy spałam, zadzwonił telefon. – Znowu spróbowała się uśmiechnąć, lecz tym razem przyszło jej to z wyraźnym trudem. – Nie wiem, która była godzina. Bardzo późna.
Myślałam, że to ty, Verne. – Spojrzała na niego i tym razem udało jej się uśmiechnąć. Odpowiedział tym samym. – Kiedy jednak podniosłam słuchawkę, nikt się nie odezwał.
Wtedy przypomniałam sobie to, co widziałam w telewizji.
Gwiazdka, sześć, dziewięć. Naciskasz je i telefon sam wybiera numer ostatniego rozmówcy. Zrobiłam to. Odpowiedział jakiś mężczyzna. To nie był Verne, więc się rozłączyłam. Spojrzała na nas wyczekująco. Rachel i ja popatrzyliśmy po sobie. Verne wciąż się uśmiechał, ale zauważyłem, że nagle się zgarbił. Puścił dłoń żony i opadł na kanapę. Katarina spojrzała w kierunku kuchni.
– Mam ci przynieść drugie piwo, Verne?
– Nie, kochanie, nie przynoś. Chcę, żebyś usiadła przy mnie.
Zawahała się, lecz usłuchała. Usiadła sztywno, jakby połknęła kij. Verne też wyprostował się i znów ujął jej dłoń. – Chcę, żebyś dobrze mnie wysłuchała, w porządku?
Kiwnęła głową. Z zewnątrz dolatywały wrzaski rozanielonych dzieciaków. To truizm, ale mało który dźwięk może się równać z beztroskim dziecięcym śmiechem. Katarina spojrzała na Verne'a z takim oddaniem, że o mało nie odwróciłem głowy. – Wiesz, jak bardzo kochamy oboje naszych chłopców, prawda?
Kiwnęła głową.
– Wyobraź sobie, że ktoś by nam ich zabrał. Wyobraź sobie, że to stałoby się półtora roku temu. Pomyśl o tym. Pomyśl, że ktoś mógłby, na przykład, ukraść nam Perry'ego i przez ponad rok nie mielibyśmy pojęcia, co się z nim dzieje. – Wskazał na mnie. – Ten człowiek, który tu siedzi. On nie wie, co się stało z jego córeczką.
W oczach miała łzy.
– Musimy mu pomóc, Kat. Powiedz, co wiesz. Cokolwiek zrobiłaś. Nie obchodzi mnie to. Jeśli masz jakiś sekret, powiedz mi go teraz. Zaczniemy od nowa. Mogę wybaczyć ci prawie wszystko. Jednak nie sądzę, żebym potrafił ci wybaczyć, gdybyś nie pomogła temu człowiekowi i jego córeczce.
Pochyliła głowę i milczała. Rachel nacisnęła:
– Jeśli próbujesz osłaniać tego człowieka, do którego dzwoniłaś, nie fatyguj się. On nie żyje. Ktoś zastrzelił go kilka godzin po twoim telefonie.
Katarina nie podnosiła głowy. Wstałem i zacząłem krążyć po pokoju. Na zewnątrz rozległ się dźwięczny śmiech. Podszedłem do okna i spojrzałem. Verne Junior – mniej więcej sześcioletni chłopiec – zawołał: – Jesteś gotowy czy nie, szukam!
Z pewnością bez trudu znajdzie brata. Nie widziałem Perry'ego, lecz jego dźwięczny śmiech niewątpliwie dochodził zza camaro.
Verne Junior udawał, że szuka gdzie indziej, ale niedługo.
Podkradł się do camaro i krzyknął: – Bum!
Perry ze śmiechem wyskoczył zza samochodu i pobiegł w kierunku domu. Kiedy ujrzałem jego twarz, miałem wrażenie, że ziemia znowu ucieka mi spod nóg. Widzicie, od razu go poznałem. To on był tym chłopcem, którego widziałem w nocy w samochodzie.