– Co więcej, u dziewczyny, która pracowała w FBI. Takiej, która dobrze zna nasze metody pracy. I wie, jak podjąć okup. Jak ukryć dziecko. Która mogła znać siostrę Seidmana i namówić ją, żeby jej w tym pomogła.
– W porządku, załóżmy, że wierzę w to wszystko. Popełnili tę zbrodnię. Dostali dwa miliony dolarów i dziecko. I co? Czekali osiemnaście miesięcy, a dopiero potem doszli do wniosku, że potrzebują więcej forsy? Tak?
– Musieli trochę poczekać, żeby nie budzić podejrzeń.
Może czekali na wynik postępowania spadkowego. Albo potrzebowali jeszcze dwóch milionów dolarów, żeby uciec za granicę. Nie wiem.
Regan zmarszczył brwi.
– Nadal usiłujemy wyjaśnić jeden zasadniczy fakt.
– Jaki?
– Jeśli Seidman stał za tym, to dlaczego o mało nie zginął? To nie był postrzał typu „zrań mnie, żeby to dobrze wyglądało przed sądem”. Leżał w śpiączce. Kiedy przywieźli go do szpitala, sanitariusze byli przekonani, że wiozą nieboszczyka.
Do diabła, sami przez prawie dziesięć dni mówiliśmy po cichu o podwójnym zabójstwie.
Tickner kiwnął głową.
– Na tym polega problem.
– Co więcej, dokąd on teraz zmierza? Pytam o to, dlaczego przejeżdża przez most Washingtona. Sądzisz, że postanowił dać nogę z dwoma milionami dolców?
– Możliwe.
– Gdybyś ty uciekał, zapłaciłbyś kartą przy wjeździe na autostradę?
– Nie, ale on mógł nie wiedzieć, że tak łatwo to wytropić.
Człowieku, każdy wie, jak łatwo wytropić transakcje kartą płatniczą. Bank przysyła rachunki pocztą. Można z nich odczytać, o której godzinie byłeś przy której kasie. A nawet gdyby był taki głupi, żeby o tym zapomnieć, wasza koleżanka, Rachel Jakaśtam, na pewno by o tym pamiętała.
– Rachel Mills. – Tickner powoli pokiwał głową. – Słuszna uwaga.
– Dziękuję.
– Zatem do jakiego dochodzimy wniosku?
– Takiego, że nadal nie mamy pojęcia, co się, do cholery, dzieje
– odparł Regan.
Tickner uśmiechnął się.
– Miło znaleźć się na dobrze znanym terenie.
Zadzwonił telefon komórkowy. Tickner odebrał. Dzwonił O'Malley.
– Gdzie jesteście? – zapytał.
– Półtora kilometra przed mostem Washingtona – rzekł Tickner.
– Dodajcie gazu.
– Dlaczego? Co się stało?
– Policja właśnie zauważyła samochód Seidmana – powiedział
O'Malley. – Stoi zaparkowany przy Fort Tryon Park. Półtora, może dwa i pół kilometra od mostu.
– Znam to miejsce – powiedział Tickner. – Będziemy tam za niecałe pięć minut.
Heshy pomyślał, że wszystko idzie zbyt gładko.
Widział, jak doktor Seidman wysiadł z samochodu. Zaczekał chwilę.
Nikt inny nie pojawił się w ślad za przybyłym. Heshy zaczął schodzić w kierunku wieży starego fortu.
Wtedy zauważył kobietę.
Przystanął i patrzył, jak idzie schodami na dół, w kierunku wind na stację metra. Za nią szli dwaj mężczyźni. Nic podejrzanego.
Kiedy jednak po chwili kobieta wbiegła z powrotem na schody, tym razem sama, wtedy wszystko się zmieniło. Heshy miał ją na oku.
Gdy weszła w ciemność, zaczął się za nią skradać. Wiedział, że jego wygląd budzi strach. Wiedział również, że niektóre procesy myślowe zachodzące w jego mózgu przebiegają po prostu nieprawidłowo. Wcale się tym nie przejmował, co zapewne stanowiło część problemu. Niektórzy powiedzieliby, że Heshy jest wcieleniem zła. W swoim życiu zabił szesnaście osób, z czego czternaście powoli. Pozostawił przy życiu sześć innych, które bardzo tego żałowały. Uważa się, że tacy jak Heshy nie wiedzą, co czynią. Nie potrafią zrozumieć cierpienia innych. W jego przypadku tak nie było. Ból ofiar nie był dla niego czymś niezrozumiałym. Heshy dobrze wiedział, co to ból. I miłość. Kochał Lydię. Kochał ją w sposób, jakiego większość ludzi nie potrafiłaby pojąć. Mógł dla niej zabijać. Potrafiłby umrzeć. Oczywiście, zakochani ludzie często tak twierdzą, ale ilu jest skłonnych wcielić te słowa w czyn? Kobieta w ciemności miała przymocowaną do twarzy lornetkę.
Noktowizor. Heshy widział coś takiego na filmach. Nosili je żołnierze na polu bitwy. Fakt, że go miała, niekoniecznie oznaczał, że była policjantką. Większość rodzajów broni i różnych wojskowych zabawek bez trudu można zamówić telefonicznie, jeśli tylko dysponuje się odpowiednią gotówką. Heshy obserwował nieznajomą. Tak czy inaczej, z policji czy nie, jeśli ten noktowizor działa, kobieta zaraz stanie się świadkiem morderstwa popełnionego przez Lydię. Tak więc trzeba ją uciszyć.
Podkradał się powoli. Chciał sprawdzić, czy z kimś nie rozmawiała, czy nie utrzymuje łączności radiowej z innymi. Jednak kobieta milczała. Dobrze. Może nawet była tu sama.
Znajdował się zaledwie metr od niej, gdy nagle kobieta drgnęła i otworzyła usta. Heshy zrozumiał, że musi natychmiast ją uciszyć. Rzucił się na nią, poruszając się zaskakująco zwinnie jak na swoją tuszę. Wyciągnął rękę i zacisnął palce na jej ustach. Dłoń miał tak szeroką, że jednocześnie zatkał jej nos, odcinając dopływ powietrza. Drugą dłoń oparł na jej potylicy.
Zacisnął. I trzymając ją oburącz za głowę, Heshy uniósł kobietę w powietrze.