Изменить стиль страницы

– Zawsze może mnie pan wysłać na Karaiby. O tej porze roku jest tam niezwykle przyjemnie.

– Dość już tego impertynenckiego poczucia humoru. Staram się z panem rozmawiać poważnie.

– Będę uważał. Rzecz w tym, że przez ostatnie pięć lat mego życia cynizm przerodził się w odruchowy sarkazm.

– Nie wyrzucę pana. Muszę jednak po raz kolejny ostrzec, że niebezpiecznie zbliżył się pan do takiej decyzji. Prawdę powiedziawszy, gdy odebrałem telefon z biura burmistrza, zamierzałem się panem rozstać. Zmieniłem jednak zdanie. Na razie. W jednej sprawie musimy jednak się porozumieć: Ma się pan trzymać z daleka od Manhattan General. Czy to jest w końcu jasne?

– Myślę, że ta sprawa została już załatwiona – zgodził się Jack.

– Jeżeli będzie pan potrzebował więcej informacji, proszę posłać asystenta. Przecież, psiakrew, od tego ich tu trzymamy.

– Będę o tym pamiętać – przyrzekł Jack.

– Dobrze. Niech już pan stąd idzie – powiedział Bingham, odsyłając go gestem dłoni.

Jack wstał i z ulgą opuścił gabinet szefa. Udał się prosto do siebie. W pokoju zastał Cheta rozmawiającego z George'em Fontworthem. Przecisnął się między nimi, zdjął kurtkę i powiesił ją na oparciu swojego krzesła.

– No i? – zapytał Chet.

– No i co?

– Jak to co? Pytanie dnia: Pracujesz jeszcze z nami?

– Niezwykle zabawne – skwitował Jack. Jego uwagę przykuły cztery duże, szare koperty leżące na stole. Wziął jedną do ręki. Miała z pięć centymetrów grubości. Nie była w żaden sposób oznakowana. Otworzył ją i wyjął zawartość. Okazało się, że ma przed sobą kopię kartoteki szpitalnej Susanne Hard.

– Widziałeś się z Binghamem? – zapytał Chet.

– Właśnie od niego wróciłem. Był słodki. Pragnął mnie pochwalić za zdiagnozowanie gorączki Gór Skalistych.

– Gówno prawda! – zawołał Chet.

– Naprawdę. Oczywiście zmył mi przy okazji głowę za wyprawę do General. – Nie przerywając rozmowy, Jack sprawdził zawartość pozostałych szarych kopert. Miał przed sobą wszystkie kartoteki pacjentów otwierających każdą kolejną serię zgonów.

– Warta była tego wizyta w szpitalu?

– Co rozumiesz przez "warta była"?

– No, czy dowiedziałeś się czegoś, co usprawiedliwiałoby wzniecanie kolejnej burzy? Słyszeliśmy, że znowu wszystkich tam wnerwiłeś.

– Niewiele da się tu ukryć – skomentował Jack. – Ale rzeczywiście dowiedziałem się czegoś, czego nie wiedziałem. – Jack wyjaśnił Chetowi i George'owi procedurę zamawiania kultur bakterii.

– Wiedziałem o tym – powiedział George. – W czasie studiów pracowałem w wakacje w laboratorium mikrobiologicznym. Pamiętam, jak nasz kierownik zamawiał bakterie cholery. To właśnie ja je odbierałem. Ciarki mi chodziły po grzbiecie.

Jack spojrzał na George'a.

– Ciarki? Jesteś bardziej niepojęty, niż myślałem.

– Poważnie. Wielu z nas miało takie same odczucia. Biorąc pod uwagę, ile bólu, cierpienia i śmierci mogą te małe żyjątka wywołać, a może już wywołały, obcowanie z nimi stawało się równocześnie przerażające i podniecające, a trzymanie ich w ręku po prostu mnie porwało.

– Zdaje się, że mówiąc o ciarkach przechodzących po grzbiecie, mamy na myśli nieco inne odczucia – zauważył Jack. Wrócił do kartotek i uporządkował je chronologicznie. Na wierzchu znalazła się kartoteka Nodelmana.

– Mam nadzieję, że łatwy dostęp do bakterii chorobotwórczych nie utwierdza cię w tych twoich paranoicznych podejrzeniach. Moim zdaniem nie stanowi to pozytywnego dowodu dla teorii o spisku – stwierdził Chet.

– Umm hmm – mruknął Jack. Zaczął już studiować otrzymane dokumenty. Postanowił je najpierw szybko przeczytać. Następnie dopiero wróci do początku i wszystko zbada dokładnie, detal po detalu. Szukał, czy cztery badane przypadki można by w jakikolwiek sposób połączyć ze sobą. Przekonałby wszystkich, że nie przypadek rządził rozwojem wypadków.

Chet i George widząc, iż Jack jest pochłonięty pracą, wrócili do przerwanej rozmowy. Piętnaście minut później George wstał i wyszedł. Gdy tylko zostali sami, Chet wstał podszedł do drzwi i zamknął je.

– Jakąś chwilę temu dzwoniła do mnie Colleen – oznajmił.

– Cieszę się razem z tobą – odpowiedział Jack, próbując się skoncentrować na kartotekach.

– Powiedziała, co zaszło w agencji. Myślę, że to śmierdzi. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby jeden dział firmy niszczył inny. To nie ma sensu.

Jack podniósł wzrok znad dokumentów.

– Mentalność biznesmenów. Żądza władzy jest najsilniejszą motywacją.

Chet usiadł.

– Colleen powiedziała również, że poddałeś Teresie znakomity pomysł na nową kampanię reklamową.

– Nie przypominaj. – Znowu skupił uwagę na kartach chorych. – Nie chcę być częścią tej sprawy. Nie rozumiem, dlaczego mnie o to prosiła. Przecież wie, co sądzę o reklamach w medycynie.

– Powiedziała także, że ty i Teresa nawiązaliście ze sobą kontakt.

– Naprawdę?

– Powiedziała, że nawet zwierzaliście się sobie. Myślę, że pasujecie do siebie.

– A podała jakieś szczegóły? – zapytał Jack.

– Nie odniosłem takiego wrażenia.

– Dzięki Bogu! – westchnął z ulgą Jack.

Kiedy zamiast odpowiedzi na kolejne kilka pytań Chet usłyszał tylko nieartykułowane mruknięcia, uznał, że Jack znowu pogrążył się w lekturze, więc dał spokój i zabrał się do swojej pracy.

Przed siedemnastą trzydzieści Chet mógł ogłosić fajrant. Wstał i głośno się przeciągnął, mając nadzieję, że Jack odpowie tym samym. Tak się nie stało. Przez ostatnią godzinę nie ruszył się nawet, nie licząc przewracania stron i robienia notatek.

Chet zdjął kurtkę z uchwytu górnej szuflady szafy z dokumentami i kilkakrotnie chrząknął. Ciągle bez odpowiedzi. Wreszcie postanowił się odezwać.

– Hej, stary. Jak długo zamierzasz jeszcze tkwić w tej robocie?

– Aż ją skończę – odpowiedział zapytany, nie podnosząc wzroku.

– Umówiłem się na krótkie spotkanie z Colleen. Na szóstą. Interesuje cię to? Możliwe, że Teresa też przyjdzie. Zdaje się, że planują pracować przez całą noc.

– Zostaję tu. Bawcie się dobrze. Pozdrów je ode mnie.

Chet wzruszył ramionami, włożył kurtkę i wyszedł.

Jack już dwa razy prześledził informacje zawarte w kartotekach. Jak dotąd jedynym podobieństwem w czterech przypadkach było to, że u wszystkich symptomy śmiertelnej choroby rozwinęły się po przyjęciu do szpitala. Wszystkich przyjęto z powodu dolegliwości wywołanych inną chorobą. Ale gdy podszedł do problemu zgodnie z definicją, jedynie przypadek Nodelmana można było uznać za chorobę szpitalną. W pozostałych objawy zaczęły występować przed upływem czterdziestu ośmiu godzin po przyjęciu.

Jedynym innym podobieństwem było to, wcześniej już odkryte, że zmarłych wielokrotnie hospitalizowano i dlatego z ekonomicznego punktu widzenia nie byli pożądanymi pacjentami dla kompanii pobierającej od każdego taką samą kwotę ubezpieczenia. Oprócz tego niczego nowego nie znalazł.

Wiek ofiar znacznie się różnił – od dwudziestu ośmiu do sześćdziesięciu trzech lat. Dwoje leżało na oddziale wewnętrznym, jedna osoba na ginekologii i jedna na ortopedii. Nie zażywali tych samych leków. Podłączeni byli do kroplówki. Pod względem socjalnym także się różnili – od klasy niższej do górnej warstwy klasy średniej, nic nie wskazywało, by znali się nawzajem. W skład tej grupy wchodziła kobieta i trzech mężczyzn. Różnili się także grupą krwi.

Jack rzucił długopis na biurko, rozparł się na krześle i spojrzał w sufit. Nie wiedział, czego powinien oczekiwać po lekturze kartotek, ale też jak dotąd niczego się nie dowiedział.

– Puk, puk – zabrzmiał czyjś głos.

Odwrócił się i ujrzał w drzwiach Lamie.

– Widzę, że wycofałeś się z najazdu na General.

– Nie sądzę, żeby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo, przynajmniej dopóki tu nie wróciłem – odparł.

– Rozumiem, co masz na myśli. Plotka niosła, że Bingham był wściekły.

– Szczęśliwy w każdym razie nie był, ale udało mi się przejść przez to.

– Boisz się tych, którzy cię napadli?

– Owszem, chociaż nie myślałem o nich za wiele. Bez wątpienia inaczej podejdę do rzeczy, kiedy znajdę się sam w mieszkaniu.

– Przecież możesz wpaść do mnie, czuj się zaproszony. W pokoju dziennym mam kanapę, która po rozłożeniu tworzy całkiem przyzwoite łóżko.

– Miło, że proponujesz pomoc, ale od czasu do czasu muszę wrócić do domu. Będę uważał.

– Dowiedziałeś się czegoś, co wyjaśniałoby sprawę zgonów pracownic działu zaopatrzenia?

– Chciałbym. Dowiedziałem się jedynie, że sporo osób, w tym miejski epidemiolog i lekarz szpitalny kontrolujący zagrożenie chorobami zakaźnymi są po to, aby zmylić tropy. W każdym razie myliłem się, sądząc, że szukanie tam rozwiązania jest oryginalnym pomysłem.

– Ciągle uważasz, że w grę wchodzi spisek?

– W jakiejś formie. Niestety wydaję się osamotniony w tej opinii.

Życzyła mu szczęścia i pomachała ręką na pożegnanie. Podziękował. Po minucie była z powrotem.

– W drodze do domu zamierzałam wskoczyć coś przekąsić. Może też masz ochotę?

– Dzięki, ale zacząłem z tymi kartami, więc chciałbym skończyć, póki materiał mam świeżo w głowie.

– Rozumiem. Dobranoc.

– Dobranoc, Laurie.

Zaledwie otworzył teczkę Nodelmana po raz trzeci, gdy zadzwonił telefon. Teresa.

– Słuchaj, Jack, Colleen właśnie wychodzi na spotkanie z Chetem. Może udałoby mi się namówić cię na szybki obiad? Moglibyśmy się wszyscy spotkać.

Jack był zdumiony. Przez pięć lat skutecznie unikał kontaktów towarzyskich, a teraz niespodziewanie dwie inteligentne, atrakcyjne kobiety zapraszają go tego samego popołudnia na wspólny obiad.

– Doceniam propozycję – odpowiedział, a następnie wyjaśnił, jak to zrobił wcześniej wobec Laurie, że zajęty jest kartotekami i chce skończyć jeszcze tego dnia.

– Ciągle mam nadzieję, że kiedyś skończysz tę swoją krucjatę. Nie wydaje się warta ryzyka, skoro już zostałeś napadnięty, pobity i zagrożono ci wylaniem z pracy.

– Jeżeli zdołam udowodnić, że za wszystkim ktoś się kryje, będzie warta każdego ryzyka. Boję się przede wszystkim o to, że grozi nam prawdziwa epidemia.