Изменить стиль страницы

Chciałam pójść na kolację do najlepszego lokalu w Pekinie, więc Saining zabrał mnie do Wangfu, gdzie zamówiłam najdroższego szampana w menu. Piłam na pusty żołądek, alkohol działał szybko. Ten, którym tak pogardzałam, siedział z boku, jadł i gadał, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Gdy już swoje wypiłam, zaczęłam wyzywać Saininga, a on podjął kłótnię. Ludzie zaczęli się gapić, kelner podszedł do nas, by interweniować. „Nie zrobił tego umyślnie, nie miał takiego zamiaru” – mówił, a Saining na to: „Widzisz? Nawet kelner mówi, że nie zrobiłem tego specjalnie”. Usłyszawszy to, chwyciłam urodzinową butelkę szampana i rozbiłam ją Sainingowi na głowie. Potłuczone szkło rozprysło się w powietrzu, szampan trysnął naokoło.

Przyjechała policja. Saining zaciągnął mnie do windy, gdzie zaczęłam go okładać. Gdy wyszliśmy, zatargał mnie do samochodu. Drzwiczki zamknęły się za mną. Miałam ochotę go zabić.

Nigdy nie chciałam naprawdę nikogo zabić. Aż do tego wieczoru.

Wyobraziłam sobie, jak siedzi obok mnie, jak na moich oczach wydaje swoje ostatnie tchnienie; cała moja istota skupiła się na tej fantazji. Chciałam go zabić. Pomyślałam o tych wszystkich razach, kiedy mnie zranił, i zaczęłam dygotać. Wyjęłam z kosmetyczki scyzoryk i wyobraziłam sobie, że za pomocą tego maleńkiego, lecz bardzo ostrego nożyka można naprawdę kogoś zamordować. W tym momencie ten sukinsyn wsiadł do wozu. Jeśli miałam zabić Saininga, musiałam zrobić to teraz.

Samochód ruszył. Nie odważyłam się zabić Saininga. Dotarło do mnie, że gdybym go załatwiła, jego cholerni kumple wiedzieliby, że to ja, i nie uszłoby mi to na sucho.

Zaczęłam dłubać scyzorykiem i robić dziury wokoło.

– To nie jest mój wóz – powiedział Saining. – Ani jego! – dodał, patrząc na kierowcę.

Zacięłam go nożem w ramię. W tym momencie zauważyłam krew na jego twarzy i we włosach. Płakałam; nagle zaczęłam wrzeszczeć.

– Zatrzymaj wóz! – ryknął Saining.

Wyskoczył na zewnątrz, wytaszczył mój bagaż i wywlókł mnie z samochodu. Wsiadł z powrotem. Gdy zamykał za sobą drzwi, powiedziałam:

– Nie odjeżdżaj, proszę cię! Ciągle jestem na ciebie wściekła!

Odjechali.

Uspokoiłam się w końcu. Wiedziałam, że jeśli poczekam dostatecznie długo, Saining wróci po mnie; mimo to zatrzymałam taksówkę. Kazałam się zawieźć na lotnisko. Kiedy dojechaliśmy, było tam już całkiem ciemno. Poprosiłam o podwiezienie do hotelu przy lotnisku.

W hotelowym pokoju wypiłam wszystko, co znalazłam w barku, i zasnęłam w łazience.

Następnego dnia zadzwoniłam do dziewczyny Sanmao i zapytałam ją o adres Sanmao i Saininga w Pekinie. Powiedziałam, że zamierzam zabić Saininga. Dziewczyna Sanmao spytała, dlaczego sama nie zadzwonię do nich i nie zapytam o adres. Odparłam, że Saining wie, że chcę go zabić, dlatego nie chcę uprzedzać go o tym, że się zjawię. Dziewczyna Sanmao powiedziała, że też nie zna ich adresu, ponieważ jest taka sama jak ja – nigdy nie pisze listów, zawsze tylko dzwoni.

Zadzwoniłam do mieszkania Saininga. Odebrał jakiś nieznajomy. Powiedział, że wszyscy wyjechali na performance.

– Gdzie to się odbywa? – zapytałam.

– Jedna impreza gdzieś w Zhongguancun, druga niedaleko bramy Jianguo, inna w Starym Mieście, a jeszcze inna w pobliżu lotniska.

– A na Wielkim Murze?

– To było wczoraj – odpowiedział ten człowiek i rozłączył się.

Wyruszyłam z lotniska i rozpoczęłam gorączkowe poszukiwania miejsca, gdzie odbywał się performance. Ogrom Pekinu oszołamiał mnie; poza tym jako kobieta nie czułam się tu traktowana z wystarczającym szacunkiem.

O dziewiątej trzydzieści wieczorem poleciałam z powrotem na południe. Kiedy samolot wzniósł się w powietrze, przestałam nienawidzić Saininga, i przypomniały mi się te wszystkie dobre rzeczy, które dla mnie zrobił. Przyciągał jednak zbyt silnie; miłość do niego była przymusem nie do przezwyciężenia. A ja byłam tylko żałosną, małą dziewczynką bez poczucia bezpieczeństwa. Barwy zbliżającego się nieba zawsze przysłaniały mi kolory tego, co znajdowało się bliżej. Nie miałam nic, nie rozumiałam samej siebie, byłam taka beznadziejna. Lecz jak miałam walczyć z namiętnością, którą czułam do tego człowieka? Chciałam z nim być bez względu na to, jak mnie traktował; byłam gotowa umrzeć za niego, gdyby było trzeba.

Skąd się wzięła ta wariatka, którą byłam poprzedniego wieczoru? Co się właściwie stało? Zupełnie nie potrafiłam zrozumieć siebie.

To były bardzo niebezpieczne urodziny. Samolot wzbił się w niebo; im dłużej się zastanawiałam, tym większy niepokój mnie ogarniał. Zrozumiałam, że wczoraj znalazłam się w niebezpieczeństwie.

Wyjechałam na trzy tygodnie. Kiedy mnie nie było, w mieszkaniu Saininga i moim zamieszkały dwie dziewczyny o imionach Kotka i Kociak. Kociaka poznałam najpierw. Była przyjaciółką Kotki z czasów dzieciństwa. Obie pracowały w tym samym nocnym klubie, w którym kiedyś śpiewałam. Kociak była uparta, wyniosła i porywcza, lecz kiedy rozmawiałyśmy ze sobą sam na sam, okazywała się łagodna i szczera, wręcz naiwna. Bardzo ją polubiłam.

Dwa dni po moim powrocie na południe wpadła do mnie na kolację inna znajoma z Nankinu, która miała ksywkę Nankińskie Kluski z Wołowiną. Przyprowadziła ze sobą swojego chłopaka imieniem Rzodkiewka, który pochodził z Chaozhou. Kotka i Kociak też były z nami.

Po kolacji, kiedy taszczyłam wielką stertę naczyń do kuchni, do mieszkania wpakowało się dwóch mężczyzn.

– Czy jest A Jin? – spytali.

– Kto to jest A Jin?

– No wiesz, A Jin. A Jin z Nankinu – odpowiedzieli.

Kociak oglądała wiadomości w telewizji; nie wiem, co robiła Kotka, Nankińskie Kluski i Rzodkiewka siedzieli w sypialni i słuchali radia.

– Kociak! Chodź no tu! – zawołałam. – Szukają jakiegoś faceta nazwiskiem A Jin.

– Nie ma sprawy! – powiedziała Kociak. – Zabiorę ich do niego.

Na twarzy Kociaka nie dostrzegłam nic wzbudzającego jakiekolwiek podejrzenia, że coś jest nie tak. Zaniosłam naczynia do kuchni, a gdy wróciłam, zorientowałam się, że w moim mieszkaniu jest trzech obcych mężczyzn i że wszyscy siedzą na mojej sofie. Fakt, żaden z nich nie liczył sobie więcej niż dwadzieścia jeden, może dwadzieścia dwa lata, wszyscy mieli na sobie czyściutkie koszulki i czarne skórzane buty, wyglansowane na wysoki połysk, każdy miał ze sobą czarny plecaczek, taki sam, jakie noszą uczniowie szkół średnich…

– A Jin tu mieszka – nalegali. – Kiedyś nas tu przyprowadził. Poczekamy, aż wróci.

Kociak i Kotka stały z boku, milcząc.

Nasze mieszkanie miało dwie sypialnie i salon. Drzwi jednej z sypialni były otwarte na oścież. W środku leżało trochę rzeczy: głośniki, gitary, urządzenie do efektów, skrzypce, materac. Drugą sypialnię zajmowałam ja i Saining. Drzwi były zamknięte. Wewnątrz paliło się światło; głośno grało radio, nastawione na hongkoński Channel 2. Ponieważ Nankińskie Kluski pochodziła z Nankinu, sądziłam, że może znać owego A Jina. Zawołałam ją głośno kilka razy. Drzwi sypialni otworzyły się i ukazali się w nich Nankińskie Kluski i Rzodkiewka z szerokimi uśmiechami na twarzach.

Zanim zdążyłam otworzyć usta, trzy rzeźnickie noże długości jednej stopy ze świstem wyskoczyły z plecaków. Trzej chłopcy zagonili nas do sypialni, gdzie w radiu ryczała piosenka Liu Dehua [5] , hongkońskiej gwiazdy popu. Podczas gdy dwa noże mierzyły w nas – cztery kobiety i jednego mężczyznę – trzeci młody nożownik wywracał sypialnię do góry nogami.

Rozmawiali ze sobą po hunańsku; odniosłam wrażenie, że się o coś spierają. Wciąż nie domyślałam się, czego szukają i co ich tu sprowadza – czy chodzi o rabunek, pościg za wrogiem, gwałt, napad, porwanie? Może to jakaś pomyłka. Kiedy czubek ostrza tańczył mi przed oczyma, przebiegłam w myślach wszystkie możliwe scenariusze. Chłopak, który przeszukiwał nasze rzeczy, znalazł miejsce, gdzie trzymaliśmy gotówkę oraz całą moją biżuterię, prawdziwą i sztuczną, lecz nic z tego nie wzbudziło większego zainteresowania ani jego, ani jego towarzyszy. Wyciągnął nasze dokumenty i przetrząsnął je, zajrzał nawet pod dywan. Nie miałam pojęcia, czego szukają. Niech robią, co chcą, tylko niech nie kaleczą nam twarzy! Modliłam się do wszystkich bogów i duchów: „Błagam, błagam, żeby nas tylko nie pocięli!”

Jeden z chłopaków znalazł paczkę z nowymi pończochami. Rozdarł foliową torebkę i podszedł do mnie ze złośliwym uśmieszkiem na groźnej, lecz dziecinnej twarzy.

– To twoje, panno? – spytał. – Ale nie nosiłaś ich jeszcze, więc są czyste.

Wyciągnął pończochy z torebki i wcisnął mi do ust.

– To twój długowłosy chłopak, co? – spytał, pokazując fotografię przedstawiającą Saininga i mnie.

Niech go diabli! Niech diabli porwą Saininga! To jego wina! Wpakował się w jakieś kłopoty, a ci faceci przyszli się zemścić!

Wyjmowali czyste, nienoszone pończochy i po jednej sztuce wpychali nam w usta. Następnie po kolei ogołocili nas z biżuterii i zegarków. Byli brutalni, popychali nas. Zaczęłam pochlipywać, kiedy zabierali mi naszyjnik, który dostałam od matki, oraz zegarek i pierścionek od Saininga.

Zakleili nam usta szeroką taśmą klejącą, skrępowali nią nasze ręce, a potem związali nas wszystkich razem w kółko. Bili Rzodkiewkę, pokrzykując:

– Na co się tak gapisz, co? Czego się gapisz?

Cała nasza piątka siedziała biernie, patrząc obojętnie przed siebie. Nasze spojrzenia się nie spotykały.

W końcu powtykali pomiędzy nas poduszki, żeby nas porozdzielać, i zarzucili nam na głowy kołdrę, tę samą, pod którą sypialiśmy z Sainingiem. Wymaszerowali dumnie z mieszkania, nie zamykając za sobą drzwi.

Rzodkiewka uwolnił się z więzów pierwszy. Zerwał nam kołdrę z głów i wyciągnął pończochy z ust Kociaka.

– Nie przejmuj się nami! – krzyknęła. – Leć za nimi! Łap ich!

Rzodkiewka nie miał odwagi, więc Kociak wygramoliła się na ulicę przez okno na drugim piętrze.

Nankińskie Kluski i ja nie mogłyśmy przestać pluć. Nie było widać ani Kociaka, ani włamywaczy – za oknem jak zwykle panował hałaśliwy gwar. Mieszkałam przy słynnej ulicy; dzisiejszego wieczoru wypełniał ją zwykły tłum prostytutek, alfonsów, żebraków, dziewczynek z kwiatami, policjantów, handlarzy, przechodniów i dilerów.

[5] Znany także jako Andy Lau; niezwykle popularny aktor telewizyjny i filmowy (m.in. Dom latających sztyletów, 2004).