Изменить стиль страницы

Morelli podszedł prosto do telewizora i włączył kanał sportowy. Na ekranie zaczęły migać niebieskie koszulki Rangersów. Przeciw nim na własnym boisku grała drużyna Capsów. Patrzyłam na wznowienie gry, ale szybko uciekłam do kuchni, żeby sprawdzić automatyczną sekretarkę.

Nagrały się dwie wiadomości. Jedna od matki, która poinformowała mnie, że w banku First National poszukują kasjerów, i przypomniała, że jeśli dotykałam… szczątków pana Looseya, to powinnam umyć ręce. Drugą wiadomość zostawiła Connie. Vinnie wrócił z Karoliny Północnej i chciał, żebym następnego dnia wpadła do biura. Nie ma mowy. Vinnie martwi się o kaucję, którą założył za Mancusa. Gdy tylko wpadnę do biura, jak nic zabierze mi tę sprawę i odda komuś bardziej doświadczonemu.

Wyłączyłam sekretarkę, wzięłam z szafki paczkę chipsów, a z lodówki dwa piwa. Opadłam na kanapę obok Morellego i postawiłam między nami chipsy. Wyglądaliśmy jak stare małżeństwo siedzące przed telewizorem w sobotni wieczór.

Mniej więcej w połowie pierwszej części meczu zadzwonił telefon.

– Jak leci? – zapytał głos w słuchawce. – Robicie to z Joem jak pieski? Słyszałem, że on tak lubi. No wiesz, naprawdę niezła jesteś. Obskakujesz jednocześnie i Spira i Joego.

– Mancuso?

– Dzwonię, żeby zapytać, jak ci się podobała paczuszka z niespodzianką.

– Faktycznie bomba. O co ci chodziło?

– O nic. Po prostu bawię się. Patrzyłem, jak otwieraliście ją w przedpokoju. Fajnie, że była przy tym staruszka. Lubię staruszki. Można by rzec, że to moja specjalność. Powinnaś spytać Joego, co robię staruszkom. Albo nie, lepiej sam ci pokażę, co?

– Jesteś chory, Mancuso. Powinieneś pójść do lekarza.

– To twoja babcia będzie musiała pójść do lekarza. A może ty też. Z początku byłem wkurzony, bo krzyżowałaś mi plany. Teraz spojrzałem na to z innej strony. Może uda mi się trochę zabawić z tobą i tą twoją postrzeloną babcią. Zawsze dobrze jest mieć widownię.

Oblał mnie zimny pot.

– Kto wie, może nawet opowiesz mi o Spirze i o tym, jak okrada swoich przyjaciół.

– A skąd wiesz, że to nie Moogey okradał przyjaciół?

– Moogey był na to za głupi.

Usłyszałam trzask i rozmowa się skończyła.

– To dzwonił twój kuzyn – oznajmiłam Morellemu – żeby zapytać, czy podobała mi się przesyłka z niespodzianką, a potem groził, że zabawi się ze mną i z babcią Mazurową.

Wydawało mi się, że nieźle odgrywam rolę twardziela, ale tak naprawdę trzęsłam się w środku jak galareta. Nie miałam ochoty pytać Morellego, co Kenny Mancuso miał zazwyczaj robić staruszkom. Nie chciałam tego wiedzieć. Cokolwiek to było, nie mogłam pozwolić, żeby przydarzyło się to babci Mazurowej.

Zadzwoniłam do rodziców, aby upewnić się, czy babcia jest w domu. Dowiedziałam się, że owszem, właśnie ogląda telewizję. Przy okazji zapewniłam matkę, że dokładnie umyłam ręce i jakoś udało mi się wykręcić od zaproszenia na deser.

Przebrałam się w dżinsy, założyłam adidasy i flanelową koszulę. Wyjęłam z ukrycia rewolwer i upewniłam się, czy jest naładowany, po czym wrzuciłam go do torebki.

Kiedy wróciłam do pokoju, Morelli karmił Rexa z ręki.

– Wyglądasz, jakbyś się szykowała na akcję – zauważył. – Czy mi się zdawało, że podnosisz czasem pokrywkę od słoika?

– Mancuso groził mojej babci – oznajmiłam przestraszona.

Morelli wyłączył telewizor.

– Staje się coraz bardziej rozdrażniony i niecierpliwy i zaczyna popełniać błędy. Głupio zrobił idąc za tobą do centrum handlowego. Głupotą było też wślizgnięcie się do Stivy. A telefon do ciebie też nie był mądrym posunięciem. Za każdym razem, robiąc coś takiego ryzykuje, że go ktoś nakryje. Kiedy działa w skupieniu, Kenny potrafi być naprawdę sprytny, ale gorzej, kiedy puszcza wszystko na żywioł, kierując się jedynie pychą, zemstą i nagłymi impulsami. Zaczyna się najwyraźniej denerwować, bo sprawa z bronią nie wypaliła. Szuka kozła ofiarnego, kogoś, na kim mógłby wyładować swoją wściekłość. Albo też być może od początku miał kupca, który dał mu zaliczkę, albo sam sprzedał część tej trefnej broni, zanim została skradziona? Moim zdaniem on od początku miał kupca. A teraz panikuje, bo nie może się wywiązać z kontraktu, a zaliczkę zdążył już przepuścić.

– Jego zdaniem to Spiro rąbnął towar.

– Ci dwaj sprzedaliby własnych rodziców, gdyby tylko znaleźli się kupcy.

Trzymałam już kurtkę w ręku, kiedy zadzwonił telefon. W słuchawce odezwał się Louie Moon.

– On tu był – mówił Moon. – Kenny Mancuso tu był. Wrócił i zranił Spira.

– Gdzie jest teraz Spiro?

– W szpitalu św. Franciszka. Sam go tam zawiozłem i wróciłem, żeby wszystkiego dopilnować. No wie pani, pozamykać drzwi i tak dalej.

Kwadrans później byliśmy w szpitalu. Przy recepcji zobaczyłam dwóch mundurowych, Vince’a Romana i jeszcze jednego faceta, którego nie znałam. Stali twardo, przygwożdżeni do ziemi ciężarem pasów z bronią.

– Co się dzieje? – zapytał Morelli.

– Spisaliśmy zeznanie młodego Stivy. Twój kuzyn go chlasnął. Spiro jest tam. – Vinnie wskazał wzrokiem drzwi za biurkiem recepcjonisty. – Zakładają mu szwy.

– Co z nim?

– Mogło być gorzej. Kenny próbował mu prawdopodobnie odciąć rękę, ale trafił na wielką złotą bransoletę szczurowatego. Warto ją zobaczyć. Wielka jak kajdany.

Vince i jego kolega parsknęli śmiechem.

– I co, nikt nie zauważył Kenny’ego?

– On jest jak wiatr.

Spiro siedział na szpitalnym łóżku na oddziale pogotowia. W sali leżało jeszcze dwóch innych pacjentów, ale Spiro był od nich oddzielony parawanem. Prawą rękę miał mocno zabandażowaną od dłoni aż do łokcia. Jego śnieżnobiała koszula była pochlapana krwią i miała rozchylony kołnierzyk. Na podłodze przy łóżku leżały przesiąknięte krwią muszka i ręcznik.

Spiro ujrzawszy mnie, ocknął się z otępienia.

– Miałaś mnie chronić! – krzyknął. – Gdzie u diabła byłaś, kiedy cię potrzebowałem?

– Miałam objąć służbę od dziesiątej, cóż to, nie pamiętasz?

Spiro przeniósł wzrok na Morellego.

– To prawdziwy wariat! Twój kuzyn to pieprzony wariat. Próbował mi, skurwiel, odrąbać rękę. Powinno się go zamknąć w wariatkowie. Siedziałem sobie w gabinecie nie wadząc nikomu, przygotowywałem właśnie rachunek dla wdowy Mayerowej, podnoszę głowę i kogo widzę? Kenny’ego. Wrzeszczy na mnie, że mu coś ukradłem. Nie mam pojęcia, o co mu chodziło. To wariat pierwszej wody. Potem zaczął się odgrażać, że będzie mnie ciął plasterek po plasterku, dopóki mu nie powiem tego wszystkiego, czego chce się dowiedzieć. Na szczęście miałem na ręce tę bransoletą, bo inaczej musiałbym się uczyć pisać lewą ręką. Zacząłem krzyczeć, do gabinetu wpadł Louie i Kenny dał nogę. Żądam policyjnej ochrony – oświadczył Spiro. – Panna gorylówna jakoś się nie spisała.

– Każę cię odwieźć radiowozem do domu – powiedział Morelli. – Ale wiedz, że potem jesteś zdany tylko na siebie. – Podał Spirowi swoją wizytówkę. – W razie czego zadzwoń do mnie. Gdybyś potrzebował szybkiej interwencji, to wykręć 997.

Spiro mruknął coś pod nosem i spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem.

Uśmiechnęłam się uprzejmie i zakołysałam na piętach.

– To co, do jutra?

– Ano do jutra – odrzekł.

Kiedy wyszliśmy ze szpitala, wiatr nieco przycichł, ale nadal mżyło.

– Idzie ciepły front – orzekł Morelli. – Po tym deszczu będziemy mieli ładną pogodę.

Wsiedliśmy do samochodu i obserwowaliśmy szpital. Na podjeździe dla karetek stał radiowóz Romana. Mniej więcej po dziesięciu minutach Roman i ten drugi odprowadzili Spira do radiowozu. Jechaliśmy za nimi aż do Demby, a potem odczekaliśmy, aż sprawdzą mieszkanie Spira.

Radiowóz odjechał, a my siedzieliśmy w samochodzie jeszcze przez kilka minut. W mieszkaniu Spira wciąż jeszcze świeciło się światło. Pewnie będzie się tak świecić całą noc.

– Powinniśmy go obserwować – powiedział Morelli. – Kenny się wnerwia. Będzie łaził za Spirem, aż dostanie to, czego chce.

– Daremny trud. Spiro nie ma tego, czego chce Kenny.

Morelli siedział bez ruchu i patrzył gdzieś w dal przez szybę zalaną deszczem.

– Muszę koniecznie zmienić samochód. Kenny już zna tę furgonetkę.

O tym, że zna mojego buicka nie trzeba było nawet wspominać. Cały świat znał już mojego buicka.

– A ten brązowy samochód?

– Tamten też sobie pewnie zapamiętał. Zresztą muszę mieć wóz, w którym nie będzie mnie widać. Jakiś minivan albo ford bronco z przyciemnianymi szybami. – Włączył silnik i wrzucił bieg. – Wiesz może, o której Spiro otwiera swój przybytek?

– Zwykle o dziewiątej.

Morelli zapukał do mnie o wpół do siódmej rano, aleja byłam szybsza. Zdążyłam się umyć i ubrać w to, co zaczynało przypominać mój służbowy uniform: dżinsy, ciepła koszula, zwykłe buty. Wyczyściłam też terrarium Rexa i nastawiłam kawę.

– Oto mój plan – powiedział Morelli. – Ty śledzisz Spira, a ja śledzę ciebie.

Nie wydawało mi się to jakąś rewelacją, ale nie miałam lepszego pomysłu, więc siedziałam cicho. Napełniłam termos kawą, zapakowałam dwie kanapki i jabłko i na koniec włączyłam sekretarkę.

Kiedy podeszłam do buicka, wciąż było ciemno. Niedzielny poranek. Pustka na ulicach. Żadne z nas nie było w nastroju do rozmów. Na parkingu nie zauważyłam furgonetki Morellego.

– Czym teraz jeździsz? – zapytałam.

– Czarnym fordem explorerem. Stoi na ulicy przed domem.

Otworzyłam buicka i wrzuciłam wszystko na tylne siedzenie. Znalazł się tam również koc, choć nie zapowiadało się, żeby mi był potrzebny. Przestało padać, a powietrze stało się znacznie cieplejsze. Na moje rozeznanie około dziesięciu stopni.

Nie byłam pewna, czy w niedziele Spiro trzymał się takiego samego rozkładu jak w dni powszednie. Dom pogrzebowy otwarty był przez siedem dni w tygodniu, a ilość weekendowego odpoczynku zależała przypuszczalnie od tego, ilu akurat było do pochowania zmarłych. Spiro nie wyglądał na człowieka, który chodzi do kościoła. Przeżegnałam się. Nie mogłam sobie jakoś przypomnieć, kiedy sama byłam ostatnio na mszy.