– W porządku – powiedziała. – Chodźmy.

Drżała z niepokoju, ale ciągłe podskoki maszyny i konieczność balansowania ciałem dla utrzymania równowagi doskonale maskowały jej strach. Ruszyła pierwsza w kierunku kabiny numer trzy.

Gabon i Hartmann siedzieli naprzeciwko siebie po prawej stronie przejścia, patrząc w kierunku ogona. Hartmann był pogrążony w lekturze; zgarbiony, z nisko pochyloną głową, niemal dotykał nosem strony pokrytej skomplikowanymi wzorami matematycznymi. Gabon nic nie robił, tylko wpatrywał się przed siebie znudzonym wzrokiem, więc zobaczył ich pierwszy. Kiedy Margaret zatrzymała się przy nim i chwyciła oparcia jego fotela, wyraźnie zesztywniał, po czym zmierzył ją nieprzychylnym spojrzeniem.

– Przyszliśmy, żeby panów przeprosić – powiedziała Margaret.

– Dziwię się, skąd macie tyle tupetu – odparł Gabon nienaganną angielszczyzną, z ledwie uchwytnym śladem francuskiego akcentu.

Margaret liczyła na inne przywitanie, lecz mimo to brnęła dalej.

– Mnie i mojemu bratu jest ogromnie przykro z powodu zaistniałej sytuacji. Powiedziałam już wcześniej panu profesorowi, że darzę go ogromnym podziwem.

Hartmann podniósł głowę znad książki i skinął głową, potwierdzając jej słowa, ale Gabona to bynajmniej nie udobruchało.

– Ludzie tacy jak wy często mówią, że jest im ogromnie przykro z jakiegoś powodu. – Margaret wpatrywała się w podłogę, żałując, że zgodziła się na pomysł Percy'ego. – W Niemczech mieszka mnóstwo kulturalnych, zamożnych obywateli, którym „jest ogromnie przykro” w związku z wydarzeniami, jakie mają tam miejsce. Czy jednak robią cokolwiek, żeby im zapobiec? Czy wy cokolwiek robicie?

Margaret zarumieniła się po uszy. Nie wiedziała, co powiedzieć.

– Daj spokój, Philippe – odezwał się łagodnie Hartmann. – Nie widzisz, jacy są młodzi? – Spojrzał na Margaret. – Przyjmuję wasze przeprosiny i dziękuję za nie.

– O, mój Boże… – szepnęła. – Czyżbym wszystko jeszcze pogorszyła?

– Skądże znowu, moje dziecko – odparł Hartmann. – Udało ci się sporo naprawić. Jestem ci za to bardzo wdzięczny. Mój przyjaciel baron nadal nie posiada się z oburzenia, ale wydaje mi się, że prędzej czy później przyzna mi rację.

– Myślę, że powinniśmy już iść – wykrztusiła niezręcznie Margaret.

Hartmann skinął głową.

– Jeszcze raz gorąco przepraszamy – powiedział Percy, po czym oboje odwrócili się i wyszli.

Kiedy zataczając się dotarli do swojej kabiny, Davy właśnie zabierał się do słania łóżek. Harry gdzieś zniknął; prawdopodobnie poszedł przebrać się do snu. Margaret postanowiła uczynić to samo. Wyjęła spod fotela swoją walizeczkę i poszła do damskiej toalety. W drzwiach minęła się z matką, wyglądającą wręcz olśniewająco w orzechowym szlafroku.

– Dobrej nocy, kochanie – powiedziała lady Oxenford.

Margaret nie odezwała się ani słowem.

W zatłoczonej toalecie przebrała się szybko w bawełnianą koszulę i szlafrok frotte. W porównaniu z lśniącymi jedwabiami i atłasami innych kobiet jej nocny strój wyglądał niezwykle skromnie, ale ona nie zwracała na to uwagi. Okazanie skruchy nie przyniosło jej żadnej ulgi, gdyż musiała przyznać, że baron Gabon miał sporo racji. Rzeczywiście bardzo łatwo było powiedzieć „przepraszam”, a potem natychmiast zapomnieć o całej sprawie.

Po powrocie do kabiny zastała rodziców w łóżkach; z koi ojca dobiegało przytłumione chrapanie. Łóżko Margaret było jeszcze nie rozłożone, więc musiała chwilowo usiąść w saloniku.

Zdawała sobie doskonale sprawę, że istnieje tylko jedna droga wyjścia z sytuacji, w jakiej się znalazła: musi opuścić rodziców i zacząć samodzielne życie. Była teraz zdecydowana bardziej niż kiedykolwiek, by tak uczynić, ale w dalszym ciągu nie zbliżyła się ani o krok do rozwiązania praktycznych problemów pieniędzy, pracy i mieszkania.

Przysiadła się do niej pani Lenehan, ta atrakcyjna kobieta, która zjawiła się na pokładzie samolotu dopiero w Foynes. Miała na sobie czarną koszulę nocną i jasnobłękitny peniuar.

– Chciałam zamówić kieliszek brandy, ale stewardzi są chyba bardzo zajęci – powiedziała. Mimo to nie sprawiała wrażenia mocno zawiedzionej. – Nie sądzisz, że wygląda to jak piżamowe przyjęcie albo nocna zabawa w internacie? – zauważyła, wskazując ruchem ręki innych pasażerów. – Wszyscy biegają w dezabilu.

Margaret nigdy nie uczestniczyła w piżamowym przyjęciu ani nie spała w internacie.

– Tak, to bardzo niezwykłe – odparła tylko. – Zupełnie jakbyśmy należeli do jednej rodziny.

Nancy Lenehan zapięła pas. Najwyraźniej miała ochotę na pogawędkę.

– Trudno zachowywać się dystyngowanie, kiedy jest się w koszuli nocnej. Nawet Frankie Gordino w piżamie wygląda bardzo zabawnie.

W pierwszej chwili Margaret nie była pewna, kogo jej rozmówczyni ma na myśli. Dopiero później przypomniała sobie o podsłuchanej przez Percy ego rozmowie między kapitanem a agentem FBI.

– To ten więzień?

– Tak.

– Nie boi się go pani?

– Chyba nie. Przecież nie zrobi mi nic złego.

– Ale podobno jest mordercą i nie tylko…

– W slumsach zawsze będzie kwitła przestępczość. Gdyby zabrakło Gordina, to samo zrobiłby ktoś inny. Wolałabym, żeby został na swoim miejscu. Hazard i prostytucja istniały już w czasach, kiedy Bóg był jeszcze małym chłopcem, skoro więc nie można ich wykorzenić, to chyba lepiej, żeby były ujęte w jakieś organizacyjne ramy.

Margaret była zaszokowana; może to atmosfera panująca w samolocie sprawiała, że ludzie stawali się bardziej otwarci? Poza tym, w mieszanym towarzystwie pani Lenehan z pewnością nie wygłaszałaby tak chętnie swoich poglądów. Kobiety zawsze były bardziej praktyczne, jeśli w pobliżu nie kręcił się żaden mężczyzna. Tak czy inaczej, Margaret słuchała jej z otwartymi ustami.

– Czy nie należałoby dążyć do tego, by przestępczość była raczej zdezorganizowana?

– Oczywiście, że nie. Będąc zorganizowana podlega jednocześnie pewnym ograniczeniom. Każdy gang ma swoje terytorium i nie działa nigdzie poza nim. Nie napadają na ludzi na Piątej Alei i nie ściągają haraczu od Klubu Harwardzkiego, więc po co ich niepokoić?

Margaret nie mogła się tak łatwo z tym pogodzić.

– A co z biednymi ludźmi, których hazard pozbawia środków do życia? Co z dziewczętami tracącymi zdrowie?

– To wcale nie znaczy, że chcę pozostawiać ich własnemu losowi – odparła Nancy Lenehan. Margaret spojrzała na nią uważnie, by upewnić się, czy kobieta nie żartuje. – Posłuchaj: zajmuję się robieniem butów. Tak, właśnie z tego żyję; mam fabrykę obuwia – dodała, widząc zdumienie malujące się na twarzy dziewczyny. – Buty, które produkuję, są tanie i wytrzymują pięć do dziesięciu lat. Jeżeli masz ochotę, możesz kupić jeszcze tańsze, ale za to nic nie warte. Mają tekturowe podeszwy, które przecierają się po dziesięciu dniach. Możesz mi wierzyć albo nie, ale są ludzie, którzy mimo to je kupują! Jeżeli o mnie chodzi, to uważam, że robiąc dobre buty spełniłam swój obowiązek. Skoro ktoś woli mieć gorsze, ja nie mogę na to już nic poradzić, a jeśli ktoś inny wydaje pieniądze na hazard zamiast zjeść porządny obiad, to także nie jest moja sprawa.

– Czy była pani kiedyś biedna? – zapytała Margaret.

Nancy roześmiała się.

– Dobre pytanie. Nie, nie byłam, więc może nie powinnam wypowiadać się na ten temat. Mój dziadek robił buty ręcznie, a ojciec wybudował fabrykę, którą teraz prowadzę. Nic nie wiem o życiu w slumsach. A ty?

– Niewiele, ale wydaje mi się, że istnieją różne przyczyny, dla których ludzie uprawiają hazard, kradną lub sprzedają swoje ciała. Robią to nie dlatego, że są głupi, ale dlatego, że są ofiarami okrutnego systemu.

– Mówisz tak, jakbyś była komunistką – zauważyła bez wrogości Nancy Lenehan.

– Raczej socjalistką – poprawiła ją Margaret.

– W porządku – zgodziła się z zadziwiającą łatwością kobieta. – W przyszłości najprawdopodobniej zmienisz poglądy – każdy je zmienia, w miarę jak się starzeje – ale przynajmniej na początku trzeba być idealistą, bo wtedy jest szansa na poprawę. Nie, nie jestem cyniczna. Uważam, że powinniśmy wyciągać wnioski z naszych doświadczeń, lecz zarazem nie rezygnować z ideałów. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego prawię ci takie kazanie? Być może dlatego, że właśnie dzisiaj kończę czterdzieści lat.

– Wszystkiego najlepszego.

Margaret zwykle okropnie drażnili ludzie mówiący jej protekcjonalnie, że na pewno zmieni zapatrywania, kiedy dorośnie. Zwykle sięgali po ten argument wtedy, kiedy brakowało im innych, bardziej konkretnych, ale wstydzili się do tego przyznać. Jednak pani Lenehan była zupełnie inna.

– A jakie są pani ideały? – zapytała Margaret.

– Po prostu chcę robić dobre buty – odparła, wzruszając ramionami. – Wiem, że to niewiele, ale dla mnie ma to ogromną wartość. Życie ułożyło mi się całkiem nieźle. Mieszkam w pięknym domu, moi synowie mają wszystko, czego potrzebują, wydaję mnóstwo pieniędzy na stroje. Skąd to się wzięło? Stąd, że robię dobre buty. Gdybym produkowała takie z tekturowymi podeszwami, czułabym się jak złodziej. Niczym nie różniłabym się od Frankiego.

– To raczej socjalistyczny punkt widzenia – zauważyła Margaret z uśmiechem.

– Po prostu odziedziczyłam poglądy po ojcu – odparła Nancy z odrobiną melancholii. – A ty skąd wzięłaś swoje? Wiem, że na pewno nie od ojca.

Margaret zarumieniła się.

– A więc słyszała pani o tej awanturze podczas kolacji…

– Widziałam ją na własne oczy.

– Muszę odejść od rodziców.

– Co cię powstrzymuje?

– Mam dopiero dziewiętnaście lat.

– I co z tego? Nawet dziesięciolatki uciekają z domu.

– Ja też spróbowałam, ale wpakowałam się w okropne kłopoty i znalazła mnie policja.

– Łatwo się poddajesz.

Margaret bardzo zależało na tym, by dla pani Lenehan było zupełnie jasne, że to niepowodzenie nie miało nic wspólnego z brakiem odwagi.

– Nie mam własnych pieniędzy i nic nie potrafię. Nie otrzymałam nawet porządnego wykształcenia. Nie wiem, w jaki sposób mogłabym zarobić na życie.

– Moja droga, znajdujesz się w drodze do Ameryki. Większość ludzi, którzy przybyli tam przed tobą, rozporządzała znacznie mniejszym kapitałem, a teraz niektórzy są już milionerami. Potrafisz czytać i pisać po angielsku, jesteś ładna, inteligentna… na pewno bez problemu znalazłabyś pracę. Nawet ja byłabym gotowa cię zatrudnić.