Изменить стиль страницы

– Jeszcze nie. – Aleksa nie zamierzała się poddać. Sprawdziwszy ostatnią szufladę, rozprostowa¬ła plecy i pokręciła głową, czując ból napiętych mięśni, po czym wróciła do poszukiwań.

Jules szukał w miejscu, które wydawało się ostatnim możliwym schowkiem na plany. Tym¬czasem Aleksa przeszła do gabinetu Salliera. Blat biurka był pusty, zaś szuflady wydawały się za małe, by pomieścić płachty rysunków tech¬nicznych.

Przyjrzawszy się, czy wszystko jest na swoim miejscu, popatrzyła wokoło w poszukiwaniu kolej¬nych szaf. Znowu nic. Już miała zamiar zrezygno¬wać i wyjść z gabinetu, gdy sięgnęła do drzwi i do¬strzegła stojący za nimi niewielki sekretarzyk

– Znalazłaś coś? – spytał stojący w przejściu Jules. Obejrzała sekretarzyk, ostatnią nadzieję.

– Jeśli nie ma ich tutaj, to już nie wiem, gdzie powinniśmy szukać.

– Musimy się spieszyć. – Przyklęknął obok niej. Kiwnęła głową i otworzyła szufladę. Ukazała się kolejna sterta planów, podobnych do tych z szu¬flad w pracowni. Brała je po kolei i przebiegała wzrokiem każdą stronę. Gdy sięgnęła już niemal do dna szuflady, znieruchomiała, czując przyspie¬szone bicie serca.

– Znalazłam – powiedziała cicho, niemal z nabo¬żeństwem. – Jules, są, tak jak mówił Damien. Mam nadzieję, że jest tu napisane, gdzie budują te okręty. – Zbadamy dokładniej plany, jak tylko się stąd wy¬dostaniemy. Rozejrzyj się jeszcze raz i sprawdź, czy wszystko jest tak, jak było przed naszym przyjściem.

Wykonała polecenie, pełna nadziei, że ustawiła wszystko na biurku Salliera idealnie w tym samym miejscu, po czym pobiegła do drzwi na tyłach domu. Jules wypuścił ją, zamknął je na zamek od środka i wyszedł okienkiem nad drzwiami, tym samym, przez które dostał się do środka. Potem zamknął je i dołączył do czekającej już w powozie Aleksy.

– Udało się – powiedziała, gdy Jules poganiał gniadosza do szybszego kłusa.

– Naturellement, chirie, chyba nie miałaś wątpliwości.

Roześmiała się razem z nim. Ulga i poczucie triumfu wprawiło ich w euforię, lecz po chwili Aleksa zaczęła oglądać dokumenty, szukając naj¬istotniejszych informacji.

– Jules, wszystko tu jest. Miejsce, gdzie budują każdy z okrętów, oraz planowana data wodowania. O Boże, one mają być gotowe już za sześć tygodni!

– Anglicy będą więc mieli dość czasu, żeby pod¬jąć działanie, gdy tylko otrzymają tę wiadomość.

Podniosła na niego wzrok. Jego ładna twarzy była oświetlona blaskiem księżyca..

– Dopilnujesz tego, Jules, tak jak mówiłeś? Ze¬by Anglicy je otrzymali?

Pogładził ją po policzku smukłą dłonią.

– Nie zawiodę cię, chirie. Robię to wszystko zarówno dla mojej ojczyzny, jak i dla ciebie.

Uśmiechnęła się do niego ciepło.

– Dziękuję ci.

– Jedź ze mną, Alekso. Pozwól mi zabrać cię z Francji i bezpiecznie zawieźć do domu.

Pokręciła głową.

– Damien zapewni mi powrót.

– Nom de Dieu, dalsza zwłoka może być dla ciebie bardzo niebezpieczna.

– Muszę zostać.

Nie odzywał się przez długą, pełną napIęCIa chwilę

– Czy nic, co powiem, tego nie zmieni? – spytał cicho.

– Wiesz, że nie.

– Jeśli Falon kłamie… jeśli skrzywdzi cię w jakikolwiek sposób… przysięgam, że go zabiję!

Zapiekły ją oczy, lecz stłumiła łzy.

– Jesteś prawdziwym przyjacielem, Jules. Nigdy Clę me zapomnę.

– Ani ja ciebie, chirie.

Zostawił ją na ulicy kilka domów od jej mieszka¬nia, po czym zaczekał, aż zniknie w ciemności. Droga do powozowni nie zabrała jej dużo czasu. Minęła podwórko i kluczem otworzyła tylne drzwi, przeznaczone dla służby. Cicho weszła po scho¬dach, potem korytarzem dotarła w końcu do swojej sypialni. Cały czas modliła się w duchu, żeby Damiena jeszcze nie było. Bóg jeden wie, co by uczynił, gdyby odkrył jej nieobecność, a wszelkie kroki, jakie by podjął, mogły wywołać alarm.

Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, a po chwili podeszła do jego pokoju. Wszystko by¬ło na miejscu. Ponieważ nikt ze służby nie był wzy¬wany, doszła do wniosku, że Damien jeszcze nie wrócił. Z uczuciem ulgi spojrzała na zegar.

Druga trzydzieści.

Wyprawa zabrała jej znacznie więcej czasu, niż się spodziewała. Była wyczerpana i głodna. Teraz żało¬wała, że w.cześniej nie zjadła kolacji. Na widok zim¬nej cielęciny i obeschniętych jarzyn, które wciąż leża¬ły na tacy koło kominka, poczuła skurcz w żołądku.

Podeszła do lustra nad biurkiem i w milczeniu za¬częła zdejmować ubranie. Przebrana w bawełnianą koszulę nocną ciągle nasłuchiwała powrotu męża.

Postanowiła, że nie powie mu, co zrobiła. Przy¬najmniej na razie. Nie mogła narażać przyjaciela na niebezpieczeństwo. Była zmęczona nocną eska¬padą, jednak wzdrygała się na każdy dźwięk w na¬dziei, że usłyszy jego ciężkie kroki, że do niej przyj¬dzie i położy się koło niej. Dziś szczególnie potrze¬bowała jego pociechy, chciała znaleźć się w jego ramionach, powiedzieć mu, że go kocha, usłyszeć to samo z jego ust.

Zamiast tego leżała, nasłuchując, jak ~rzeszczą drewniane belki w dómu, jak za oknem przelatują owady, jak liście szeleszczą poruszane tchnieniem wiatru. W ciąż nie spała, gdy do pokoju wkradł się pierwszy brzask.

A jej mąż jeszcze nie wrócił.