Изменить стиль страницы

Po raz tysięczny przeklinał w myślach Douglasa Bewicke'a.

Mijały godziny, lecz nie robiło się widniej, nie było też widać żadnych śladów łodzi.

– Lepiej jedźmy już. – Lafon podszedł do stoją¬cego nad samą wodą Damiena. – Droga do Paryża zajmie nam kilka dni. Chyba chcesz tam być, kiedy oni tam dotrą, n' est ce pas?

Damien w milczeniu pokiwał głową. Bał się o Aleksę, ale nie chciał, by Lafon domyślał się jak bardzo. W grze intryg odkrywanie swoich emocji nie było mądre. U czucie do Aleksy było jego piętą achillesową Taką wiedzę można by wykorzystać przeciwko niemu. A takiego błędu nie wolno mu było popełnić.

– Jak się czujesz? – spytał pułkownik, gdy szli w kierunku powozu.

– Tak jakbym przeszedł przez ręce tłumu sztur¬mującego Bastylię.

– Poczujesz się lepiej, gdy wrócisz do Paryża, a twoja żoneczka wróci do twojego łoża. Chociaż w tej ostatniej kwestii to chyba wcale ci nie za¬zdroszczę

Damien uśmiechnął się półgębkiem, przybiera¬jąc pozę twardego, bezwzględnego człowieka, tak jak oczekiwali. Pozbawionego skrupułów drania, jakim kiedyś był.

– Jest bardzo lojalna wobec swojej ojczyzny. To wada, którą powinienem był zająć się wcześniej. Może gdybym to zrobił, nie doszłoby do tej sytu¬acji. – Zerknął na stojącego obok niezwykle by¬strego mężczyznę. – Rzecz ję,dnak w tym, że to mo¬ja żona. I przede wszystkim mnie jest winna lojal¬ność, o czym wkrótce sama się przekona. A co do powrotu do mojego łoża… Tę jej powinność na pewno wyegzekwuję.

Z pewnym zdumieniem uświadomił sobie, że te ostatnie słowa powiedział zupełnie szczerze.

* * *

– Przyszedł pułkownik Lafon, monsieur.

– W otwartych drzwiach stanął niski, ciemnowłosy ochmistrz. Damien siedział za biurkiem w swoim gabinecie w domu zwanym przez Francuzów hotel przy rue Sto Philippe, Faubourg St. Honore. Dwa dni temu przyjechali do Paryża.

Dwa dni. I jak dotąd żadnych wieści o Aleksie. N a widok Lafona Damien poczuł przyspieszone bicie serca.

– Merci, Pierre – powiedział do służącego. – Poproś go do mnie, natychmiast.

Mężczyzna skinął głową i wyszedł. Jego gładko przyczesane, posmarowane grubą warstwą brylan¬tyny włosy przylegały nieruchomo do głowy. Po kilku minutach otworzył ciężkie dębowe drzwi, przez które do gabinetu wkroczył Lafon. Jedno spojrzenie na przygnębioną minę przybysza wy¬starczyło, by Damien gwałtownie wstał, zaciskając mocno dłonie na poręczy fotela.

– Co się stało? Znaleźliście ją?

– Lepiej usiądź, mon amio

Damien nie ruszył się.

– Mów.

Ubrany w nieskazitelnie wyprasowany niebie¬sko-biały mundur Lafon podszedł do biurka. Stali twarzą w twarz, spoglądając na siebie ponad wypo¬lerowanym blatem z różanego drewna.

– Podczas ucieczki łodzią z plaży twoja żona do¬stała kulą z muszkietu prosto w pierś. Rana była śmiertelna. Niestety, Aleksa nie przeżyła przepra¬wy do Francji.

Damien nic nie mówił, siadając powoli w fotelu.

– To niemożliwe.

~Przykro mi, majorze Falon.

– Jesteś tego pewien? Nie ma mowy o pomyłce?

– Gdy umierała, był przy niej kapral Rouget. Mówi, że nie cierpiała.

– Gdzie… gdzie jest jej ciało? – Damien starał się opanować, z wysiłkiem skrywał targające nim emocJe.

– Niestety, to jest właśnie dalszy ciąg tej tragedii. Łódź wywróciła się na falach, podchodząc do brze¬gu. Ciało madame Falon pochłonęło morze.

Damien zamknął powieki. Słodki Jezu, to nie może być prawdą! Poczuł mdłości, ucisk w piersi niemal uniemożliwiający oddychanie.

– Już ja się postaram, żeby ten drań Bewicke przeniósł się na tamten świat! Przysięgam! – Nie powinniśmy byli ufać Anglikowi.

Damien mógł mu jedynie przytaknąć.

– Dziękuję, że przyjechałeś, żeby przekazać mi tę wiadomość. -' Z trudem przełknął ślinę przez ściśnięte gardło. Przywołał całą siłę woli, żeby się opanować. Po chwili ponownie spojrzał na Lafona, kręcąc głową – Nie życzyłem mojej żonie nic złe¬go. – Starał się przybrać rzeczowy ton. – Szczerze mówiąc, nawet ją polubiłem.

– Twoja żona była piękną, młodą kobietą. Przyj¬mij wyrazy szczerego współczucia.

Damien odsunął od biurka fotel, na którym sie¬dział, po czym wstał i podszedł do gościa. Miał na¬dzieję, że Lafon nie zauważy drżenia jego nóg.

– Dziękuję, pułkowniku. – Westchnął. – Nasze małżeństwo nie trwało zbyt długo. Oczywiście w grę wchodziły pieniądze, ale nie zdążyłem nacie¬szyć się jej ślicznym ciałem. Ale cóż, takie rzeczy się zdarzają.

– W rzeczy samej – odparł Lafon, kierując się do drzwi.

– Jakaż to ironia losu, prawda? Gdybym nadal przebywał w Anglii, byłbym zamożnym człowie¬kiem. Los może okazać się bezlitosnym wrogiem, n'est ce pas?

– Oui, majorze Palon. Los zwykle bywa bardziej kapryśny niż nawet najbardziej próżna kobieta.

Damien zaczekał, aż pułkownik wyjdzie, a zamk¬nąwszy za nim drzwi, oparł się o nie ciężko. Czuł silne pulsowanie w głowie, ogromny ciężar w żołąd¬ku, szum w uszach, który zagłuszał wszelkie inne dźwięki. Na Boga, nie mógł w to uwierzyć! Jednak przez cały tydzień miał dziwne przeczucie, że coś się stało.

N a sztywnych nogach podszedł do pięknie rzeź¬bionego stolika obok kominka w rogu pokoju. Drżącymi dłońmi odkorkował kryształową karafkę i nalał sobie dużą porcję koniaku. Pociągnął długi, otępiający zmysły łyk, po nim następny.

Szybko opróżnił kieliszek, napełnił go powtórnie i znowu wypił. Zamierzał upić się do nieprzytomno¬ści. Wiedział, że to bezcelowe, ale modlił się, by przyniosło choć chwilową ulgę w bólu. Aleksa nie ży¬ła przez niego, w żaden sposób nie można było temu zaprzeczyć. Nie żyła, odeszła i nigdy już nie pojawi się w jego życiu. Cierpiał coraz bardziej, ból narastał z każdym uderzeniem serca, rozdzierając go bezlitoś¬nie od środka. Czuł to w każdym mięśniu i stawie, czuł, jak płynie żyłami niczym rozgrzana oliwa.

Wiele lat nie zależało mu na niczym. Przez jakiś czas Peter był mu najbliższy, lecz potem brat zmarł, zostawiając Damiena ponownie samego.

Przez jedną krótką słodką chwilę zależało mu na Aleksie, zaznał uczucia, o jakie nigdy by siebie nie podejrzewał. A teraz, choć nie z własnej woli,,ona także od niego odeszła.

Wziął butelkę koniaku i wrócił do fotela za biur¬kiem. Ciężko opadł na skórzane obicie, opróżnił kolejny kieliszek trunku i spuścił bezwładnie głowę.

Owszem, cierpiał po śmierci Petera, lecz w ża¬den sposób nie dało się tego porównać z obecnym bólem, który miażdżył mu duszę i otępiał umysł, czego nie zdołał jeszcze dokonać wypity alkohol. Czuł się tak, jakby rozdarto mu pierś i wyrwano serce. Jakby umarł, a teraz smażył się w piekiel¬nym ogmu.

Wychylił kolejny kieliszek, zaciskając palce na pustym szkle. Sięgnął po butelkę i… zauważył, że mały srebrny medalik, który wisiał na jego szyi, zalśnił odbitym światłem.

Dopiero teraz zauważył, że całą twarz ma mokrą od łez.

* * *

Celeste Dumaine stała w milczeniu u stóp sta¬rego żelaznego łóżka, z którego płatami złaziła spękana, biała farba. Pod zniszczoną narzutą z ró¬żowej satyny spała dziewczyna. Była szczupła i młoda, zupełnie jak pani,Dumaine dwadzieścia lat temu. Niegdyś jędrne ciało Celeste teraz zwiot¬czało. Piersi utraciły dawną sprężystość, podobnie jak skóra. Długie kasztanowe włosy robiły się co¬raz cieńsze, traciły naturalny kolor i blask. A prze¬cież kiedyś była prawdziwą pięknością – zupełnie j ak ta dziewczyna.

Celeste podeszła do niej z boku łóżka. Dziewczy¬na wciąż miała bardzo płytki oddech i słabo wyczu¬walny puls. Celeste wyciągnęła dłoń do jej szyi, przesunęła palcem po alabastrowej skórze, jakby sprawdzając jej fakturę. W świetle lampy duży pier¬scień z rubinem, którego Celeste nigdy nie zdejmo¬wała z serdecznego palca, połyskiwał niczym kro¬pla krwi na tle bladego policzka dziewczyny.

Przesunęła po nim palcem. Nigdy jeszcze nie wi¬działa tak gładkiej skóry o barwie bezcennej kości słoniowej. Nigdy nie widziała piękniejszej twarzy. Ani włosów tak intensywnie kasztanowych, przy¬pominających rudy odcień polerowanego różane¬go drewna. Celeste rozczesała je i rozłożyła w wa¬chlarz na poduszce. Pod jej dłońmi wyglądały jak płonący jedwab.

Nachyliła się, żeby wygładzić gęste loki, których mięsista masa niemal parzyła jej palce. Pod czarną koronkową suknią sutki Celeste stwardniały, ich sztywne brodawki zaczęły pulsować, reagując na dotyk szorstkiej tkaniny. Poczuła, jakby krew zaczęła gęstnieć w jej żyłach, płynęła wolniej, zaś jej krocze zrobiło się gorące i mokre.

Odsunęła pościel. Pod bandażami zakrywający¬mi ranę delikatnie unosiły się i opadały piersi mło¬dej kobiety. Idealne, pełne, lecz jędrne, wyprężone zachęcająco. Celeste położyła drżącą dłoń na jed¬nej z nich. Dziewczyna wciąż miała gorączkę, przez co jej skóra była nienaturainie rozgrzana. Od czasu do czasu poruszała się

Celeste niechętnie okryła ją pościelą Już dawno nie czuła takiego pożądania. Nie miało znaczenia, czy jego obiektem był mężczyzna, czy kobieta. N aj¬ważniejsza była uroda tego obiektu. W tym wypad¬ku piękno cielesnej formy, elegancja, emanujący z całej postaci wdzięk i esencja czystości powodo¬wały u Celeste przyspieszone bicie serca i wilgoć między nogami.

Jakaż cudowna istota, pomyślała, smakując daw. no zapomnianą żądzę. Jej podniecenie wciąż rosło. nabrzmiewało tak samo jak zwiotczałe piersi. I co la należy do mnie.

Postanowiła, że dziewczyna przeżyje. Sama tego dopilnuje. Kiedy się wykuruje, powoli wdroży j'I do nowej roli, wykorzysta maksymalnie, nie nisz¬cząc jej ducha. Oczywiście najważniejsze są pienią¬dze, lecz przy odpowiednim podejściu korzyść będzie o wiele większa niż kolejne monety w jej sa. szetce. O wiele większa.

Miała własne plany związane z tą piękną, młode, dziewczyną

* * *

Damien oprzytomniał nieco na dźwięk nieustęp¬liwego pukania, jednak nie wstawał z fotela.