30
Obudziła się z głębokiego snu, łaskotana przez promień słoneczny, który przedarł się przez zasłony. Była sama. Usiadła gwałtownie na łóżku, przecierając oczy. Wokół nie było nic, co mogłoby wskazywać, że kochała się z Rothga-rem. Ani jego ubrań, ani olejku, ani samego markiza. Nawet jego poduszka była zupełnie gładka.
W pomieszczeniu unosiła się lekka woń sandałowego drzewa. Natomiast sama Diana czuła się pełna i zaspokojona, chociaż trochę obolała.
Ileż to razy się kochali? Nie, nie mogła mieć wątpliwości, że tę noc spędziła z Beyem. Co więcej, należał do niej duszą i ciałem. Był jej. Czy to możliwe, żeby się znowu wymknął? A jeśli, tak, to kiedy wreszcie przestanie uciekać?
Rozejrzała się dokoła. Wczoraj przez jakiś czas miała wrażenie, że jest w sypialni Rothgara. Teraz stwierdziła, że był to jeden z pokoi gościnnych. Oczywiście Bey nie zabrałby jej do siebie, by nie narażać jej reputacji.
Wstała naga i podeszła do okna. Rozchyliła lekko zasłony i wyjrzała na zewnątrz. Znowu zobaczyła ogród, który tak bardzo polubiła w czasie poprzedniego krótkiego pobytu w Malloren House. Co prawda ogród królewski był wspanialszy, ale nie mogła się tam czuć swobodnie.
Z trudem powstrzymała chęć otwarcia okna. Na pewno nie może robić tego nago. Ale czy w ogóle powinna się pokazywać? Możliwe, że Bey chce zataić jej obecność w domu.
Odwróciła się, żeby sprawdzić, czy ma coś do ubrania. Na krześle spoczywał jej szlafrok. Włożyła go, nalała ciepłej wody do miski i obmyła twarz.
Ciepła woda! To znaczyło, ze Rothgar był tu niedawno!
Dlaczego nie obudziła się właśnie wtedy?! Do diabła! Do diabła! Do diabła!
Zaczęła się nerwowo przechadzać po pokoju, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Zdrowy rozsądek wskazywał, że musi czekać na Beya. Tylko jak długo? I czy nie powinna wrócić do Buckingham Palące? Jak zareaguje królowa na to, co się stało? A co powie król? I czy może zrezygnują z pomysłu wydawania jej za mąż? Te pytania wciąż kłębiły się w jej głowie.
– Dobry Boże! – wykrzyknęła nagle i stanęła jak wryta. Dopiero teraz przypomniała sobie, że to poniedziałek.
To właśnie dzisiaj miały się rozstrzygnąć jej losy. Co zrobi, jeśli król w dalszym ciągu będzie nalegał na małżeństwo? Czy powinna skorzystać z oferty markiza, licząc na to, że wszystko się z czasem ułoży?
Niestety, wiedziała, że nic się nie ułoży. Zmuszony do małżeństwa Rothgar dałby jej wolność, ale odebrałby siebie!
Czy to nie paradoks?!
Nagle opuściła ją cała energia i usiadła na łóżku. Jej wzrok padł na pościel i zaśmiała się widząc na niej plamę krwi. Przynajmniej Rothgar nie ma się czego obawiać. Ale jeśli ktoś to zobaczy, być może uzna, że tu właśnie straciła dziewictwo.
Usłyszała pukanie do drzwi i poderwała się z łóżka. Na szczęście była to tylko Clara z dzbanem gorącej wody.
– Tak się cieszę, że nic ci się nie stało, pani! – wybuch-nęła służąca. – Strasznie się niepokoiłam, ale byłam cicho, tak, jak kazałaś, pani.
A więc Clara nie wszczęła alarmu. To dobrze. Wzięła dzban z rąk chwiejącej się pokojówki i postawiła koło miski.
– Świetnie. Powiedz, co działo się w pałacu?
– Nie spałam całą noc, pani – Clara zaczęła wyjaśnienia. -A potem, nad ranem, przyszła pani Swellenborg z wiadomością, że cię porwano, pani, i że mam przyjechać tutaj z twoimi ubraniami.
Diana skinęła głową.
– Markiz mnie uwolnił.
Clara patrzyła na nią tak, jakby widziała ją po raz pierwszy.
– Czy… to twój strój, milady? – wydusiła w końcu.
– Nie, to męski szlafrok, głupia. Całą suknię miałam pociętą nożem. Dostałam go od markiza.
Przeszła do lustra, żeby przyjrzeć się swojemu odbiciu i oniemiała z wrażenia. Szlafrok był straszliwie wygnieciony po nocy, musiała go zostawić gdzieś na łóżku, a poza tym włosy miała w nieładzie, usta obrzmiałe i w ogóle wyglądała jak ulicznica.
– No tak, muszę się umyć i przebrać – mruknęła do siebie. – Uczeszesz mnie, Claro?
– Oczywiście, pani. Jaką suknię ci przygotować?
Najlepiej worek pokutny i popiół, pomyślała, przypomniawszy sobie bezeceństwa, jakie wczoraj wyczyniali z Beyem. Głośno jednak powiedziała:
– Wszystko mi jedno, Claro. Wybierz tylko coś skromnego – powiedziała, zdejmując szlafrok. Żałowała, że nie może go jeszcze przytulić, gdyż pachniał drzewem sandałowym i seksem. – Przynieś też darte płótno, bo zaczęło się moje miesięczne krwawienie.
Kiedy Clara wyszła, hrabina nagle posmutniała. Więc nie będzie mieć dziecka. Jeszcze nie tym razem. Musi zwyciężyć i wyjść za mąż za Rothgara. Przecież po to tu przyjechała. Potem można będzie pomyśleć o innych sprawach.
Postanowiła zebrać siły. Wylała chłodną już wodę z miski i nalała do niej gorącej. Starała się umyć jak najdokładniej, gdyż powróciły do niej wspomnienia o lordzie Randolphie. Po chwili pojawiła się Clara z płótnem i pasem, który miał je trzymać. Służąca wybrała szaro-niebieską suknię, którą można było nawet uznać za bardzo skromną. Następnie po ablu-cjach i ubraniu pani, zaczęła czesać jej kasztanowe włosy.
Nagle Diana przypomniała sobie o balu maskowym.
Czy odbędzie się dziś wieczorem? I czy królowa nie uzna jej za persona non grata, na dworze?
– Kiedy cię tu przysłano? – spytała po jakimś czasie, chcąc wybadać pokojówkę.
– Zaraz po wschodzie słońca. Nie wiem, czy wiesz, pani, ale znajdujemy się w dawnym pokoju markizy – dodała, najwyraźniej zbulwersowana tym faktem. – Oczywiście nikt tu od dawna nie mieszkał.
Diana raz jeszcze rozejrzała się wokół siebie. No tak, pokój wydał jej się za duży, jak na gościnny. Poza tym od razu odniosła wrażenie, jakby był nie zamieszkany, ale uznała, że to złudzenie.
– To zupełnie zrozumiałe – Diana siliła się na lekki ton. -Jeśli pamiętasz, markiz spał na zamku w moim dawnym pokoju.
Clara zaczęła wiązać i układać jej włosy.
– Tak, tylko, że im tutaj nie brakuje pomieszczeń – szepnęła. Zapewne wszystkie te „rewelacje" pochodziły od służby,
Diana pomyślała, że wcale nie potrzebuje informacji Gary. To dwór królewski uczulił ją na tego rodzaju drobiazgi. Wcześniej nie zwracała na nie uwagi. Wstała z krzesła i rozejrzała się dookoła z jeszcze większym zaciekawieniem.
A więc ten apartament należał do drugiej żony markiza, tej uśmiechniętej kobiety, którą widziała na portrecie. Ciekawe, czy poświęciła ona dostatecznie dużo uwagi Bey-owi. Pewnie szybko urodziła Bryghta i musiała zajmować się własnym dzieckiem.
Szkoda, pomyślała Diana.
Podeszła do ściany, na której wisiały liczne obrazy. Część z nich przedstawiała członków rodziny. Jej uwagę przykuł zwłaszcza jeden, na którym starszy chłopiec pochylał się nad młodszym. Młodszy miał buzię cherubinka, ale starszy obserwował otoczenie, jakby się czegoś bał. Bey i Bryght. Ciekawe, jak zachowywał się względem młodszego brata? Jeśli nosił w sobie poczucie winy, na pewno opiekował się maluchem. Być może nie odstępował go na krok. Mógł też unikać Bryghta, co byłoby też naturalną reakcją.
W końcu stanęła przed lustrem. Suknia wydała się jej jak najbardziej odpowiednia na dzisiejszą uroczystość. Ma przecież zagrać ofiarę. W tym szaro-niebieskim stroju z prążkowanym, szczelnie zasłaniającym biust stanikiem będzie jej znacznie łatwiej.
– Dobry wybór, Claro – pochwaliła służącą.
– Dziękuję, milady. Czy… czy przyjmą nas, pani, na dworze? – Clara miała zapewne te same obawy, co ona.
Diana wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia – odrzekła. – Ale chyba najwyższy czas się dowiedzieć. Widziałaś może markiza?
– Zdaje się, pani, że pojechał do króla. Ale jest tutaj lady Walgrave, która chciałaby zjeść z tobą, pani, śniadanie.
Diana omal nie klasnęła w ręce z radości. Dopiero po chwili przypomniała sobie, co Rothgar mówił o opiniach siostry i mina jej trochę zrzedła. Poczuła napięcie, zupełnie do tej pory nieobecne w jej stosunkach z Elf.
– Przekaż, że z przyjemnością – rzekła Diana. – Za chwilę będę gotowa.
Niestety, nie wiedziała najważniejszego: czy Elf jest jej sojuszniczką, czy nie. Może dzięki niej uda jej się w końcu przebić do Beya.
Rothgar został wpuszczony do królewskiego gabinetu i stanął cicho przy drzwiach. Jerzy III dał głową znak, że zauważył jego obecność, ale nie przerwał pracy. Dopiero, kiedy podpisał już wszystkie dokumenty, odprawił swego sekretarza i zwrócił się do niego.
Markiz postąpił parę kroków do przodu i skłonił się nisko.
– Szokujące wieści, lordzie, jak słyszę, co?
– Tak, Wasza Królewska Mość.
– Jak się czuje lady Arradale?
– Powoli dochodzi do siebie.
– Informacje od ciebie, panie, były nad wyraz skąpe, co? Dlatego zechciej wyjaśnić, panie, co się stało i dlaczego lady Arradale nie wróciła od razu do pałacu.
Rothgar spodziewał się chłodnego przyjęcia.
– To drugie znacznie łatwiej wyjaśnić, sire – zaczął. -
Otóż hrabina była w bardzo złej formie. Obawiałem się reakcji królowej, zwłaszcza w jej stanie. Dlatego przekazałem lady Arradale w ręce mego brata i jego żony, którzy niespodziewanie wrócili z północy.
Król pokiwał głową trochę udobruchany. Wzmianka o stanie żony zapewne trafiła mu do przekonania.
– Czy… czy ten łajdak ją skrzywdził?
– Zdążyliśmy na czas, sire.
– To dobrze, to dobrze. – Widać było, że kamień spadł mu z serca. – Lord Randolph jest chyba szalony, co?
Rothgar sięgnął po sfałszowany list i podał go monarsze.
– Do pewnego stopnia można go wytłumaczyć, najjaśniejszy panie.
Król zmarszczył brwi, widząc swoją pieczęć. Następnie zaczął czytać pismo. Wraz z lekturą jego twarz nabierała gniewnych rysów. W końcu, oburzony rzucił list na sekretarzyk.
– Kto śmiał?! Kto śmiał, co?! – wydyszał. – Królewska pieczęć i mój podpis na czymś takim!
Markiz skinął głową.
– Doskonałe fałszerstwo, prawda? Somerton nie wiedział, skąd wziął się ten list. Ale pomagał mu Francuz, którego hrabina rozpoznała jako de Couriaca. Tego samego, który napadł na nasz powóz.