Diana wstała od jęczącego Millera i poczuła, że drżą jej ręce. Rothgar odłożył ostatni pistolet i otoczył ją ramieniem. Mimo upadku muszkiet wciąż był nabity.
– Nie zemdleję – zapewniła Beya.
– Z całą pewnością – zgodził się, przytrzymując ją mocniej.
– Nie żartuję.
– Z całą pewnością.
– Zemdlałam tylko po tym, jak zastrzeliłam Edwarda Overtona. Ale postanowiłam, że to się już nigdy nie stanie. Że nie zemdleję – dodała, nie bardzo wiedząc, czy wyraża się dostatecznie jasno.
– Zapewne, zapewne…
– On też krzyczał.
– To naturalne – zapewnił ją. – Ludzie zwykle krzyczą przy takich okazjach.
Spojrzała na niego nieufnie.
– Nie żartuj sobie z tego! – fuknęła.
– Nie żartuję.
Zrozumiała, że naprawdę nie żartuje. Rozmawiał z nią tak, jakby była jego towarzyszem broni. Bez wielkich słów, ze zrozumieniem czyjejś słabości. Już wcześniej poczuła tę więź, ale teraz stała się ona silniejsza.
– Nabić twoje pistolety? – spytał jeszcze.
– Jasne, że nie – odparła i uwolniwszy się z jego objęć, podeszła do rowu.
Bez trudu odnalazła swoją broń. Spojrzała na nią najpierw z odrazą, a potem z podziwem. W końcu uratowała im życie. Dokładnie tak, jak chciał Carr. Wzięła do ręki pierwszy pistolet, kiedy jednak usiłowała podsypać prochu do lufy, dłoń znowu zaczęła jej drżeć.
– Do diabła z tym wszystkim! – warknęła, przekazując Beyowi pistolet i proch strzelniczy.
– Hm, może znowu spróbuj zachowywać się jak dama -zaproponował. – Wejdź do powozu i odpocznij troszkę. Dam sobie radę.
Poprosił, żeby poczekała i sam wszedł do powozu. Po chwili zaprosił ją do środka. Kiedy weszła, zauważyła, że przygotował dla niej prawdziwe łoże, a nawet wyjął skądś ciepłą narzutę. Miejsca było tu dosyć dla paru osób.
Kiedy ułożyła się, markiz pocałował ją w czoło. Czekała na następny pocałunek. I to niekoniecznie w czoło. Posunęła się, żeby zrobić mu miejsce, ale Bey pokręcił głową.
– Rozejrzę się dokoła.
Diana wcale nie chciała zasypiać. Postanowiła czuwać i tylko trochę odpocząć. Słyszała jeszcze kroki Rothgara. Po jakimś czasie wszystko pogrążyło się w ciszy. Nie wiedziała, czy to świat zasnął, czy ona.
Do gospody „Pod Białą Gęsią" dotarli dopiero koło godziny jedenastej. Po krótkim oczekiwaniu pojawił się woźnica z końmi i uzbrojonymi stajennymi. To, co zobaczył, wcale go nie przeraziło. Być może dlatego, że po drodze natrafili na wywrócony powóz z dwoma trupami w środku.
– Musieliśmy zastrzelić wałachy, panie. -Jego spokojny ton wskazywał, że nie była to pierwsza tego rodzaju przygoda, którą przeżył przy boku markiza.
– Trudno. Zajmij się teraz Millerem – zadysponował Rothgar. – Lepiej go nie ruszać, zanim nie przyjedzie lekarz.
Ranny woźnica znowu stracił przytomność. Nie wytrzymał najprawdopodobniej przejmującego bólu.
Na miejsce wypadku dotarło już sporo osób z wioski, zwabionych wystrzałami. Posłano po medyka. Markiz żałował, że nie może to być doktor Ribble.
– Czy to naprawdę jest lord Rothgar? – zapytał ktoś z tłumu.
– Podobno tak – padła odpowiedź. – Na drzwiach powozu jest jego herb.
– No i do czego to teraz dochodzi! – odezwał się ktoś trzeci.
– O, o, widać jeszcze ślady po kulach.
Diana leżała w powozie, nie chcąc pokazywać się na zewnątrz. Po co stawać się jeszcze jedną atrakcją dla ciekawskiej gawiedzi? Na szczęście chłopi pomogli też usunąć z drogi martwe konie. Jednak, kiedy przybył medyk, okazalo się, że Thomas Miller już nie żyje. Zawinięto go więc W koc i umieszczono obok niej w powozie. Nie miała nic -przeciwko temu. Od Beya dowiedziała się, że miał żonę i dwoje dzieci i że dorastał w jego majątku. Zauważyła, że kiedy o tym mówił, bolesny grymas wykrzywił mu twarz. Nie potrafił pozostać nieczuły na nieszczęścia swoich ludzi.
Gospoda „Pod Białą Gęsią" miała zaledwie parę pokoi gościnnych. Znajdowała się zbyt blisko Ware, żeby pełnić jakąś ważną rolę, ale gospodarz zrobił wszystko, co mógł, zeby było im wygodnie.
Historia napadu rozniosła się po całej okolicy i wkrótce, mimo późnej pory, sprowadzono Eresby'ego Motte'a, miejscowego sędziego.
– To dobra okazja, żeby przećwiczyć rolę damy – postanowiła Diana.
Rothgar, który przyniósł jej tę wiadomość, skinął głową. Wciąż chodził pochylony, ponieważ pokoje w gospodzie były bardzo niskie.
– Oczywiście nie przyznasz się do zastrzelenia tych ludzi – stwierdził z diabelskim uśmiechem. – Dzięki temu zyska tylko moja reputacja.
Chciało jej się śmiać, ale zdołała się powstrzymać i z miną prawdziwej damy zeszła na dół. Pozwoliła, by żona właściciela gospody nalała jej słodzonej herbaty i czekała na sędziego. Najpierw jednak pojawiła się Clara. Trochę potargana, ale cała i zdrowa.
Jej historia okazała się prosta. Nikt nie otruł koni z ich powozu, ale pękła im uprząż. Kiedy woźnica zatrzymał się, żeby ją naprawić, otoczyło ich pięciu zamaskowanych ludzi. Kazali im wysiąść, a gdy natrafili na opór, po prostu wyrzucili ich z powozu. Następnie związali i zostawili w pobliskich krzakach.
Pięciu, pomyślała Diana. Znaczyło to, że jednemu z morderców udało się zbiec. Aż zadrżała, kiedy pomyślała, że ten człowiek może się czaić gdzieś w pobliżu. Postanowiła zadbać jednak o sprawy bieżące i poprosiła Clarę o przygotowanie czystej sukni. Będzie jej łatwiej zagrać prawdziwą damę w czystym przyodziewku.
Clara wróciła po paru minutach z informacją, że nie sprowadzono jeszcze drugiego powozu.
– Dlaczego nie ma czegoś w podróżnym? – Diana nie kryła irytacji. – Przecież jest tam miejsce na bagaż.
Clara skłoniła głowę jeszcze niżej.
– W powozie podróżnym jedzie automat, pani – wyjaśniła. – Markiz kazał go poowijać w gałgany, żeby się nie stłukł.
No tak, automat mógł zawsze liczyć na luksusową podróż. Niestety, Diana nie woziła przy sobie zapasowej sukni. W podręcznym sakwojażu miała jedynie parę książek, przybory do pisania, kremy i pudry oraz pistolety. Ciekawe, jak długo będzie czekać na resztę swoich bagaży. I czy woźnica nie zdecyduje się jechać prosto do Londynu.
Przyjęła więc sędziego, kostycznego staruszka, w zabrudzonym ziemią i krwią stroju, co tylko wzbudziło jego współczucie. Eresby Motte wysłuchał ich relacji i zapewnił, że zajmie się całą sprawą. Jednak Diana nie sądziła, żeby udało mu się odnaleźć bandytów.
Pożegnała się z Beyem, zjadła późny posiłek i zaraz po północy udała się na spoczynek. Ze względu na niewielką ilość pokoi musiała dzielić swój z Clarą. Służąca zasnęła szybko, ale Diana leżała w łóżku, zastanawiając się nad wydarzeniami minionego dnia. Szybko zapomniała o walce i śmierci. Zapomniała nawet o piątym napastniku/Pamiętała tylko pocałunek markiza.
Najwspanialszy pocałunek w jej życiu!
Przez chwilę przewracała się niespokojnie w pościeli, potem wstała i owinęła się lekką, różową kołdrą.
Postanowiła pójść do Rothgara.
Nie wiedziała, jak ją przyjmie, ale na razie nie miało to żadnego znaczenia. Dotknęła jeszcze swoich ust i wyszła na korytarz. Nagle przyszło jej do głowy, że podobnie jak ona, markiz może dzielić pokój ze swoim służącym. Co zrobi wówczas? Ach, nieważne, nieważne…
Juz chciała otworzyć drzwi do pokoju obok, ale z wnętrza dobiegło do niej lekkie pochrapywanie. Nie, Bey, em-minence noire Anglii, nie mógł wydawać z siebie takich odgłosów. Nacisnęła więc klamkę kolejnych drzwi, żeby sprawdzić, czy nie są zamknięte. Nie były.
Pchnęła je więc lekko i… omal nie krzyknęła. Bey siedział na krześle naprzeciwko wejścia z pistoletem w ręce. Miał na sobie krótkie spodnie, białą koszulę i powalane krwią długie buty do jazdy.
Diana owinęła się szczelniej kołdrą,
– Chciałam tylko sprawdzić, czy nic ci nie jest – szepnęła.
Przez moment rozważał, co z nią zrobić. W końcu wstał i wskazał miejsce na swoim drewnianym łóżku. Jednocześnie kocim ruchem zamknął drzwi. Hrabina usiadła, czując, że serce wali jej jak młotem.