Изменить стиль страницы

*

Decyzja pana José pojawiła się dwa dni później. Na ogół ludzie raczej nie mówią, że decyzja im się pojawia, są bowiem tak bardzo czuli na punkcie swojej osobowości, choćby całkiem bezbarwnej, oraz swojego autorytetu, choćby znikomego, że zawsze sugerują, iż nim zrobili decydujący krok, dobrze się zastanowili, rozważyli wszystkie za i przeciw, wszystkie możliwości i rozwiązania, a zatem powzięli decyzję w wyniku głębokich przemyśleń. Powiedzmy sobie jednak, że nie zawsze tak się dzieje. Z pewnością nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby jeść, jeśli nie ma apetytu, który wszak nie zależy od naszej woli, lecz wynika z obiektywnych potrzeb organizmu, jest to więc problem natury fizyczno-chemicznej, którego rozwiązanie, mniej lub bardziej satysfakcjonujące, znajduje się na talerzu. Podobnie tak prosta czynność jak wyjście z domu i kupienie gazety zakłada nie tylko chęć zdobycia informacji, co też jest jakimś rodzajem apetytu i wynikiem procesów chemiczno-fizycznych zachodzących w organizmie, choć nieco innej natury, albowiem ta rutynowa czynność zakłada również, choć nieświadomie, pewność, przekonanie lub nadzieję, że samochód rozwożący prasę przyjechał na czas lub że kiosk nie jest zamknięty z powodu choroby bądź zamierzonej nieobecności właściciela. Gdybyśmy jednak upierali się przy tym, że decyzje zależą tylko od nas, musielibyśmy przede wszystkim wyjaśnić, wyodrębnić i sprecyzować, kto w nas jest decydentem, a kto późniejszym wykonawcą, co jest zupełnie niemożliwe. Prawdę mówiąc, to nie my wpływamy na decyzje, lecz one na nas. Świadczy o tym choćby fakt, że mnóstwo naszych działań, nawet takich jak zjedzenie obiadu, kupno gazety czy też poszukiwanie jakiejś nieznajomej, wcale nie musi być wynikiem świadomej decyzji, poprzedzonej chwilą refleksji, rozważań czy deliberacji.

Z tych właśnie względów nawet podczas najbardziej skrupulatnego przesłuchania pan José nie byłby w stanie wyjaśnić, skąd wzięła się ta decyzja, i zapewne tłumaczyłby się następująco, Wiem tylko, że stało się to w środę wieczorem, byłem tak zmęczony, że nawet nie miałem ochoty na kolację, nadal kręciło mi się w głowie, gdyż cały boży dzień spędziłem na drabinie, szef mógłby wreszcie zrozumieć, że takie akrobacje nie są odpowiednie dla kogoś w moim wieku, nie jestem już młodzieniaszkiem i w dodatku cierpię na tę przypadłość, Jaką przypadłość, Zawroty głowy spowodowane lękiem wysokości, Nigdy się pan na to nie skarżył, Nie lubię się skarżyć, To ładnie z pana strony, proszę mówić dalej, Miałem zamiar położyć się do łóżka, już nawet zdjąłem buty, kiedy nagle powziąłem tę decyzję, Jeśli ją pan powziął, musi pan wiedzieć dlaczego, Mam wrażenie, że nie miałem na nią wpływu, to ona wpłynęła na mnie, Normalnie decyzja zależy od człowieka, a nie człowiek od decyzji, Do środowego wieczoru też tak myślałem, A co się stało w środę wieczorem, Właśnie to, co mówię, na nocnej szafce leżała karta nieznajomej i zacząłem się jej przyglądać, jakbym ją widział pierwszy raz, Ale już wcześniej pan ją widział, Od poniedziałku właściwie bez przerwy się jej przyglądam, To znaczy, że decyzja w panu dojrzewała, Raczej to ja dojrzewałem do niej, Znów pan zaczyna, wracajmy do rzeczy, Włożyłem buty, marynarkę, płaszcz i wyszedłem, zapominając o krawacie, O której to było, Około wpół do jedenastej, Dokąd pan poszedł, Na ulicę, gdzie urodziła się nieznajoma, W jakim celu, Chciałem zobaczyć to miejsce, ten dom, A więc przyznaje pan, że była to świadoma decyzja, Nie, ja tylko ją sobie uświadomiłem, Jak na kancelistę nieźle pan argumentuje, Kancelistów na ogół się nie dostrzega, nie docenia się ich, Proszę mówić dalej, Dom nadal tam stoi, w oknach paliło się światło, Mówi pan o domu tej kobiety, Tak, Co pan potem zrobił, Stałem przez parę minut, Patrzył pan, Tak, Tylko pan patrzył, Tak, tylko patrzyłem, A co potem, Nic, Nie zadzwonił pan do drzwi, nie wszedł pan na schody, o nic pan nie pytał, Skądże, nawet mi to przez myśl nie przeszło, było przecież późno, Która godzina, Chyba wpół do dwunastej, Poszedł pan tam pieszo, Tak, A jak pan wrócił, Też pieszo, To znaczy, że nie ma świadków, Jakich świadków, Kogoś, kto akurat otworzył drzwi, gdy pan wszedł do środka albo na przykład konduktora tramwaju lub autobusu, A co mieliby poświadczyć, Że naprawdę był pan na tej ulicy, Ale po co, Można by udowodnić, że to nie był sen, Powiedziałem prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, zeznaję pod przysięgą, moje słowo powinno panu wystarczyć, Możliwe, ale w pana relacji jest pewien szczegół świadczący na pana niekorzyść, Co takiego, Krawat, A co do tego ma krawat, Urzędnik Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego nie wychodzi z domu bez krawata, to jest sprzeczne z jego naturą, Przecież powiedziałem, że nie byłem sobą, zawładnęła mną decyzja, A więc mamy dodatkowy dowód na to, że chodzi o sen, Nie sądzę, Jedno z dwojga, albo przyzna pan, że powziął decyzję jak każdy normalny człowiek i w tej sytuacji jestem skłonny uwierzyć, że wyszedł pan z domu bez krawata, zachowanie wielce naganne dla urzędnika państwowego, ale teraz nie zamierzam się tym zajmować, albo będzie się pan upierał przy tym, że to decyzja panem kierowała, co w połączeniu z bezsporną sprawą krawata dowodzi, że był to sen. Powtarzam, że nie powziąłem żadnej decyzji, spojrzałem na kartę, włożyłem buty i wyszedłem, A wiec pan spał, Nie spałem, Położył się pan, zasnął i przyśniło się panu, że poszedł pan na tę ulicę, Mogę ją panu opisać, A jak mi pan udowodni, że wcześniej pan tam nie był, Mogę opisać nawet dom, Nie warto, w nocy wszystkie domy są czarne, To o kotach się mówi, że w nocy są czarne, Domy też, A więc mi pan nie wierzy, Nie, Czemu, jeśli wolno spytać, Gdyż to, co pan mówi, nie mieści się w moich wyobrażeniach, a więc naprawdę nie istnieje, Śpiący człowiek jest prawdziwy, ośmielam się zatem twierdzić, że jego sny też są prawdziwe, Sny są prawdziwe jedynie jako sny, A więc taka jest prawda, Tak, wyłącznie taka, Czy mogę wrócić do pracy, Może pan, jednak do sprawy krawata jeszcze kiedyś wrócimy.

Powyższy dialog pan José wymyślił sobie po przesłuchaniu dotyczącym brakujących druków, jakby chcąc jeszcze raz sprawdzić siłę swojej argumentacji, dzięki której i tym razem wyszedł cało z opresji mimo ostrego i ironicznego tonu oskarżyciela, co może potwierdzić powtórna uważna lektura. Dyskutował z takim przekonaniem, że gotów był bez zastrzeżeń uwierzyć we własne kłamstwa, choć dobrze wiedział, że wszedł do budynku, potem na drugie piętro i podsłuchiwał pod drzwiami mieszkania, w którym przyszła na świat nieznajoma. Nie skłamał jedynie, mówiąc, że nie zadzwonił do drzwi, stał jednak parę minut na ciemnym podeście, nasłuchując z przejęciem odgłosów z mieszkania i nawet się nie bojąc, że ktoś może go wziąć za włamywacza. Usłyszał kwilenie noworodka, To pewnie jej dziecko, potem cichy głos kobiecy nucący kołysankę, To pewnie ona, a następnie męski głos z drugiego końca mieszkania, Kiedy to dziecko wreszcie zaśnie, panu José serce zamarło ze strachu, co będzie, jeśli mężczyzna otworzy drzwi, wyjdzie i spyta, Kim pan jest i czego pan tu szuka, Co robić, zastanawiał się biedny pan José, nic jednak nie zrobił i nadal stał jak wryty, miał szczęście, że ojciec dziecka nie hołduje dawnym zwyczajom, zgodnie z którymi mężczyźni po kolacji chadzali do baru, żeby pogadać z kolegami. Kiedy znów rozległ się płacz dziecka, pan José zaczął ostrożnie schodzić, a że nie zapalił światła, lewą dłonią dotykał ściany, żeby nie upaść na ostrych zakrętach schodów i w pewnej chwili ogarnęło go przerażenie na myśl, że gdyby w tej samej chwili ktoś inny równie cicho wchodził po schodach, dotykając ściany prawą ręką, to niechybnie by się zderzyli, co byłoby znacznie gorsze niż stanie na drabinie z głową w pajęczynach, zwłaszcza, że mógł to być ktoś z Archiwum Głównego śledzący go z zamiarem przyłapania in flagranti w celu zdobycia niepodważalnego dowodu obciążającego w toczącym się zapewne postępowaniu dyscyplinarnym. Kiedy wreszcie wyszedł na ulicę, nogi się pod nim uginały, a czoło miał zlane potem, Jestem kłębkiem nerwów, mruknął z dezaprobatą i ogarnęło go dziwne uczucie, jakby stracił kontrolę nad mózgiem, jakby czas nagle się skurczył, jakby przeszłość stopiła się z teraźniejszością i pomyślał bezsensownie, że wszystko dzieje się trzydzieści sześć lat wcześniej, że płaczące dziecko to właśnie nieznajoma kobieta, a on sam jest czternastoletnim chłopcem, który nie ma żadnego powodu, żeby kogokolwiek szukać, w dodatku o tak późnej porze. Stał na ulicy i rozglądał się, jakby nigdy tu nie był, przed trzydziestu sześciu laty światło ulicznych latarni było słabsze, jezdnia nie była pokryta asfaltem, lecz brukiem, na rogu nie było baru szybkiej obsługi tylko sklep z butami. Po chwili czas ruszył z miejsca, najpierw powoli, potem coraz prędzej, gwałtownymi skokami, niczym pisklę usiłujące wydostać się z jajka. Miniony czas, chcąc nadrobić opóźnienie, zastosował tabliczkę mnożenia przy odliczaniu dni, co okazało się tak skuteczne, że w chwili powrotu do domu pan José miał znowu pięćdziesiąt lat. Jeśli zaś idzie o płaczliwe dziecko, to było ono tylko o godzinę starsze, co niezbicie dowodzi, że wbrew zegarom czas nie biegnie jednakowo dla wszystkich.

Ta noc, podobnie jak poprzednie, była dla pana José bardzo ciężka. Mimo niezwykle silnych emocji związanych z nocną wyprawą, ledwie naciągnął na ucho brzeg prześcieradła, jak to miał w zwyczaju, natychmiast zapadł w sen, na pozór głęboki i krzepiący, z którego jednak znienacka się obudził, jakby ktoś bezceremonialnie szarpnął go za ramię. Obudziła go niespodziewana myśl, która pojawiła się tak nagle, że nie zdążyła stać się zalążkiem jakichś sennych marzeń, pomyślał mianowicie, że może to właśnie nieznajoma kobieta, ta z karty, jest matką płaczącego dziecka i żoną niecierpliwego mężczyzny, co oznaczałoby idiotyczny koniec ledwie rozpoczętych poszukiwań. Nagła trwoga ścisnęła go za gardło, choć rozsądek radził, aby podszedł do tego obojętnie i powiedział sobie, Tym lepiej, kłopot z głowy, lecz trwoga nie dawała za wygraną, coraz mocniej ściskała i pytała rozumu, Co on ma robić, skoro nie może zrealizować tych planów, To, co zawsze, wycinać z gazet wiadomości, zdjęcia, wywiady, jakby nic się nie stało, Biedulek, chyba już nie potrafi, Niby dlaczego, Bo trwoga, kiedy się pojawia, tak łatwo nie odchodzi, Może wziąć inną kartę i poszukać innej osoby, Ale to nie był jego wybór, to przypadek wskazał mu tę kobietę, W kartotece pełno jest nieznajomych kobiet, Ale skąd ma wiedzieć, którą wybrać, tę czy inną, Uważam, że przypadek nie powinien rządzić ludzkim życiem, Tak czy siak, to właśnie przypadek sprawił, że wpadła mu w rękę karta tej, a nie innej kobiety, A jeśli nieznajoma kobieta jest matką płaczącego dziecka, No cóż, to znaczy, że taki jest ten przypadek, Bez dalszych konsekwencji, Nie nam rozprawiać o konsekwencjach, gdyż z długiego szeregu konsekwencji, jakie nas czekają, dostrzegamy tylko pierwszą, To znaczy, że jeszcze coś może się zdarzyć, Nie coś, ale wszystko, Nie rozumiem, Jesteśmy ciągle czymś zaaferowani, dlatego nie widzimy, że to, co się stało, nie ma związku z tym, co się stanie, To znaczy, że to, co może się stać, bez przerwy się odnawia, Nie tylko się odnawia, ale i zwielokrotnia, wystarczy porównać dwa kolejne dni, Nigdy mi to nie przyszło do głowy, Tylko pod wpływem trwogi zaczyna się rozumieć takie sprawy.