– Jolka spuści jej łomot. Ćwiczy judo, kung-fu, ju-jitsu czy inną kamasutrę, jakieś azjatyckie gówno typu Bruce Lee dla ubogich, da sobie radę.

Istotnie, Jola Kabłoń, amatorka wschodnich sztuk walki (zaczęła się uczyć, kiedy zgwałciła ją żulia osiedlowa), dała megierze łomot bez trudu, i to kilka razy, dopadając ją w bramie, w parku Planty, w przymierzalni sklepu, lecz to nie było rozwiązanie na dłuższą metę. „Gulden” tedy coraz częściej uciekał z własnego domu, szczególnie chętnie pomieszkując u „Zecera” , którego czcił, bo ten łowił każdą babę wyłącznie samczą charyzmą (tą ponadnormatywną), gdy szpetny cinkciarz musiał za seks płacić, żadna niewiasta nie chciała mu dać bez pieniędzy. Naturalną koleją losu Mariusz, idąc do „kicia” wraz ze swym protegowanym (którego wszyscy brali za kuzyna „Zecera” ), zostawił mieszkanie „Guldenowi” pod opieką, każąc mu regularnie karmić kota „Kacapa” , płacić rachunki, reperować sprzęty itp. Równie klarownym biegiem rzeczy małżonka „Guldena” , odcięta od cinkciarskich wpływów, zorganizowała prokuratorsko-milicyjny nalot na ten lokal, mniemając, że efektem będzie duży łup. Ale tak ją, jak i delegatów władzy, spotkała duża przykrość. Kiedy wkraczali do klatki schodowej, zatrzymało ich dwóch cywilnych panów. Jeden spytał:

– Czego?!

– Posiadamy nakaz rewizji lokalu osadzonego Bochenka Mariusza – wyrecytowała pani prokurator.

Drugi smutny pan przedarł rzeczony dokument na krzyż i mruknął bez gniewu:

– Spierdalaj, siostro! Lub porozmawiamy inaczej!…

Gdy miesiąc później zjawiła się tam Jola Kabłoń – nikt jej nie utrudniał wejścia do lokalu „Zecera” . A mimo to chciała ciupasem „spierdalać” , bo widok wnętrza przyprawił ją o gęsią skórkę.

* * *

Młode rosyjskie wilki kapitalizmu (biznesmeni rosyjscy ery postsowieckiej) wystartowały szeroką falą na progu ostatniej dekady XX stulecia. Duża ich grupa odniosła spektakularny sukces, jednak większość odniosła sukces krótkotrwały, a liczni zakończyli żywot bardzo gwałtownie, zlani krwią (wedle darwinowskiej „selekcji naturalnej” , czyli konkurencji istot tudzież gatunków w „walce o byt” ). Początkowo (póki „selekcja” nie spowszedniała) te śmierci wywoływały gromki medialny huk. Jak choćby zgon wiceprezesa Banku Jugorskiego, trzydziestotrzyletniego Wadima Jafiasowa, którego posiekano kulami z broni maszynowej (1995). Tylko przez kilka pierwszych lat (1991-1996) od kul i bomb zginęło' na terenie Rosji 38 bankierów, a 69 zamachów się nie udało. Właśnie wówczas dyrektor Banku Centralnego Rosji, Władimir Smirnow, rzekł, iż „wioska mafia to przedszkole w porównaniu z mafią rosyjską” . Egzekutor Wasilij Stiepanowicz Kudrimow mógłby parafrazować tę opinię perswadując, iż mafia rosyjska to przedszkole w porównaniu ze speckomandem zabójców działających dla Kremla i KGB, a później dla FSB. Wszystkie nieudane zamachy były, co do jednego, blamażami mafii, a zespół zatrudniający Kudrimowa nigdy nie chybiał. Nadzwyczajnie chroniony przez kilka prywatnych służb bankier Kantor stanowił wymowny dowód.

Oleg Kantor był bezpośrednim zwierzchnikiem Wadima Jafiasowa, prezesem Banku Jugorskiego. Mimo młodego wieku, grał ważną rolę w rosyjskim systemie bankowym – obsługiwał liczący 2 miliardy dolarów kredyt Banku Światowego dla rosyjskich przedsiębiorców-potentatów (1992). Później kondycja banku Kantora trochę osłabła, zajął się więc zyskownym pośrednictwem handlowym (szło głównie o gaz i branżę naftową). Na początku 1995 roku zgłosił się do Kantora przedstawiciel pewnego malutkiego banku i oświadczył, że ten mikrus chce kupić pakiet kontrolny (51%) akcji bankowego giganta, jakim stał się już BJ. Kantor wyrzucił bezczelniaka za drzwi, i nie uległ kolejnym mafijnym naciskom. Wobec tego naciskający rozwalili wiceprezesa BJ, Jafiasowa, dając tym ulicznym zamachem „ostatnie ostrzeżenie” krnąbrnemu prezesowi. Miast się ugiąć – Kantor mocno zwiększył swą ochronę: dzień i noc strzegło go kilka kordonów uzbrojonych po zęby „goryli” . Bez skutku. W czerwcu 1995 został zastrzelony na terenie podmoskiewskiego… ośrodka rządowego, całkowicie kontrolowanego przez państwowe tajne służby! Snajperem, który trafił, był Wasia Kudrimow.

Nim ta dekada minęła – Wasilij Stiepanowicz Kudrimow został majorem (1997) i podpułkownikiem (1998). Kłopoty ojca nie przeszkadzały mu awansować, był bowiem bardzo ceniony jako „wympiełowiec” i egzekutor. Właśnie wtedy FSB dostała się w ręce Wołodii Putina, gdyż prezydent Boris Jelcyn, zanim wypromował Putina na swego następcę, uczynił go szefem FSB. To szefowanie trwało krótko, ale miało dużą rangę, ponieważ dziełem Putina stał się błogosławiony przełom, kończący chaos wewnętrznych rozgrywek między dwiema frakcjami FSB, i zwłaszcza między FSB a GRU. Rozgrywki takie trwały trzy lata i osłabiały zdolność tajnych służb Federacji Rosyjskiej do wypełniania ustawowych obowiązków. Putin, kiedy tylko został wodzem FSB, zwołał zebranie kierownictw wszystkich departamentów FSB i GRU, po czym przemówił:

– Towarzysze!… Chciałem powiedzieć: gaspada!

Rozległy się śmiechy, zrazu tłumione, chwilę później huczne, i zaraz gromkie oklaski, tak jak planował. Zyskawszy tą celową „pomyłką” luźniejszą atmosferę, mógł wyłożyć meritum:

– A więc, panowie! Dziesięć lat temu w Trypolisie miał się odbyć mecz futbolowy Libii z Algierią. Na trybunach usiadło siedemdziesiąt tysięcy kibiców, lecz te tłumy nie usłyszały gwizdka, tylko komunikat, że mecz nie zostanie rozegrany, gdyż Libia bez walki oddaje zwycięstwo Algierii, która bardziej potrzebuje punktów, bo ma większe szanse wejścia do finałów Mistrzostw Świata. Libijska federacja piłkarska wydała oświadczenie, że Libia rezygnuje, ponieważ Algieria udziela jej wsparcia w konflikcie ze Stanami Zjednoczonymi. Libijski przywódca, pułkownik Muammar Kadafi, rzekf: „Drużyny Libii i Algierii faktycznie tworzą jeden zespół, dlatego rywalizacja między nimi byłaby bezsensowna. Najważniejsze , żeby awans wywalczyli Arabowie” . Otóż to!

Zamilkł i spojrzał po sali swym zimnym, szklanym wzrokiem. Wiedział, że został bardzo dobrze zrozumiany, i że właściwie mógłby już wyjść, bez zbędnych dalszych słów. Panowała tak kamienna cisza, jakby którykolwiek uczestnik zebrania bał się głębiej odetchnąć. Prelegent zezwolił, by trwała denerwująco (deprymująco) długo, zerknął ku oknu, gdzie szyby lekko drżały od ulicznego ruchu przy Łubiance, i jednak dokończył, tym samym beznamiętnym tonem czekisty:

– Niektóre rywalizacje między drużynami zdążającymi do tego samego celu są dużo głupsze i dużo groźniejsze aniżeli tamta rywalizacja futbolowa. Nie dziwiłbym się, proszę panów, gdyby pułkownik Kadafi rozstrzelał wówczas każdego piłkarza, działacza czy trenera protestującego przeciwko decyzji władz, lub próbującego ją sabotować w jakikolwiek sposób. Miłego dnia panom życzę.

Zszedł z podium i wyszedł z sali centralną „przecinką” między dwoma polami krzeseł. Kiedy kroczył nią ku wyjściu, mając wzrok utkwiony w górze – wszyscy prężyli się na baczność, a cisza była ogłuszająca niby salwa plutonu egzekucyjnego.

Tego dnia Wasia Kudrimow pokochał Władimira Władimirowicza dozgonnie.

* * *

Sharon Stone zyskała sławę rozchylając kolana i ukazując w półmroku kolebkę ludzkości. Klara Helberg – jak wszystkie młode dziewczyny – też chciała zdobyć sławę, ale nie tą drogą. Aktorstwo, piosenkarstwo, fach modelki bądź kosmonautki, sport olimpijski i seks balangowy – odpadały. Małżeństwo lub partnerstwo z kimś sławnym, czyli rozgłos bycia żoną lub metresą gwiazdora, nie nęciły Klary również, m.in. dlatego, że małżeństwo jako takie uważała za przejaw głupoty, a konkubinat za inny paraniewolniczy wykwit złego smaku. Przyczyniły się do tej awersji: i tradycja rodzinna (frustracje małżeńskie jej rodzicielki), i wyniki sondażu przeprowadzonego wśród kilku tysięcy małżonków chcących zdradzić współmałżonka z kimkolwiek (wypowiadało się tam anonimowo mnóstwo dzieciatych żon, które niczego nie pragnęły bardziej niż gacha dysponującego wolnym czasem oraz twardą fujarą, tudzież sporo tatusiów różnego wieku, gotowych ulżyć sobie cudzołożnie dla dobra swego i dla ulgi nieszczęśliwych białogłów). Ten sondaż rozśmieszył Klarę i wzmocnił w jej duszy zły stosunek do instytucji małżeństwa. Roiła, że zdobędzie sławę własnymi siłami, jako kobieta-geniusz. Może wynalazczyni, może kompozytorka lub pisarka, ewentualnie malarka lub rzeźbiarka, taki żeński Einstein czy Michał Anioł.

Tego rodzaju marzenia są typowe dla ambitnych feministek, lecz Klarze równie daleko było do wojującego feminizmu, co do sadoerotyzmu. Feministki prowadzące w Malmö kurs siusiania na stojąco, czyli po męsku, śmieszyły ją tak samo jak idiotki ganiające za sukniami ślubnymi z białą koronką i welonem, czy gołe „nazistki” , wymachujące pejczem w towarzystwie szczekającego wilczura. Problem Klary polegał wszakże nie na tym, że trudno jej było zdecydować się jaki kierunek studiów winna obrać, by kuć ostrze swej przyszłej sławy – artystyczny (twórczość), techniczny (wynalazczość), prawniczy (polityka), czy scjentyczny (badania dające Nobla) – lecz na tym, że brakowało jej pieniędzy, by opłacić studia. Niezbędne więc było stypendium. Złożyła papiery w pięciu uczelniach (Montreal, Ottawa, Quebec, Winnipeg i Edmonton), ale wątpiła czy przydzielą jej jakieś stypendium, miała bowiem bardzo kiepskie argumenty. Cztery uczelnie nie wyraziły chęci finansowania jej studiów, lecz z piątej, wielce szacownej – z założonego A.D. 1848 University of Ottava – przyszło uprzejme wezwanie na rozmowę kwalifikacyjną. Rozmowa toczyła się rutynowo do momentu, kiedy kwalifikator, prodziekan Simon Kraus, rzucił pytanie czystą polszczyzną, bez odrobiny jakiegokolwiek akcentu:

– Nie zapomniała pani języka rodziców, panno Helberg?

Zdumiona wykrzyknęła:

– Pan jest Polakiem?!

– Nigdy nie byłem Polakiem, chociaż urodziłem się tam. Nie lubię Polaków, droga pani.