Изменить стиль страницы

– Smile! Smile! -krzyczał rozkazująco – Uśmiech proszę! – Znalazł Sirlej? – Pawlak ucieszył się: jest córka Jaśka! Jaki bowiem byłby inny powód, by miał się uśmiechać w godzinę pogrzebu swego brata? Patrzył niecierpliwie ponad ramieniem Mike'a, ale jakoś nie mógł dostrzec osoby, dla której już o tyle czasu została opóźniona ta ceremonia. Za plecami Mike'a nie było nikogo. Na twarzy Kaźmierza zgasł sztuczny uśmiech, którym chciał powitać córkę Jaśka. Keep smiling! – domagał się Mike, zbliżając obiektyw terkoczącej kamery do twarzy Pawlaka.

– Ty nie dziwacz, człowiecze! Taż do czego ja mam zęby szczerzyć, jak Sirlej nie ma! – Za to jest sukces! Hit! – Mike aż kipiał z radości. Odłożył kamerę na stoliczek z klonową wykładziną, na którym stały wzory urn na prochy zmarłych. Szeroki wybór świadczył, że bracia Malec istotnie zapewniali -jak to można było przeczytać w ich anonsie – wykwintne pogrzeby.

– Niech on mnie w denerwację nie wprowadza – zeźlił się Pawlak na krętactwo „Chicagowskiego Kogutka”.

– Taż jaki on sukces widzi, kiedy córki mego brata jak nie było, tak nie ma! – No problem! – Mike ujął z szacunkiem Pawlaka pod łokieć i prowadził go teraz pomiędzy ludźmi, jakby chciał wszystkim pokazać w jakiej zażyłości pozostaje z bohaterem dnia.

– Nie ma jej, to będzie. Jak ty jesteś succesful man, to kobieta sama przyjdzie! – klepnął Pawlaka po ramieniu, zupełniejakby nie byli w tej chwili przed wejściem do parloru domu pogrzebowego, lecz na polu golfowym.

– Wasz występ u mnie w radiu to był hit! To było wonderfull! Doktor Michae sprzedał wszystkie grzyby! Mardox ma klientów na futra z kota, a „Capital Travel Office” do dziś rana zebrał tysiąc dwieście zgłoszeń na wycieczkę do Polski! Mike Kuper nie przypominał dziś tego człowieka, który przedwczoraj wyszedł ze studia w przekonaniu, że jest całkowicie przegrany a jego „Chicagowski Kogutek” straci wszystkie reklamy. W poczuciu sukcesu Mike wydobył z kieszeni żakietu blaszanego kogutka, którym – jak sam twierdził – budził tysiące polskich dzieci do szkoły i dmuchnąwszy w niego zapiał triumfalnie. Kargul wytrzeszczył oczy, a wtedy usłyszał uwagę mister Septembra: „Taka jest ta Ameryka. Leave it or love it! Kochaj ją albo rzuć!” Tymczasem Mike schował kogutka i wydobył długopis.

– Podpisujemy umowę – skinął na Anię i Kargula.

– Dacie show jak wtedy! – Taż on gadajak szepetlawy. Jaki sioł?! -zaniepokoił się Pawlak, patrząc pytająco na Anię: – Pan Kuper chce, żebyśmy jeszcze raz u niego wystąpili.

– Dlaczego raz? Kto powiedział, że raz? Trzeba iść za ciosem! Mówi wam to poeta mikrofonu! – Ja w życiu aby raz w cyrku byl – powiedział z godnością Kaźmierz i skierował się w stronę Franciszka Przyklęka, by przejąć od niego woreczek z ziemią. Poeta mikrofonu chwycił go za rękaw.

– Zapłacę! – Awo! My grosza nie głodni. Nie przewidział, że nie wszyscy są tego samego zdania. Ania przejęła inicjatywę w swoje ręce.

– Dolary? – Cash! – Ile? – Dogadamy sie. Zaraz spiszemy kontrakt… Ania skinęła głową. Kaźmierz popatrzył na wnuczkę z takim zgorszeniem, jakby w tej chwili zaczęła nago tańczyć na oczach pogrzebowych gości.

– Ot, koczerbicha! Ty prosto wariacji z tymi dolarami dostała! – Dziadku, jak wrócę goła do Polski, to będę looser! Tu robią karierę ci, co mają coś do sprzedania…

– To ty tu sprzedawać sia przyjechawszy?! – Pawlak! Wy tylko sprzedacie przed mikrofonem swój charakter – przekonywał żarliwie Mike, nie pozwalając Kaźmierzowi odciągnąć Ani na bok.

– Aj, Bożeńciu! On gada prosto jak kołowaty! Taż co mnie zostanie, jak ja charakter sprzedam, a?! – Ale co wam szkodzi jeszcze raz się pokłócić i wziąć za to cash? – Cash to gotówka – Ania chciała złamać opór dziadka, ale ten zgromił ją spojrzeniem, a Mike'a potraktował jak tępego ucznia, który na lekcji rachunków nie jest w stanie podsumować dwóch cyfr.

– Pan już dawno w Polsce nie był i nie wie, że jak my się tam kłócimy, to nie o pieniądze, tylko z przekonania! – Dziadku, a co szkodzi mieć przekonania i pieniądze? Ja mogę wystąpić! – Widzisz ją, gadzinę?! Tego już Kaźmierz nie był w stanie ścierpieć, by w szeregach jego rodziny szerzył się bakcyl kapitalistycznej zachłanności. Tam w parloru spoczywa w trumnie jego brat, a najbliższa rodzina targi urządza? Za dolary kłócić się chce? Gromy by spadły na głowę Ani, gdyby w tej chwili uwagi Kaźmierza nie zwróciła ładna, zgrabna blondynka, która właśnie stanęła w wejściu do Funeral Home; dziewczyna miała długie włosy, niebieskie oczy i z daleka uśmiechała się promiennie do Kaźmierza. Tak uśmiecha się ktoś, kto długo czekał na spotkanie. Tak, to ona! Nawet ten uśmiech ma po Jaśku! Takim uśmiechem witał go Jaśko dziewiętnaście lat temu kiedy jako John Pawlak stał na peronie stacyjki Rudniki i czekał na pojawienie się spóźnionej rodziny! Tuż obok smukłej jak młoda brzoza dziewczyny stał wikary, na ręce którego Pawlak złożył datek na intencje odnalezienia córki Johna! Więc przydał się pośrednik między Kaźmierzem a Panem Bogiem! Ruszył Kaźmierz w stronę dziarskiego tancerza, który teraz miał na sobie czarny garnitur a na szyi dyskretną obręcz koloratki. Ksiądz wysunął do przodu, wyciągając z wyrazem współczucia rękę do Pawlaka. Kaźmierz przytulił tę dłoń do piersi, równocześnie patrząc na dziewczynę.

– Dziękuję duchownej osobie…

– Za co? – Że pomógł ksiądz znaleźć naszą rodzinę. Oderwał się od wikarego i

rozkładając ramiona ruszył ku blondynce. Jego głos drżał ze wzruszenia: – Sirlej! Nareszcie jesteś! – Mam na imię Wanda. Zamrugał oczyma i popatrzył pytająco na księdza kościoła narodowego. Ten uśmiechnął się przepraszająco i powiedział: -Przepraszam… Nie zdążyłem przedstawić swojej żony… Oczy Pawlaka stanęły w słup. Jak jeszcze ta Ameryka zakpi sobie z niego? Jaką jeszcze wymyśli pułapkę? U kogo tu pomocy szukać, jak ksiądz ma żonę, a w radiu każą za pieniądze się kłócić? – A cożjemu oczy dęba stanęli? – półgłosem wymamrotał Kargul, widząc ogłupiałe spojrzenie sąsiada.

– Władek – Kaźmierz przywarł do boku Kargula – taż gdzie my trafili? – zerrknął na wikarego. -Czy Jaśko z takiej poręki do porządnego nieba trafi? Poczuł na ramieniu delikatny ale zarazem stanowczy uścisk czyjejś dłoni. Malec One z twarzą przejętą bólem ale także zniecierpliwieniem domagał się z nie znoszącą sprzeciwu łagodnością rozpoczęcia właściwej części ceremonii: – Sorry, mister Pawlak. Nie mogę dłużej zwlekać. Za pół godziny następny klient – wymownym gestem wskazał Malca Two, który przytaknął tym słowom gestem głowy: za pół godziny będzie pogrzeb Meksykanina, więc trzeba mieć czas, by zdjąć dumnego orła z witryny i na to miejsce dać flagę Meksyku. Z niewidocznych głośników niczym mgła z nieba popłynęła muzyka. Równocześnie bracia Malcowie rozsunęli przed gośćmi składaną ścianę parloru A-B, jakby odsłaniali scenę, na której zaraz wystąpi dawno oczekiwany solista: W głębi, na niewielkim podwyższeniu, czekał na nich ten, dla którego był to ostatni występ towarzyski. W kipieli ułożonych fachowo białych kwiatów leżał w trumnie bohater dnia. Kwiaty już dostał. Teraz oczekiwał na wyrazy uznania dla swego wyglądu… Na estradce z kwiatowego ogródka wyłaniała się lśniąca hebanem trumna, ozdobiona złotymi okuciami i uchwytami. W niej spoczywał efekt fachowych zabiegów braci Malec. Zabalsamowany, wyperfumowany John Pawlak przyciągał wzrok swoim rześkim wyglądem; ze szminką na wargach, tuszem na rzęsach oraz wyróżowanymi obficie policzkami czekał na słowo uznania; nad jego głową w złoconych ramach wisiał ogromny obraz: samotny okręt na wzburzonym morzu… Przed estradą defilowali goście, wydając nad trumną okrzyki szczerego zachwytu: – He is wonderfuul! krzyknęła radośnie prezeska Towarzystwa Różańcowego.

– Very nice – stwierdził Rotmistrz, prężąc się na baczność przy trumnie, jakby żegnał swojego podkomendnego.

– Jak w eastmankolorze! – z uznaniem zauważył prezydent rzeźników, a skaut II Rzeczypospolitej, pochylając głowę, rzucił dziarskie: – Czuwaj! Wszyscy skupieni w parlorze sprawiali wrażenie, że po ich pełnych zachwytu opiniach John Pawlak wstanie z trumny, uśmiechnie się i zaprosi swoich gości na drinka, potwierdzając w ten sposób ich przeświadczenie, że od pozytywnego stosunku do życia nie zwalnia nawet śmierć. Ale John Pawlak zawiódł ich oczekiwania, więc odwrócili swą uwagę od bohatera dnia i wrócili do swoich spraw. Komisarka o sępim nosie chciała się dowiedzieć od Kargula, czy są w Polsce sex-shopy, Rotmistrz pytał, ile w starym kraju czeka się na rozwód, a Steve Fay chciał konkretnie wiedzieć, ile kosztuje mały samolot… Rozmowy cichły jedynie w tym miejscu, w którym tkwił Franciszek Przyklęk. Jego odstające uszy i absolutny słuch od dawna zostały uznane za dowód, że jest agentem komunistycznego reżimu. To on raczej; a nie John Pawlak powinien leżeć w tej hebanowej trumnie. Ale takie szczęście by go nie spotkało: agenci nie zasługują na pogrzeb I klasy! Rozległ się terkot kamery Mike'a Kupera, który pochylił się nad trumną, by uwiecznić na barwnej taśmie oblicze nieboszczyka. Ukryte w suficie reflektorki oświetliły snopem laserowego światła twarz Johna Pawlaka. Klient braci Malców wyglądał z daleka na gwiazdora filmowego, który zaraz wstanie, by przyjąć Oskara za osiągnięcia całego swego życia… Pawlak odebrał od stroiciela worek z ziemią i położył sobie na kolanach. Czując zapach ziemi mógł spokojniej czekać na realizację scenariusza, jaki ułożyli bracia Malec… Ziemia dla ciebie jest, Jaśku – Kaźmierz toczył w myślach swą niedokończoną rozmowę z bratem.

– Dom twój zgodnie z twoją wolą na klub wyszykujemy, ale, przeprosiwszy za słowo, owocu grzechu twego nijak w tej wariackiej Ameryce znaleźć nie dałem rady…