Rozdział 3
… Całe szczęście, że on po alkoholu robi się taki namiętny. To jedyna zaleta wódki: jak się napije, staje się wulkanem miłości! Ale dziś ugaszę największą nawet eksplozję! Jeszcze nie wiesz, Zeniu, że każda kobieta ma niezawodną broń. Dowiesz się, jak tylko zjawisz się w naszym pokoiku. Dotąd było to dla ciebie słodkie gniazdko miłości, ale dziś czeka cię srogie rozczarowanie. No, chyba że zmienisz zdanie i puścisz mnie do Ameryki. Wiem, zaraz mi powiesz, oczywiście, że zbyt mnie kochasz, żeby się zgodzić na rozstanie. A ja ci na to odpowiem: Jeśli kochasz- to puść! A jeśli nie? Jeśli powie: „Po moim trupie? Wystarczy, że cię na pielgrzymkę puściłem!' Wtedy ten aktywista młodzieżowy dowie się, że nawet w PRL-u jest jeden rodzaj strajku, który nie jest zakazany. Strajk małżeński! Takie myśli kłębiły się w głowie Ani, gdy skulona siedziała na tapczanie w nylonowej koszulce nocnej, obejmując rękoma kolana. Była tak zdeterminowana jak wówczas, gdy po nie zdanym egzaminie na uniwersytet podjęła próbę samobójczej śmierci w zimnej toni wypełniającej wyrobiska starych kamieniołomów. Wówczas z ramion śmierci wyrwał ją Zenek. Los w nagrodę dał mu ją jako towarzyszkę życia. Ale przecież nie dał jej mu na własność. Chyba każdy ma prawo skorzystać z oferty losu? A jeśli ją spyta, dlaczego miałaby jechać tam sama? Co mu odpowie? Przecież nie przyzna się, że mister September, który tak zabawnie przeciąga polskie zgłoski, jakby starał się przypomnieć sobie ich brzmienie, zanim skończy słowo, pragnął przy jej pomocy zachęcić swego syna do polskości! Nie, tego mu powiedzieć nie mogła. Najlepszym argumentem na złagodzenie oporu Zenka będzie mimo wszystko strajk! Księżyc wlewał się na poddasze przez okienko, a ona z podkulonymi kolanami obmyślała taktykę walki o swobodę swoich decyzji. Skoro otrzymała obietnicę zaproszenia właśnie w trakcie spotkania z papieżem, to chyba wraz z Jego błogosławieństwem. Jak dostanie zaproszenie, to może na miejscu spotkać się z bratem dziadka Kazimierza. Zastanawiała się, co powie John Pawlak, jak zobaczy swoją chrzestną córkę po dziewiętnastu blisko latach. Widział ją raz, i to w beciku, kiedy to po raz pierwszy i ostatni odwiedził wieś Rudniki, by zabrać stąd woreczek ziemi na swój przyszły grób w Chicago… Myślami była daleko stąd, śniąc swój amerykański sen, gdy z daleka doszedł ją głos Zenka, wywrzaskującego piosenkę: „Możesz mieszkać w moim sercu, mam dla ciebie miejsca dość, gdy staniemy na kobiercu, będziesz dla mnie wielki boss”… Śpiewał tę piosenkę zawsze, gdy w jego żyłach buzowała mieszanka alkoholu i pożądania. Ten stan męża był świetną okazją, by mogła wykorzystać swoją broń…
– Zaskrzypiały schody pod chwiejnymi krokami Zenka. Ania odwróciła się twarzą do ściany i przykryła się różowym kocem, ale zadbała o to, by jej nagie biodra wyglądały spod niego kusząco. Zenek wszedł do pokoiku na palcach. Starał się zachowywać cicho, ale kiedy przewieszał przez oparcie krzesła spodnie, z brzękiem posypały się monety. Ania przeciągnęła się leniwie, odsłaniając w tym geście swoje bujne piersi. Zenek przywarł do niej całym ciałem. Jego ręka poszukała piersi Ani, jakby chciał sprawdzić, jak mocno bije jej serce. Odsunęła się do ściany.
– Zostaw…
– Nigdy cię nie zostawię…
– Piłeś!
– Służbowo! Podziękuj mi.
– Za co?
– Mamy traktor! Należy mi się nagroda. Jego usta wędrowały od jej ramienia ku szyi, potem ku uchu. A przywarła do ściany.
– Nie chcę!
– Przekonam cię – wymruczał, czując żar bijący od jej ciała. -Zostaw mnie w spokoju! Nie mogę być z kimś, kto mnie kocha. -Oszalałaś? Zaraz ci udowodnię, że kocham cię za trzech! – Jakbyś mnie kochał, to byś mnie puścił do Ameryki! – Kocie! Kto kocha naprawdę, ten chce mieć tego drugiego bez przerwy przy sobie! Chciał ją natychmiast przekonać o sile swych uczuć, ale wówczas usłyszał, że albo się zgodzi na jej wyjazd, albo niech zapomni o swoich prawach małżeńskich: Na dowód, że nie są to tylko czcze pogróżki, Ania wyrwała się z jego ramion i położyła się na wersalce, narzucając na siebie różowy kocyk.
– Ultimatum? -zaperzył się Zenek.
– Oszukałeś mnie – powiedziała głosem uwiedzionej dziewicy. -Obiecywałeś, że zawsze będziesz robił, co ja zechcę.
– Jasne jak plecy anioła – potwierdził ochoczo Zenek.
– Bo myślałem, że chcesz tego, co ja! – Chciałam pojechać do Ameryki, popracować, żebyś miał nowy traktor! – Już jutro będzie u nas na podwórzu – odparł Zenek triumfalnie.
– Nie musisz się fatygować.
– A więc ty jako mąż też nie musisz się fatygować!
– Co ci odbiło? – stanął nad wersalką, przyglądając się ramionom i piersiom Ani, wyłaniającym się kusząco z piany falbanek. -Zaraz cię przekonam, że małżeństwo to przyjemność, a nie obowiązek! – Zapomnij o tym! – prychnęła jak podrażniona kotka. Nakryła głowę kocem. Zenek bez specjalnego wysiłku przysunął wersalkę wraz z Anią do tapczana. Rozległ się straszliwy hurgot… Przerażona hałasem Marynia poderwała się na łóżku. Patrzyła na sufit, jakby lada chwila miał jej się zwalić na głowę. Ze zdumieniem spostrzegła, że Kaźmierz siedzi w koszuli na skraju łóżka i ćmi ukrytego w dłoni papierosa.
– Aj, Bożeńciu, a cóż to? – Marynia zerknęła ku górze, na drgającą od wstrząsów lampę.
– Burza?! – Wersalka – spokojnie stwierdził Kaźmierz. Uniósł głowę, jakby poprzez powałę chciał dojrzeć, w którą stronę teraz została przesunięta.
– A ty czego nie śpisz?
– Doczekać się jutra nie mogę – zgasił papierosa o parapet i wyrzucił go przez otwarty lufcik na zewnątrz.
– Załatwili my sprawę rozwojową wspólnymi siłami.
– Kaźmierz, może być kłopot – westchnęła Marynia.
– Ania do Ameryki jechać napiera sia! – Ot, durna bździągwa! -obruszył się Pawlak.
– Taż jak my traktora zdobyli, to my tu mamy lepszy raj jak w tej Ameryce! Poklepał poduszkę, szykując się do spania, gdy znów nad ich głowami rozległo się szuranie. Kaźmierz złapał pytające spojrzenie żony.
– Co chcesz, młodzi są, a krew nie woda…
– uśmiechnął się, patrząc na rozhuśtaną lampę, jakby po jej tańcu orientował się, co dzieje się na poddaszu.
– Dobry to był dzień: Ania z błogosławieństwem Ojca świętego wróciwszy, Zenek traktora dostawszy; może być, że tej nocy statystycznie nas przybędzie. Nad ich głowami rozległ się znowu gwałtowny szurgot. Lampa zakołysała się tak silnie, że Kaźmierz z podziwu aż mlasnął językiem o podniebienie: chyba się w nich ta krew zagotowała! Ania odciągała od tapczanu wersalkę, pokonując opór mięśni Zenka. Ich pojedynek trwał. Ania wiedziała jedno: jak się zaczyna strajk, nie można się ugiąć!. Zenek odczekał, aż dziewczyna znowu położyła się na wersalce tyłem do niego. Podszedł na palcach i bez wysiłku przyciągnął mebel do tapczana, zrywając z żony koc. Wymknęła mu się z ramion i usiadła w koszulce na parapecie okna, jakby gotując się w razie konieczności do samobójczego skoku. Zenek zawahał się, ale w jego żyłach pożar trwał nadal. I to właśnie było jedyną jej nadzieją… Marynia, wsparta łokciami o poduszkę, z napięciem wsłuchiwała się w tupot bosych stóp wnuczki.
– A cóż oni tam wyprawiają?
– Ot, skleroza z ciebie – mruknął Pawlak.
– Zapomniała, że przez rok po ślubie to nocka nie tylko do spania jest? – Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, żeby ty mnie razem z łóżkiem po izbie ganiał.
– Bośmy aby jeden siennik mieli -przypomniał jej Kaźmierz i patrząc w powałę stwierdził z nadzieją, że może za dziewięć miesięcy przyjdzie kołyskę wstawić na miejsce wersalki. Marynia zrozumiała aluzję. Choć podzielała nadzieje męża, to miała pewne obiekcje.
– A on nie za bardzo napity aby?
– Aj, Mania – odgonił się od tych wątpliwości niecierpliwym machnięciem ręki.
– Ty zawsze uważająca jak milicja! Taż łóżko to nie motocykl! Jak się trafi wypadek, to nikt nie ginie, co najwyżej kogoś przybędzie!