2. WIELKIE SPRZĄTANIE
Pewnego pięknego dnia, wczesną wiosną, niedźwiedź Pafnucy obudził się ze swego zimowego snu. Nie była to jeszcze dla niego właściwa pora. Pozostawiony w spokoju, spałby zapewne dłużej, dwa tygodnie albo nawet dwa i pół, ale nie pozwolił na to zupełnie nieznośny hałas. Na drzewie, pod którym miał swoją jamę, siedziała sroka ze swoim mężem, razem to były dwie sroki i obie darły się przeraźliwie.
– Pafnucy, obudź się! – krzyczały chórem. – Pafnucy, wstawaj! Pafnucy, już jest wiosna, lato, jesień! Pafnucy, otwórz oczy! Pafnucy, obudź się, obudź się, obudź się! Wstawaj, wstawaj, wstawaj!
Pafnucy musiałby być kompletnie głuchy, żeby wytrzymać te okropne wrzaski. Nie był głuchy, obudził się zatem, przetarł oczy i, pomrukując z niezadowoleniem, usiadł na swoim legowisku. Przez chwilę otrząsał z siebie suche liście, którymi był przykryty, po czym spojrzał w górę i zobaczył podskakujące na gałęzi sroki.
– Dzień dobry – powiedział grzecznie i ziewnął. – Czy mogę wiedzieć, dlaczego mnie budzicie? Czy to nie jest za wcześnie?
– Marianna kazała! – wrzasnęła sroka. – Powiedziała, że dłużej nie wytrzyma! Kazała cię natychmiast obudzić, ma bardzo ważny interes do ciebie! Idź do niej zaraz, nałowiła mnóstwo ryb i czeka, czeka, czeka!
Na wieść o rybach Pafnucy ożywił się od razu. Przez całą zimę nic nie jadł, wychudł ogromnie i czuł się straszliwie głodny. Jego przyjaciółka, wydra Marianna, bez wątpienia rozumiała to doskonale. Miała interes, ale zaczęła od zaproszenia na obiad. Ryby! To było coś, co wydawało się niezbędne właśnie na początku wiosny.
– Dziękuję bardzo – powiedział. – Możecie lecieć do niej i powiedzieć, że zaraz przyjdę.
Wygramolił się z dołu, przeciągnął, ziewnął jeszcze trzy razy i pomaszerował do Marianny.
Wydra Marianna mieszkała nad jeziorkiem, niezbyt dużym, ale pełnym ryb. Wiedziała, że sroki obudzą Pafnucego, i przygotowała się na jego przyjęcie. Kiedy z sapaniem pojawił się wśród krzaków, fiknęła z radości i plusnęła do wody, wyławiając z niej jeszcze jedną, ostatnią rybę.
Pafnucemu na widok wspaniałego stosu tłustych, srebrzystych ryb aż zaświeciły się oczy. Ledwo zdążył zawołać: „Jak się masz, Marianno!” i już pierwszy wiosenny posiłek zaczął znikać w jego wnętrzu.
– Ile w końcu można spać – powiedziała Marianna. – Musiałam cię obudzić, bo dzieją się jakieś takie rzeczy, których nie rozumiem i chciałabym, żebyś wszystko obejrzał i powiedział mi, co to znaczy. Możesz jeść, a ja ci przez ten czas wytłumaczę, o co chodzi.
Pafnucy miał pełne usta, więc tylko kiwnął głową, a Marianna opowiadała:
– To Kikuś, znasz go przecież, synek sarenki Klementyny, w zeszłym roku był dzieckiem, ale teraz już jest starszy, a Klementyna ma malutką córeczkę i dała jej na imię Perełka, a Kikuś oczywiście nie potrafi usiedzieć na miejscu i jest go pełno w całym lesie, no więc Kikusiowi przytrafiło się coś okropnego. Wyobraź sobie, zjadł świństwo.
Pafnucy właśnie jadł i nie było to żadne świństwo, tylko apetyczne, doskonałe ryby, poczuł więc gwałtowne współczucie dla Kikusia i na chwilę aż znieruchomiał. Marianna, pełna zgrozy i oburzenia, tupnęła przednimi łapkami.
– Z łakomstwa zjadł, ale, ostatecznie, trudno mu się dziwić, po zimowym sianie, kiedy pokazała się pierwsza trawa, miał prawo być trochę łakomy. Myślał, że je tylko trawę, ale okazało się, że w tej trawie była straszna rzecz. Pokaleczyła mu całe usta i zęby i całe szczęście, że jej nie połknął, bo pewnie by umarł od tego, ale udało mu się wypluć i po pierwsze, nie wiemy, co to jest, a po drugie, nie wiemy, skąd się wzięło. Trzeba koniecznie, żeby ktoś się tym zajął, i uważam, że nikt nie uczyni tego lepiej niż ty!
Pafnucy poczuł się tak dumny i wzruszony, że o mało nie zakrztusił się kolejną rybą. Nie zjadł jeszcze wszystkich, więc nie mógł rozmawiać. Przyśpieszył tempo jedzenia.
Marianna przyjrzała mu się, trochę rozczarowana, bo myślała, że coś powie. Westchnęła i mówiła dalej:
– Było to w tamtej stronie lasu, gdzie jest ta rzecz, taka hałaśliwa i cuchnąca, blisko miejsca, gdzie znalazłeś ludzki skarb. Pamiętam, mówiłeś, że to się nazywa szosa.
– O ne ja ugyłem – sprostował Pafnucy z pełnymi ustami. – O howa.
Marianna już chciała prychnąć gniewnie, ale zastanowiła się i odgadła.
– Rozumiem. To nie ty mówiłeś, tylko sowa. Wszystko jedno. W każdym razie w tamtej stronie Kikuś trafił na to obrzydlistwo i będziesz musiał tam pójść, znaleźć to i powiedzieć mi, co to jest. Wszystkim powiedzieć, bo nikt nie wie. Co do jedzenia, możesz się nie martwić, ja wiem, że jesteś wygłodniały, i obiady masz zapewnione. Albo kolacje, co wolisz.
Pafnucy uporał się wreszcie z ostatnią rybą i przestał czuć nieprzyjemną pustkę w żołądku.
– Wolę kolacje – powiedział. – Skoro mam chodzić bardzo daleko, na obiad mógłbym nie zdążyć. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zacznę od jutra, a dzisiaj spróbuję jeszcze znaleźć kilka drobiazgów na deser.
– Drobiazgi na deser rosną po tamtej stronie jeziora, blisko rzeczki – powiedziała Marianna. – Widziałam je, jak nurkowałam. Wspaniałe kłącza tataraku!
– Ach! – zawołał zachwycony Pafnucy i ruszył wzdłuż brzegu.
Po tamtej stronie lasu Pafnucy znalazł się zaraz po południu. Śniadanie zjadł u Marianny, wędrując zaś w kierunku szosy, pożywiał się wszystkim, co mu wpadło pod rękę, bo po zimowym śnie był naprawdę niezmiernie wygłodniały. Był już blisko szosy, kiedy dogonił go Kikuś.
– Witaj, Pafnucy! – zawołał. – Dzięcioł powiedział, że Marianna kazała, żebym tu przyszedł i pokazał ci, gdzie to było, ta wstrętna pułapka. Okropność! Do tej pory nie mogę spokojnie jeść trawy!
Pafnucy na widok Kikusia ucieszył się bardzo. Nie miał pojęcia, czego ma szukać i w którym miejscu, a teraz jego zadanie od razu stało się łatwiejsze. Ruszył za Kikusiem, a ponieważ był najedzony i zaczynał na nowo nabierać sił, pobiegł szybciej.
Przyszli na śliczną polankę, odgrodzoną od szosy krzakami i drzewkami tak, że samochodów wcale nie było widać. Dobiegał tylko nieprzyjemny hałas i czasami napływała obrzydliwa woń. Za każdym warkotem Kikuś wzdrygał się i podrywał do ucieczki.
– Tu! – pokazał Pafnucemu. – Widzisz, jaka piękna trawa? Tu rośnie najwcześniej, bo to dla niej doskonałe miejsce. Słońce świeci i roztapia śnieg i specjalnie przyszedłem, żeby zjeść coś świeżego. I proszę!
Pafnucy rozglądał się pilnie dookoła. Trawę widział, ale obrzydliwej rzeczy nie mógł dostrzec.
– Gdzie to jest, to wstrętne? – spytał Kikusia. Kikuś pokazał kopytkiem.
– Tam. W tej kępie. Ja się tego boję!
Odskoczył aż na skraj lasu i przyglądał się Pafnucemu, nerwowo przytupując.
Pafnucy obejrzał kępę trawy. Rzeczywiście, leżało w niej coś małego. Wygrzebał to łapą, przypatrzył się dokładnie i pomacał. Było twarde, ciemne i z jednej strony ostre, wyglądało jak kawałek drewna i rzeczywiście można to było przez pomyłkę zjeść. Wziął to ostrożnie do ust. Smak miało obrzydliwy, więc czym prędzej wypluł.
– Nie wiem, co to jest – powiedział. – I nie wiem, jak to zanieść Mariannie.
Kikuś zbliżył się do niego, wyciągnął szyję i nagle odskoczył w bok z okrzykiem przerażenia.
– Co się stało? – zaniepokoił się Pafnucy.
– Drugie takie samo! – zawołał Kikuś ze zgrozą. – Patrz! To rośnie z ziemi!
Nie wytrzymał i rzucił się do ucieczki.
– Czekaj, stój! – wrzasnął za nim Pafnucy. – To się nie rusza! Chwileczkę!
Kikuś zatrzymał się w pewnym oddaleniu i obejrzał za siebie.
– Jeśli już musisz uciekać, to niech będzie – zgodził się Pafnucy. – Ale gdybyś spotkał dzięcioła albo srokę, albo innego dużego ptaka, powiedz, żeby tu przyleciały, ja zaczekam. Tylko ptaki mogą to zanieść Mariannie.
Kikuś kiwnął głową i popędził w las.
Już po paru minutach przyleciał dzięcioł, a zaraz za nim dwie sroki. Pafnucy siedział na polance, zmartwiony i zakłopotany.
– Cześć, Pafnucy – powiedział dzięcioł. – O co chodzi? Ten postrzeleniec oderwał mnie od obiadu. Podobno trzeba coś nosić.
– Czy to świeci? – zainteresowała się sroka.
– Nie – powiedział Pafnucy. – Wcale nie świeci, ale chyba rzeczywiście rośnie. Było jedno, a teraz już widzę takie trzy. Więcej nie ma, sprawdziłem. Może urosną jutro.
– I co chcesz z tym zrobić? – spytał dzięcioł.
– Zanieść do Marianny – odparł Pafnucy. – A potem się zastanowimy. Mam nadzieję, że mi pomożecie, bo ja nie mam dzioba.
Wszystkie trzy ptaki skrzywiły się nieco, ale bardzo lubiły Pafnucego, więc spełniły jego życzenie. Chwyciły do dziobów obrzydliwe małe przedmioty i pofrunęły przez las.
Kiedy zasapany nieco i na nowo głodny Pafnucy wrócił nad jezioro, Marianna już na niego czekała ze świeżym zapasem ryb. Trzy wstrętne przedmioty leżały pod krzakiem.
– Rzeczywiście, ohyda – powiedziała. – Można się skaleczyć od samego oglądania. Nie wiesz, co to jest?
Pafnucy pokręcił głową.
– Sroki mówią, że to jest ludzkie – powiedziała Marianna. – Co ty na to?
Pafnucy nie mógł jej odpowiedzieć, bo oczywiście usta miał pełne ryb. Zastąpił go borsuk. Wylazł zza drzewa, zaspany i ziewający.
– Obudzili mnie – powiedział. – Wszystko wrzeszczy, Kikuś lata jak nakręcony, Klementyna i jej siostra, Matylda, pokłóciły się, która ma ładniejsze dziecko, akurat nad moją głową. Nie do wytrzymania. Ale wiosna będzie wczesna, więc, ostatecznie, mogę wstać. Widzę, że znów macie tu jakieś świństwo?
– No właśnie – powiedziała nerwowo Marianna. – Kikuś o mało się tym nie udławił. Popatrz i powiedz, co to jest.
Borsuk zbliżył się do przedmiotów, obejrzał je i ostrożnie obwąchał.
– Sroki mają rację – rzekł stanowczo. – Takie coś, to może być tylko ludzkie. Pafnucy ma jakieś znajomości z ludźmi, niech pójdzie do nich i niech się dowie.
– No proszę! – ucieszyła się Marianna. – Wiedziałam, że Pafnucy jest koniecznie potrzebny! Pafnucy, sam rozumiesz…?