– Hej, kto tu jest? – spytała jedna słonica. – Czuję dzikie leśne zwierzę.

– Nieszkodliwe – zapewnił ją Remigiusz. – Dobry wieczór. Czy nie zginęło wam przypadkiem słoniątko?

Druga słonica, która była matką Binga, poruszyła się gwałtownie.

– Bingo! – wykrzyknęła. – Mój synek! Wiesz może, gdzie on teraz jest? Kim jesteś?

– Zwyczajnym lisem – odparł uspokajająco Remigiusz. – Twój Bingo jest w naszym lesie i świetnie się bawi. Wszystko w porządku, nie musisz się martwić.

– Co za szczęście! – westchnęła mamusia Binga. – Uciekł nam w czasie transportu. Wiedziałam, że poszedł do lasu, ale ciągle się denerwuję. Jak to miło, że przyszedłeś o nim powiedzieć! Kiedy wróci do domu?

– Niedługo – powiedział Remigiusz. – Pozwiedza jeszcze trochę las, a potem wróci. Właściwie przyszedłem w innym celu. Podobno macie tu piłkę.

– Po co ci piłka? – zdziwił się słoń, tatuś Binga. – Chcesz ją zabrać do lasu?

– Oczywiście – odparł Remigiusz trochę zgryźliwie. – To wasze dziecko narobiło nam na nią apetytu. Wszyscy chcą zobaczyć, jak się można bawić piłką. Gdzie ona jest?

– Tutaj – powiedział słoń i pokazał trąbą.

Piłki słoni, duże i małe, wisiały w siatkach na ścianie małego pokoiku obok dużego pomieszczenia. Słoń sięgnął trąbą i zdjął jedną średnią, trochę większą od ludzkiej głowy.

– Proszę cię bardzo – powiedział i położył ją na ziemi.

– Czy on nie jest głodny? – spytała niespokojnie mamusia Binga. – Co on tam u was jada? Czy nie ma tam czegoś szkodliwego?

Remigiusz przyjrzał się słoniom, które były nieźle widoczne, bo przez okno wpadało światło latarni. Pomyślał, że Marianna mu chyba nie uwierzy. Słonie były wręcz strasznie wielkie, dwa razy większe niż Bingo. Tak wielkich zwierząt nie widział jeszcze nigdy w życiu.

– Mówię przecież, że wszystko w porządku – powiedział trochę niecierpliwie. – Bingo jada to samo, co i wszyscy, rośliny. Nie znajdzie nic szkodliwego, nawet gdyby się specjalnie starał.

– Niech on jednak lepiej wróci do domu – powiedział słoń. – Ludzie się denerwują, że zginął. Poza tym idzie zmiana pogody, jeśli zrobi się zimno, on się może zaziębić.

– Niech wraca natychmiast! – wykrzyknęła słonica.

– Dobrze, dobrze – powiedział Remigiusz. – Nic mu nie będzie. Pozwolicie, że was pożegnam, bo atmosfera nie bardzo mi odpowiada. Za dużo tu ludzi.

Wziął w zęby siatkę piłki, ale, niestety, wziął ją z nieodpowiedniej strony i piłka od razu wypadła. Zakłopotał się. Pojęcia nie miał, jak sobie z nią poradzić, bo chwytanie jej w zęby bez siatki powodowało, że wymykała się, odskakiwała i turlała się w różne strony.

– A cóż to za uciążliwy przedmiot! – zawołał z irytacją.

– Pomożemy ci – powiedziały słonie.

Były wytresowane, więc z łatwością dały sobie radę. Dwa rozchyliły trąbami siatkę, a trzeci włożył do niej piłkę i podały ją Remigiuszowi we właściwej pozycji. Remigiusz podziękował i przepchnął się ze swoim bagażem przez ruchomą deskę.

Było mu bardzo niewygodnie biec z tą dużą rzeczą, która obijała się o niego i przeszkadzała. Na szczęście, zanim dotarł do dziury w ogrodzeniu, pojawiła się sowa.

– Przyleciałam popatrzeć, jak sobie dajesz radę – powiedziała. – Więc to jest piłka? Interesujący pakunek.

– Zamiast się natrząsać, mogłabyś pomóc! – rozzłościł się Remigiusz. – Całego zająca potrafisz złapać, a nie tylko takie byle co! Wynieś to stąd! Niech raz będzie z ciebie jakiś pożytek, bo nawet do jedzenia się nie nadajesz. Sam puch!

– Obawiam się, że mylisz mnie z jastrzębiem – powiedziała sowa spokojnie. – Ale dobrze, spróbuję.

Chwyciła siatkę pazurami i uniosła ją w powietrze. Uwolniony od ciężaru Remigiusz pomknął do dziury i popędził za sową aż do skraju lasu.

Sowa upuściła piłkę wśród pierwszych drzew.

– Niezbyt ciężkie, ale niewygodne – rzekła. – Jakoś tak się plącze i majta. Co teraz zrobisz?

– Teraz poproszę cię uprzejmie, żebyś to przeniosła kawałek dalej, aż do naszego lasu – powiedział Remigiusz. – Potem to jakoś przewlokę. Tu jest niedobrze, to jest ludzki las.

– To dobrze – zgodziła się sowa. – Tylko pamiętaj, że robię to wyłącznie dla Pafnucego. Wprawdzie żyję nocą, a w dzień śpię, ale dobrze wiem, co się dzieje w lesie. Jestem pewna, że Marianna kazała Pafnucemu przynieść piłkę. Zgadłam?

– Prawie – przyznał Remigiusz. – Ściśle biorąc, kazała to przynieść mnie, ale rzeczywiście Pafnucy ma po nią przyjść. Razem z tym koszmarnym słoniątkiem.

– No więc dobrze, przeniosę ją, ile zdołam – powiedziała sowa.

Znów zaczepiła pazury o siatkę i pofrunęła daleko, aż do prawdziwego lasu. Tam położyła ją na ziemi i odmówiła dalszej współpracy. Remigiusz miał zęby i powinien dać sobie radę sam.

Razem z niewygodną piłką nie mógł biec tak szybko, jak zwykle, i do jeziorka Marianny dotarł dopiero rankiem. Pafnucy i Bingo wrócili już od bobrów i właśnie jedli śniadanie.

– Ach, więc to jest piłka? – wykrzyknęła Marianna. – I co się z tym robi? Jedzcie prędzej!

– Uspokój się, jeszcze się udławią z pośpiechu – powiedział Remigiusz, zły i zmęczony. – Bingo, kazali mi powiedzieć, że masz wracać do domu. Ostrzegają przed ludźmi. Zwracam wszystkim uwagę, że szukają go cały czas.

Słoniątko nie przejęło się tym wcale. Skończyło jeść, wytrząsnęło piłkę z siatki i zaczęła się zabawa.

Piłka turlała się, skakała i pływała po wodzie, co zachwyciło Mariannę. Popychała ją pyszczkiem i łapkami, wskakiwała na nią, spadała z niej i wypychała ją na brzeg. Wszystkie zwierzęta chciały przynajmniej dotknąć zabawki i wszystkie bardzo szybko nauczyły się ją popychać, chociaż nie zawsze we właściwym kierunku. Z największym zapałem bawiły się małe wilczki. Słoniątko pokazało nową grę. Ujmowało piłkę trąbą i rzucało ją, a Pafnucy odbijał łapami. Kikuś pozazdrościł mu i zaczął odbijać głową. Marianna z radości chlapała wodą na wszystkie strony.

– Jaka szkoda, że nie mogę zobaczyć cyrku! – zawołała z wielkim żalem. – To musi być przepiękna zabawa!

– Nie spodziewasz się chyba, że ktoś ci przyniesie cały cyrk – powiedział Remigiusz jadowicie. – Już z samą piłką miałem dosyć kłopotów. Chociaż trzeba przyznać, że rozrywka jest warta wysiłku.

– Czy cały czas się tak bawicie? – spytała Marianna.

– Nie – odparło słoniątko. – Ale bardzo często. Z tym że nie możemy się bawić po swojemu, tylko tak, jak chce trener. On tam rządzi.

– Wygląda na to, że nie czujecie się tam źle? – powiedział ze zdziwieniem borsuk.

– Zależy kto – powiedziało słoniątko. – Teraz widzę, że na swobodzie jest przyjemniej, ale z drugiej strony już się trochę stęskniłem do naszego jedzenia i do rodziny. I w ogóle zadowolone są tylko te zwierzęta, które urodziły się w cyrku, inne nie. Był u nas jeden tygrys, który przyszedł z lasu, i musieli go odesłać z powrotem, bo się prawie pochorował ze zmartwienia. Ale te nasze mówią, że już wcale nie umiałyby żyć w dzikim lesie.

Nabrało wody w trąbę i wylało ją na dziki. Zabawa trwała i trwała bez końca.

*

Następnego dnia do Pafnucego przyleciał dzięcioł.

– Hej, Pafnucy! – zawołał. – Pucek na ciebie czeka! Mówi, że ma jakiś pilny interes.

Pafnucy obejrzał się na słoniątko, które właśnie bawiło się z wiewiórkami.

– Bingo, czy chcesz zobaczyć łąkę i mojego przyjaciela, psa Pucka? – zapytał. – To nie jest bardzo daleko.

Słoniątko chciało zobaczyć wszystko i wszystkich. Przeprosiło grzecznie wiewiórki i pomaszerowało z Pafnucym w stronę łąki. Wkrótce tam dotarli.

Pucek czekał pod lasem i na widok słoniątka aż usiadł.

– No tak – powiedział. – Więc jednak to prawda!

– Co prawda? – zaciekawił się Pafnucy.

Pucek zerwał się i obiegł ich dookoła.

– Słyszałem różne plotki, że macie tam w lesie słonia – oznajmił. – Myślałem, że ci ludzie kompletnie oszaleli, ale okazuje się, że nie. Rzeczywiście macie słonia! Jak się miewasz i jak się czujesz w tym lesie?

– Doskonale, dziękuję bardzo – odpowiedziało słoniątko. – Ogromnie mi się tu podoba.

– No więc bardzo mi przykro, ale będę musiał was zmartwić – powiedział Pucek. – Rozeszło się, że w lesie przebywa słoń, który uciekł z cyrku. Uciekłeś z cyrku?

– Z cyrku – przyświadczył Bingo.

– Zamierzają zrobić obławę, żeby cię złapać – powiedział Pucek.

– Czy zrobią mu coś złego? – zaniepokoił się Pafnucy.

– A skąd! – zawołał Pucek. – Przeciwnie! Boją się o niego potwornie. Boją się, że zje coś nieodpowiedniego, boją się, że zmarznie i zaziębi się, jeśli pogoda się popsuje, boją się, że zabłądzi i wpadnie w bagno, boją się wszystkiego. Chcą go złapać i odprowadzić do cyrku, dla jego własnego dobra. Poza tym, zdaje się, że jego rodzice są zdenerwowani. Tak ludzie mówili.

– Och, rodzice! – zmartwiło się słoniątko. – Ale przecież Remigiusz ich uspokoił?

– Tylko trochę – powiedział Pucek. – Nie stracili apetytu, ale wolą, żebyś wrócił. I ciągle jest jakieś gadanie o zimnie. Czy ty pochodzisz z jakiegoś ciepłego kraju? O ile wiem, istnieją gdzieś ciepłe kraje.

– Tak – powiedziało słoniątko. – Słonie żyją w bardzo gorących krajach, to prawda. No dobrze, wygląda na to, że będę musiał wrócić do domu.

– Raczej tak – powiedział Pucek. – Zanim zaczną tę nagonkę. Nie ma pośpiechu o tyle, że jutro będzie wielka burza, a ludzie w czasie burzy siedzą w domach. Będą szukali dopiero potem.

– Szkoda! – westchnęło słoniątko. – Gdyby nie ludzie, zostałbym dłużej, bo z tym zimnem to przesada. Przecież nie przyjdzie mróz. Ale nie mogę narażać wszystkich na to, że ludzie zrobią zamieszanie w lesie. Wrócę zaraz po burzy.

– Wiecie, gdzie jest cyrk? – spytał Pucek.

– Wiemy – odparł Pafnucy. – Odprowadzimy go tam, żeby nie zabłądził. Dziękujemy ci za wiadomość.

– Drobnostka, nie ma za co! – zawołał Pucek. Pafnucy ze słoniątkiem wrócili nad jeziorko i powtórzyli wszystko, co usłyszeli od Pucka. Wszyscy zmartwili się, że wizyta tak szybko się skończy, ale nie było rady. Słoniątko powolutku zaczęło się żegnać z nowymi przyjaciółmi.