Najwyraźniej w świecie pani Jadzia znalazła się po mojej stronie barykady, musiała jej ta gęś Stefana nieźle dokopać. Zdaje się, że i dzieciom przestała się podobać, a mnie z kolei przestały się podobać częstsze niż dawniej wyjazdy Stefana. Dzieci zostały przyznane ojcu, a nie jakiejś obcej babie, która wypaczy im charaktery i umysły! Gdzież ten bliski kontakt z tatusiem…?

Pani Jadzia rzeczowo zaplanowała przenosiny i poszła. Dzieci do wieczora odtajały, straciły sztywność i suchość, robiły wrażenie, jakby zwyczajnie wróciły do domu po dłuższej podróży. Kolację zjedliśmy razem, w pełnej przyjaźni, bez reszty zapchanej

Ryszardem Trzecim, bo Agatka nie popuściła, a przy okazji ogólną przestępczością monarchów i różnych innych postaci historycznych. Miałam nadzieję, że nic z tego im się nie przyśni.

Kiedy już poszły spać, zadzwoniłam do Agaty. Gosposia akurat nocowała u niej, mogła zatem przyjechać. Należało wymienić pomiędzy sobą najnowsze, sensacyjne informacje…

* * *

Martusia pojawiła się tuż przed południem, aczkolwiek umówiona była dopiero na piątą. Od razu postanowiła, że wezwie taksówkę, bo tak pięknych wydarzeń bez piwa omówić nie sposób.

– No więc mów, co ona ci mówiła! – wykrzyknęła gorączkowo niemal tuż od progu.

– Najpierw usiądę. Żadnego gadania na stojąco. I ty też usiądź, bo jak mi tak latasz przed nosem, myśli zebrać nie mogę. Masz tu zakąskę i siadaj.

– Bób…! Jesteś genialna! Na co ci myśli, przecież ona mówiła, to już chyba nic myśleć nie musisz?

– Muszę i ty też musisz. Ona mówiła między wierszami.

– Czekaj, chwileczkę, niech ja zgadnę, co ty chcesz przez to powiedzieć, bo nie wierzę, że mówiła wierszami. Chyba jakaś odwrotność ci wyszła?

– Oj, skróciłam trochę – zniecierpliwiłam się. – Ona mówiła prozą, ale my tu musimy ustalić, co było między wierszami. Między wierszami było ważniejsze niż cała reszta.

– Rozumiem – zgodziła się Martusia. – I co?

– I w sposób jawny przyznała się do nagonki na nią, której to nagonki długo nie mogła zrozumieć…

– Tej, o której wiemy? Nieboszczka robiła jej rozpustne życie?

– Otóż to. A ona najpierw lekceważyła, potem się zdenerwowała, a potem lawina spadła i już nic nie mogła poradzić. Ja streszczam, ale przecież wiemy o tym od drugiej strony. To jest ta treść wierszowana, a pomiędzy, moim zdaniem, rąbnął ją zdrowo mąż…

– A ty mnie pytasz, dlaczego nie chcę drugi raz wyjść za mąż…!

– Wcale cię nie pytam, ja też nie wyszłam. Myślałam, że chcesz.

– Nie chcę.

– To nie. Czy ja cię przymuszam?

– I o moim małżeństwie tak ona mówiła między wierszami?

Postanowiłam, mimo wszystko, trzymać się tematu.

– Nie, o swoim. Takiego męża, który w pierwszej kolejności wierzy w najgorsze ploty o własnej żonie, można o kant tyłka potłuc. Wcale jej się nie dziwię, że ją zmroziło i honorem się ujęła.

– To idiota? – zainteresowała się żywo Martusia, bez żalu porzucając wszelką myśl o swoim osobistym małżeństwie.

– Niekoniecznie, to znaczy idiota z pewnością, ale oprócz tego bezwiednie zakochał się w sekretarce i stąd te jego wiary i niewiary. Klapy na oczach i ulga na sumieniu.

Dziabnęło ją tak, że nawet nie spróbowała odkręcać.

– Przynajmniej dałabym mu po mordzie – zawyrokowała stanowczo Martusia po krótkim namyśle.

Zastanowiłam się.

– No owszem, miałoby to sens. Ale ona nie dała.

– Szkoda.

– Nic się nie martw, i tak mu pójdzie pod górkę – pocieszyłam ją. – Z między wierszy mi wychodzi.

– Mnie jeszcze nie. Chyba nie powiedziałaś wszystkiego…?

– Coś ty, to dopiero początek. Odkręcać nie próbowała, ale ruszyła śledztwo i dowiedziała się tego samego co my, tyle że chyba trochę więcej. No, nie znała szczegółów technicznych i po to przyszła, bo swoje podejrzenia już miała. Wspomogła ją przyjaciółka, niejaka Agata, której ambicje nie szarpały, więc mogła działać bez oporów.

Najważniejsze informacje zdobyła samodzielnie.

– No i popatrz, jak to dobrze jest mieć przyjaciółkę bez ambicji! Które to były, te najważniejsze?

Przypomniałam jej. Świadkowie wydarzeń, były narzeczony, ten tam jakiś Jureczek, który podsłuchał drugą żonę, przyjaciółka drugiej żony, Zenia z księgowości… Wszystko razem, złożone do kupy, tworzyło jasny obraz sytuacji.

– No owszem – przyznała Martusia. – Wszystko wiemy. To gdzie te międzywiersze?

– A kto ją rąbnął? – wytknęłam. – Tak strasznie świetnie wszystko wiemy, a trup leży. I co?

– Znaczy, właśnie ten trup leży między wierszami?

– Otóż to! Na moje oko, wiemy wszystko, ale wcale nie jestem pewna, czy da się to udowodnić. Ona też tak uważa, to właśnie te międzywiersze. Streszczając, sekretarka

Urszulka postanowiła złapać sobie Borkowskiego na męża, namówiła przyjaciółkę Felę do sponiewierania pierwszej żony Borkowskiego, Feli wyszło znakomicie, bo Borkowski okazał się kretynem, no i potem nastąpiło coś nie do pojęcia. Dla twórców sytuacji…

– Twórczyń chyba…? – skorygowała krytycznie Martusia i sięgnęła do lodówki po piwo, co przypomniało mi zalecenie lekarza, że powinnam pić czerwone wino.

Sięgnęłam zatem po wino.

– Twórczyń – zgodziłam się. – Dla twórczyń sprawa się zamknęła i powinien być spokój. Tymczasem chała, ktoś rąbnął Felę, bo afera nie zdechła. Jeśli inspiratorką była druga żona, cel w zasadzie osiągnęła, męża dostała, pierwszą żonę z roboty wylano, opinia już się za nią powlecze. Przestałam brać pod uwagę Borkowską, to nie ona, chociaż motyw na nią wskazuje, za to wychodzi mi idiotyzm nie z tej ziemi, mianowicie tajemnicza blondynka, a druga żona Borkowskiego to właśnie blondynka. I co, trzasnęła bezcenną wspólniczkę? Żeby zaoszczędzić pierwszej Borkowskiej nieprzyjemności na przyszłość? Bo jej się wyrzuty sumienia zalęgły? Przecież to idiotyzm!

Martusia zastanowiła się głęboko.

– Tak – przyświadczyła. – Nawet dla blondynki. Szczególnie, że w jej wyrzuty sumienia nie wierzę za grosz! Więc to było to z międzywierszy? Ona, ta żywa, podejrzewa drugą żonę…

– I za skarby świata nie chce tego powiedzieć, żeby nie wyszło, że się mści. Wcale się nie mści i nie zamierza. Na mężu się zawiodła radykalnie, zadowolona jest bardzo, że się go pozbyła i dziwi się nawet, co w nim widziała.

– To międzywiersze czy wprost…?

– Sama z siebie zgadłam z największą łatwością, z tym że wiem, co w nim widziała, a ona nie przeczy. On taki więcej przepiękny…

– Brodaty? – zainteresowała się Martusia gwałtownie.

– Nie, ogolony. A co, reflektujesz…?

– Kto wie…? Tak z doskoku… Na złość drugiej żonie, nie lubię drugich żon. A brodę mógłby zapuścić, nie? Zaraz, skąd wiesz, że piękny?

– Widziałam zdjęcie.

– Ona nosi jego zdjęcie?!

– Nosi dużo zdjęć, przez zwykłe niedopatrzenie, nie zrobiła porządku w torebce, mąż, dzieci, rodzice, brat, przyjaciółka ta Agata… Pokazała mi, bo zażądałam, lubię widzieć, z kim mam do czynienia. Na oko sama bym na niego poleciała parę lat temu, a do tego inteligentny, prawdomówny i pracowity. Tyle że głupi jak próchno, ale to normalne u faceta, któremu baba pada na mózg. Nie wymagajmy za wiele.

– No to do czego ona się rozczarowała?

– A bo, rozumiesz, wedle mojego rozeznania, on ma taki charakter, że jak jest wszystko dobrze i wszystko mu pasuje, to go do rany przyłóż. Ale wyobraź sobie, że weźmie ją na wiosenną wycieczkę w plenery, a ona uwielbia kaczeńce, gdyby miał dla niej te kaczeńce zrywać, od razu miłość mu sklęśnie…

– Dlaczego akurat kaczeńce? – zdziwiła się Martusia.

Zdziwiłam się bardziej.

– Jak to, nie wiesz, co to są kaczeńce i gdzie rosną?

– Ja się nie znam na roślinkach… To kwiatki, nie?

– Nie do wiary… Nigdy w życiu nie zrywałaś kaczeńców?!

– Jakoś się nie złożyło… Powinnam się kajać? To wezmę sobie jeszcze piwo do tego kajania, co?

– Nie zasługujesz, ale weź – przyzwoliłam surowo. – Otóż kaczeńce mają to do siebie, że rosną na mokradłach, prawie w wodzie, możesz tam wejść boso albo w gumiakach, a wyobraź sobie, że on prosto z tej wycieczki chciał iść na kolację do Bristolu, do Sheratona, no, symbolicznie, do Ritza. To jak…?

– A jakby ona woziła gumiaki dla niego…?

– Na nic, spodnie by mu się w gumiakach pogniotły.

– Mógł zdjąć spodnie i wejść boso.

– A rękawy od marynarki? I mankieciki od koszulki? Goły by musiał włazić, w samych gaciach, a gdyby go kto w tych gaciach zobaczył? Czyli, bo ja ci charakter wyjaśniam, a nie sposoby zbierania wiosennego kwiecia, ona czegoś strasznie chce, on ją kocha i powinien jej tego dostarczyć, a tu chała. Niezdolny. I już się czuje ten gorszy, więc jakie ma wyjście? Proste, przestać ją kochać. Innymi słowy, jeśli coś mu nie gra i jest dla niego ogólnie szkodliwe, odmienia mu się osobowość i takie parszywe z niego wyłazi.

– I ona go…!

Pomachałam uspokajająco korkociągiem.

– Go, go. Nic takiego. Z każdego w sprzyjających okolicznościach parszywe wyłazi, z tym że rozmaite. Większe, mniejsze, szkodliwe albo nie, okropne albo głupie, jawne, tajne, przytłamszane, z tym że z przytłamszania na ogół biorą się nerwice, a źródeł ma to parszywe pięć tysięcy. Czasem bywa w ogóle maciupcie i byle jakie, i można nie zwracać uwagi.

– Ale nią wstrząsnęło?

– Wstrząsnęło, bo myślała, że ją kocha porządniej, że jest mniej głupi i nie trzęsie się tak przeraźliwie o własną opinię. Ale, moim zdaniem, trzęsienie było wynikiem padnięcia na mózg. Z tym że do konkurencji z drugą żoną ona nie weszła i nie wejdzie, i ja się jej nie dziwię, dla niej facet się skończył i zemsta byłaby dla niego niezasłużonym zaszczytem.

Po krótkim namyśle i kolejnej puszce piwa Martusia przyznała mi słuszność.

Przyglądałam się jej z zazdrością, jakim cudem ona od tego piwa wcale nie tyła? I nie szkodziło jej, przeciwnie, nabierała wigoru i bystrości, szczególna jakaś właściwość organizmu…