— Ckni się wam do bitki? — Półgarniec zacharczał przeciągle, splunął, przysiadł ciężko na kulbace. - Tak wam pilno za rubież, do Aedirn? Spiera was, hę? Zajadłe z was wilczki, nic, jeno kłami błyskacie.

— A tak — powiedział zimno mały Stahler, przestępując z nogi na nogę. Obie, jako stary kawalerzysta, miał krzywe jak pałąki. - A tak, panie setnik. Piątą noc w butach śpimy, w gotowości. To i chcemy wiedzieć, co ma być. Albo bitka, albo nazad do fortu.

— Idziemy za rubież — oznajmił krótko Półgarniec. -Jutro o świtaniu. Pięć chorągwi, Bura przodem. A nynie baczność, bo nynie powiem, co nam, setnikom i chorążym, nakazali wojewoda i wielmożny pan margraf Mansfeld z Ard Carraigh, któren wprost od króla przybył. Naszpicujcie uszy, bo dwa razy gadał nie będę. A niezwyczajne to rozkazy.

W namiocie zrobiło się cicho.

— Nilfgaardczycy przeszli przez Dol Angra — powiedział setnik. - Stłamsili Lyrię, we cztery dni doszli do Aldersbergu, tam w walnej bitwie rozbili w puch armię De-mawenda. Z marszu, po ledwie sześciu dniach oblężenia, wzięli zdradą Vengerberg. Nynie chyżo idą na pomoc, spychają wojska z Aedirn ku dolinie Pontaru i ku Dol Blathanna. Idą ku nam, ku Kaedwen. Tedy rozkaz dla Burej Chorągwi jest taki: przejść rubież i iść forsownie na południe, prosto ku Dolinie Kwiatów. We trzy dni mus nam stanąć nad rzeczką Dyfne. Powtarzam, we trzy dni, znaczy się, rysią będziemy szli. Za rzeczkę Dyfne ani kroku. Ani kroku, powtarzam. Wnet na tamtym brzegu pokażą się Nilfgaardczycy. Z tymi, baczność teraz i uwaga, walki nie podejmować. Żadną miarą, zrozumiano? Nawet jeśliby gdzie próbowali przejść rzeczkę, to tylko się im pokazać, znaki im pokazać, żeby wiedzieli, że to my, kaedweńskie wojsko.

W namiocie zrobiło się jeszcze ciszej, chociaż wydawało się, że ciszej być nie może.

— Jakże to? — bąknął wreszcie Bodę. - Nilfgaardczyków nie bić? Na wojnę idziem czy nie? Jakże to, panie setnik?

— Rozkaz taki. Nie idziemy na wojnę, jeno… — Półgarniec podrapał się w szyję. - Jeno z bratnią pomocą. Przekraczamy rubież, by dać ochronę ludziom z Górnego Aedirn… Wróć, co ja gadam… Nie z Aedirn, jeno z Dolnej Marchii. Tak rzekł wielmożny margraf Mansfeld. Tak i tak, prawił, Demawend poniósł klęskę, wykopyrtnął się i leży, jak długi, bo źle rządził i politykę miał do rzyci. I tak z nim już koniec i z całym Aedirn. Nasz król Demawendowi mnogo pożyczył grosza, bo mu pomocy udzielał, nie Iza takiemu bogactwu przepadać, nynie czas ten pieniądz odzyszczyć z procentem. Nie możemy też pozwolić, by nasi ziomkowie i bracia z Dolnej Marchii poszli w nilfgaardzką niewolę. Musimy ich, ten tego, wyzwolić. Bo nasze to odwieczne ziemie, Dolna Marchia, kiedyś pod berłem Kaedwen te ziemie były i nynie pod to berło wrócą. Aż po rzeczkę Dyfne. Taki to układ zawarł nasz miłościwy król Henselt z Emhyrem z Nilfgaardu. Ale układ układem, a Bura Chorągiew ma nad rzeką stać. Zrozumieliście?

Nikt nie odpowiedział. Półgarniec skrzywił się, machnął ręką.

— A, pies was chędożył, gównoście zrozumieli, widzę. Ale nie frasujcie się, bo i ja niewiele. Ale od rozumienia to jest jegomość król, grabiowie, wojewodowie i panowie szlachta. A myśmy są wojsko! Nam słuchać rozkazu: dojść do rzeczki Dyfne we trzy dni, tam stanąć i stać jak mur. I tyle. Nalej, Zyvik.

— Panie setnik… — zająknął się Zyvik. - A co będzie… Co będzie, jeśli wojsko z Aedirn opór stawi? Szlak zagrodzi? Przecie zbrojnie przez ich kraj idziem. Co wtedy?

— A jeśli nasi ziomkowie i bracia — podchwycił zjadliwie Stahler — ci, co to ich niby mamy wyzwolić… Gdyby zaczęli z łuków szyć, kamieniami ciskać? Hę?

— Mamy we trzy dni stanąć nad Dyfne — rzekł z naciskiem Półgarniec. - Nie później. Kto by nas chciał opóźniać albo zatrzymywać, widno nieprzyjaciel. A nieprzyjaciela na mieczach roznieść trzeba. Ale uwaga i baczność! Słuchać rozkazu! Siół ni chałup nie palić, ludziom dobytku nie brać, nie rabować, bab nie gwałcić! Zakarbować w pamięci sobie i żołnierzom, bo kto ten rozkaz złamie, pójdzie na stryk. Wojewoda z dziesięć razy to powtarzał: nie idziem, kurwa, z najazdem, ale z braterską pomocą! Czego zęby szczerzysz, Stahler? To rozkaz, psiamać! A teraz biegiem do dziesiątek, postawić mi wszystkich na nogi, konie i rynsztunek mają lśnić jak miesiąc w pełni! Na przedwieczerzu wszystkie chorągwie do musztrunku staną, sam wojewoda będzie musztrował z chorążymi. Jeśli się przez którą dziesiątkę wstydu najem, popamięta mnie dziesiętnik, oj, popamięta! Wykonać!

Zyvik wyszedł z namiotu jako ostatni. Mrużąc porażone słońcem oczy, obserwował panujący w obozie rozgardiasz. Dziesiętnicy spieszyli do oddziałów, setnicy biegali i klęli, szlachta, korneci i paziowie plątali się pod nogami. Pancerni z Bań Ard kłusowali po polu, wzbijając tumany pyłu. Upał był straszliwy.

Zyvik przyspieszył kroku. Minął czterech przybyłych wczorajszego dnia skaldów z Ard Carraigh, siedzących w cieniu rzucanym przez bogato zdobiony namiot margrafa. Skaldowie właśnie układali balladę o zwycięskiej operacji wojskowej, o geniuszu króla, roztropności dowódców i męstwie prostego żołnierza. Jak zwykle, robili to przed operacją, by nie tracić czasu.

— Witali nas nasi bracia, witali chleeebem, solą… - zaśpiewał dla próby jeden ze skaldów. - Zbawców i wyswobodzicieli swych witali, witali chleeebem, solą… Hej, Hrafhir, podrzuć jakiś niebanalny rym do „solą"!

Drugi skald podrzucił rym. Zyvik nie dosłyszał jaki.

Obozująca wśród wierzb nad stawem dziesiątka poderwała się na jego widok.

— Gotować się! - wrzasnął Zyvik, stając na tyle daleko, by jego chuch nie wpłynął na morale podkomendnych. - Nim się słoneczko na cztery palce podniesie, wszyscy do przeglądu! Wszystko ma się błyszczeć jak to słoneczko właśnie, broń, rynsztunek, rząd, koń zarówno! Będzie musztrunek, jeśli się przez którego przed setnikiem wstydu najem, nogi powyrywam takiemu synowi! Żywo!

— Idziem w bój — domyślił się jezdny Kraska, szybko wpychając koszulę do spodni. - Idziem w bój, panie dziesiętnik?

— A cożeś myślał? Że na tańce, na Zażynek? Przechodzimy rubież. Jutro o świtaniu rusza cała Bura Chorągiew. Setnik nie rzekł, w jakim szyku, ale przecie nasza dziesiątka przodem pójdzie jako zwykle. No, żwawiej, ruszcie dupy! Zaraz, wróć. Powiem od razu, bo potem czasu nie stanie pewnikiem. To nie będzie zwykła wojaczka, chłopy. Jakąś durnote nowoczesną wymyślili wielmożni. Jakieś wyzwalanie, czy coś takiego. Nie idziem wroga bić, ale na te, no, nasze odwieczne ziemie, z tą, jak jej tam, braterską pomocą. Tedy baczność, co powiem: ludzisków z Aedirn nie ruszać, nie grabić…

— Jakże to? — rozdziawił gębę Kraska. - Jakże to: nie grabić? A czymże konie karmić będziem, panie dziesiętnik?

— Paszę dla koni grabić, więcej nic. Ale ludzi nie siec, chałup nie palić, upraw nie niszczyć… Zawrzyj gębę, Kraska! To nie wiec gromadzki, to wojsko, taka wasza mać! Rozkazu słuchać, bo inaczej na stryk! Rzekłem, nie mordować, nie palić, bab…

Zyvik przerwał, zamyślił się.

— Baby — dokończył po chwili — gwałcić po cichu i tak, coby nikt nie widział.

*****

— Na moście na rzece Dyfne — dokończył Jaskier — uścisnęli sobie dłonie. Margrabia Mansfeld z Ard Carraigh i Menno Coehoorn, głównodowodzący nilfgaardzki-mi wojskami z Dol Angra. Uścisnęli sobie dłonie, nad krwawiącym, dogorywającym królestwem Aedirn, pieczętując bandycki podział łupów. Najobrzydliwszy z gestów, jaki znała historia.

Geralt milczał.

— Jeśli już jesteśmy przy obrzydliwościach — powiedział po chwili nieoczekiwanie spokojnie — to co z czarodziejami, Jaskier? Myślę o tych z Kapituły i Rady.

— Przy Demawendzie nie pozostał żaden — zaczął po chwili poeta. - A Foltest wszystkich, którzy mu służyli, wypędził z Temerii. Filippa jest w Tretogorze, pomaga królowej Hedwig w opanowaniu chaosu, jaki wciąż panuje w Redanii. Jest z nią Triss i jeszcze trzech, imion nie pamiętam. Kilku jest w Kaedwen. Wielu uciekło do Kovi-ru i Hengfors. Wybrali neutralność, bo Esterad Thyssen i Niedamir, jak wiesz, byli i są neutralni.

— Wiem. A Vilgefortz? I ci, którzy z nim trzymali?

— Vilgefortz zniknął. Spodziewano się, że wypłynie w zdobytym Aedirn, jako namiestnik Emhyra… Ale ślad po nim zaginał. Po nim i po wszystkich jego wspólnikach. Oprócz…

— Mów, Jaskier.

— Oprócz jednej czarodziejki, która została królową.

*****

Filavandrel aep Fidhail w milczeniu czekał na odpowiedź. Królowa też milczała wpatrzona w okno. Okno wychodziło na ogrody, jeszcze do niedawna będące dumą i chlubą poprzedniego władcy Dol Blathanna, namiestnika tyrana z Yengerbergu. Uciekając przed Wolnymi Elfami, idącymi w awangardzie wojsk cesarza Emhyra, ludzki namiestnik zdążył wywieźć z pradawnego elfiego pałacu większość cennych rzeczy, nawet część mebli. Ale ogrodów zabrać nie mógł. Zniszczył je.

— Nie, Filavandrel — powiedziała wreszcie królowa. -Na to jeszcze za wcześnie, o wiele za wcześnie. Nie myślmy o rozszerzaniu naszych granic, bo na razie nie jesteśmy nawet pewni dokładnego ich przebiegu. Henselt z Kaedwen ani myśli przestrzegać układu i wycofać się znad Dyfne. Szpiedzy donoszą, że wcale nie porzucił myśli o agresji. Może uderzyć na nas lada dzień.

— A więc nie osiągnęliśmy niczego.

Królowa wolno wyciągnęła rękę. Motyl niepylak, który wleciał przez okno, usiadł na jej koronkowym mankiecie, złożył i rozłożył czubato zakończone skrzydełka.

— Osiągnęliśmy więcej — powiedziała królowa, cicho, by nie spłoszyć motyla — niż mogliśmy się spodziewać. Po stu latach odzyskaliśmy wreszcie naszą Dolinę Kwiatów…

— Nie nazywałbym jej tak — uśmiechnął się smutno Filavandrel. - Teraz, po przejściu wojsk, jest to raczej Dolina Popiołów.

— Mamy znowu nasz własny kraj — dokończyła królowa, przyglądając się motylowi. - Znowu jesteśmy Ludem, nie wygnańcami. A popiół użyźnia. Wiosną Dolina zakwitnie znowu.

— To za mało, Stokrotko. Ciągle za mało. Spuściliśmy z tonu. Jeszcze niedawno chwaliliśmy się, że zepchniemy ludzi do morza, zza którego przybyli. A teraz zacieśniliśmy nasze granice i ambicje do Dol Blathanna…