Изменить стиль страницы

– Piwo papieskie – wtrąca nieoczekiwanie najwyraźniej coraz bardziej pijany młody Messerschmidt. – Poproszę piwo papieskie, warzywa po watykańsku i pół litra czystej.

– Zaraz, zaraz, panowie, zanim omówimy perspektywy czekającego nas cudu gospodarczego – doktor Swobodziczka jest wyraźnie zniecierpliwiony – i zanim ustalimy czekające nas jadłospisy – ja muszę jedną rzecz wyjaśnić. Wreszcie i raz na zawsze. Wreszcie i raz na zawsze i, ksiądz wybaczy (równie wymowny, co prawie niedostrzegalny skłon głowy), bez względu na obecność księdza. Człowieku – doktor całym ciałem wychyla się w stronę młodego Messerschmidta i przemawia dobitnie i powoli – człowieku, jak ty to robisz? Jakim cudem udaje ci się ogolić stojącą pod stołem flaszkę do dna, skoro cały czas siedzisz nieruchomo i ani łeb, ani ręka, ani żaden mięsień ci nawet nie drgnie? Jak ty to robisz?

– Mam… – czka młody Messerschmidt – mam… mam dar bilokacji… Umiem być w dwóch miejscach naraz… Niczym ojciec Pio… Tak… Mam, niczym ojciec Pio, dar bilokacji i dlatego raduję się na przyjazd Ojca Świętego, albowiem pragnę z nim o tym pomówić…

– No to teraz, chłopie, żeby się napić – ton doktora jest zarazem i jadowity, i pełen prawdziwej troski – będziesz musiał swoje bilokacyjne bicepsy potężnie wytężać, będziesz się musiał od samego siebie na bardzo znaczne odległości oddalać. W Granatowych Górach już nie pochlasz, nawet jakbyś się maksymalnie rozdwoił. Będziesz musiał swoje drugie pijące ja co najmniej do Suchych Łąk albo nawet do Białych Wód na kielicha wysyłać… – U nas, bracie, teraz wiecznotrwała prohibicja nastanie…

– Ależ panowie, o czym wy mówicie, dajcie spokój – ksiądz Kubala od dłuższego czasu chce powiedzieć coś rozstrzygającego, ale doktor nie daje mu dojść do głosu. Sam swój głos podnosi, podnosi go do krzyku i siła jego krzyku dorównuje sile argumentów.

– Jaki spokój? Jaki spokój? Przecież zawsze podczas pielgrzymek Ojca Świętego do Ojczyzny wprowadzano prohibicję, tak czy nie? W miastach i wioskach, które nawiedzał, zawsze był słynny zakaz sprzedaży napojów alkoholowych zawierających powyżej cztery koma pięć, a nieraz i wszystkich, tak czy nie? Czyli teraz, jak osiądzie w Granatowych Górach na stałe, ten sam zakaz będzie tu obowiązywał też na stałe, tak czy nie?

– Nawet jak rozwiązanie nie będzie tak rygorystyczne – profesor Chmielowski stara się złagodzić, ale w efekcie zaostrza – nawet jak rozwiązanie nie będzie tak rygorystyczne, to pewne problemy pojawią się niezawodnie. Wiadomo na przykład, że ustawowo niedopuszczalny jest wyszynk alkoholu w odległości mniejszej niż sto metrów od obiektu sakralnego…

– Czyli! – tryumfuje wisielcze doktor. – Czyli powstanie u nas ciekawy problem prawny: w jakiej mianowicie odległości od papieża można sprzedawać gorzałę! Innymi słowy, mówiąc: wszystkie knajpy kaput! Co tu mówić o koniunkturze! Na co koniunkturze? Na widokówki? Na gipsowe figurki? Na polędwicę? Ile można zjeść polędwicy? Sam – jak panowie wiecie – z powodu ścisłej diety od ładnych paru lat nie gram w tej lidze, toteż tym bezinteresowniej pytam: Ile można zjeść polędwicy? Ile można zjeść polędwicy, obojętnie, z kielichem czy bez kielicha?

– Chwileczkę – stryj Karol Adolf podnosi palce – obawiam się, że zachodzi tu jakieś nieporozumienie. My nie będziemy jeść polędwicy papieskiej. My będziemy produkować i sprzedawać polędwicę papieską. Jadł ją będzie świat.

– Sam pan rzekłeś – doktor zaciska usta i spogląda szyderczo.

– Co mianowicie rzekłem?

– Że my nie należymy do świata – stryj chce odpowiedzieć, ale doktor ucisza go słynnym gestem Pana Jezusa uśmierzającego wzburzone morze. – Tak właśnie jest! Masz pan w całej rozciągłości rację! Nie należymy do świata. Lub, niech będzie: lada chwila przestaniemy należeć. Nasze życie runie. Runie życie wszystkich dokoła. Niepodobna żyć w cieniu, a raczej w blasku majestatu Następcy Świętego Piotra. Jedyna nadzieja, że to wszystko plotka i fantazja.

– Właściwie dlaczego – profesor Chmielowski nagle markotnieje i poważnieje – właściwie dlaczego niepodobna żyć w pobliżu świętości? Co to, sami śmiertelni grzesznicy żyją w Granatowych Górach? Sami rozpustnicy i same nierządnice?

– Oczywiście, że sami grzesznicy! – zaperza się doktor. – Już nie mówię nawet, że sami grzesznicy w kontekście papieskiej doskonałości, ale zwyczajnie sami grzesznicy! Przejdź się pan po domach! Wyobraź pan sobie, że pan masz niczym Biskup Rzymu dar Ducha Świętego i widzisz pan przez ściany, i podnosisz pan dachy, i czytasz w myślach, i odgadujesz zamiary! Co pan widzisz? Co pan słyszysz? Co pan czujesz? Rojowisko grzechu! Weź, kto mieszka najbliżej? Kohoutek! Zajrzyjmy do Kohoutka! Proszę: trzeci raz żonaty! Z pierwszą żoną się rozwiódł, drugą pochował, trzecia chora, jak umrze, będzie czwarta. Członek PZPR aż do rozwiązania partii. Wystarczy. Następne domostwo: święci państwo Żerdkowie. Pracowici, pobożni, niepijący. Aż szkoda, że ich skąpstwo graniczy z pomieszaniem zmysłów. Dalej. Krawalowie. Nie ma o czym mówić: on pije, ona nic nie robi. Wierzy pan w to, że jak papież zamieszka sto metrów od Krawatów, on przestanie pić, a ona weźmie się do roboty? Wierzy pan w to? Bo ja nie. Jak żyją, tak żyją, ale po przyjeździe Papy i to ich marne życie pójdzie w pizdu! Dalej. Next home. Tyrałowie. Młoda Tyrałówna, jak powszechnie wiadomo, zaraz po maturze wyjechała do Warszawy i tam żyje na kocią łapę z pewnym żonatym i starszym o ćwierć wieku reżyserem teatralnym. Już widzę, jak mamusia do dziecka list pisze: Droga córciu, U nas nic nowego poza tym, że do mieszkania w sąsiedztwie wprowadził się Ojciec Święty. Często go widujemy i nawet nieraz jak się pod sklepem spotkamy, to rozmawiamy. Bardzo to jest uprzejmy i mity Pan. Chcielibyśmy z ojcem, żebyś i ty, córciu, go poznała. Zostaw tego starego dziada, który przekreśla twoje życie, i wróć do nas. Tak… Już widzę, jak stara Tyrałowa taki list pisze, i jeszcze lepiej widzę, jak młoda po przeczytaniu natychmiast się pakuje i przyjeżdża. Dalej. Kontynuujemy przechadzkę po naszej przeuroczej miejscowości. Kto następny? Państwo Stolzowie? Cóż za zachwycające urozmaicenie! Tym razem ona pije, on zaś nic nie robi. Nadzieja na to, że Papież doceni męczeństwo męża z powodu alkoholizmu żony, jest wszakże nikła. Dalej. Państwo Masztalowie. Kolejna modyfikacja odwiecznego układu. On wprawdzie jako nadzorca Ośrodka Sportowego pracuje, ale ponieważ wciąż zajmuje się swoją bezrobotną i pijącą małżonką, nawet jego heroiczna robota wiele pozostawia do życzenia. Dalej. Pan restaurator Manna zwany przez tutejszych aborygenów Kaszą Manną z Nieba. Chwalebny zwyczaj starych Greków rozcieńczania wina wodą został, jak wszyscy wiemy, przez pana restauratora Mannę twórczo rozwinięty, rozszerzony i pogłębiony. Czy Papież doceni zasługi Manny w zbożnym dziele podtrzymywania narodu w trzeźwości, pewne nie jest. Dalej. Rozległa willa dyrektora Kopca. Raczej zakład karny albo laboratorium naukowe, w którym prowadzi się rozległe badania w temacie: przemoc w rodzinie. Dalej państwo Schloffkovie – źródło majątku, czyli szmugiel aut na gigantyczną skalę – zostawiam na boku. Powiedzmy, że tym razem idzie o grzech obżarstwa: pani Schloffkova, jak powszechnie wiadomo, objada się do nieprzytomności. A nie powinna, w końcu waży swoje. Dalej stara pani Barabowa – święta osoba, co cierpi za grzechy własnych dzieci. Jakie to są grzechy, nie chce mi się gadać, urbi et orbi są to sprawy znane. Dalej CedroCedrowscy. Tu przynajmniej układ jest symetryczny: ona zdradza jego i on ją równie intensywnie. On, dodajmy, komuch, ona działaczka opozycji demokratycznej. Jej aktualny kochanek jest jego kolegą, dawnym komuchem, jego aktualna panienka jest córką jej zastępczyni z dawnego podziemia. Gejzery symetrii! Następne dwa domy zachowują symetrię, tylko jak je połączyć w harmonijną całość: u Południaków ona się puszcza, a u Kwiczałów on. Dalej. Mam w ogóle dalej mówić? Mam jeszcze wymieniać kolejne postaci, aż dojdę do jedynego bezgrzesznego w naszej okolicy świętego kioskarza, pana Śliwki, którego, jak powszechnie wiadomo, nawet dzieci okradają? Zresztą – dać się dzieciom okradać – też jest grzechem, grzechem nieporadności mianowicie… Mają panowie w ogóle chęć dalej naszą miejscowość od tej niekonwencjonalnej, choć przecież też wiadomej, strony zwiedzać? Nam wiadomej, bo przecież Święty Przybysz więcej jeszcze niegodziwości ujrzy. Mają panowie dalszą chęć? Bo mnie, przewodnikowi, szczerze powiem, odechciało się…

– Przesadza pan, doktorze – mówi pogodnie stryj Karol Adolf. – Przesadza pan z majestatem. Przecież nie Duch Świetlisty, nie Anioł Skrzydłami Szumiący, nie Bóstwo Blaskiem Oślepiające do nas przybędzie, ale człowiek z krwi i kości. To prawda, Duchem Świętym napełniony następca apostołów i taki, co może z aniołami miał rozmowy, ale też człowiek. Emeryt – poza tym. Emerytowany pracownik boży. Taki sam człowiek, jak my. Mężczyzna. Polak w dodatku. I katolik. I w końcu zjedzie tu, aby odpocząć po latach ciężkiej służby. Tryb życia człowieka odpoczywającego będzie prowadził. Nie mówię, że w ciągu dnia, bo w ciągu dnia pewnie będzie miał jakieś swoje zajęcia. Przed południem może będzie coś pisał…

– Autobiografię pt. „Jak zostałem papieżem?", ewentualnie popularny poradnik „Jak zostać papieżem?" albo superbestseller: „Jak zostać papieżem w weekend?" – wtrąca z dalej nieczystą, ale wyraźnie już wychodzącą z fazy czkania artykulacją młody Messerschmidt.

– Przed południem może będzie coś pisał – stryj udaje, że nie słyszy, choć mówić zaczyna głośniej i dobitniej – po obiedzie modlitwy, medytacje, może krótki spacer… Także w ciągu dnia, nie mówię, ale wieczorami? Dlaczego wieczorami miałby nie siąść z nami za tym tu stołem, dlaczego by miał nie pogadać, kielicha nie wypić, piosenki nie zaśpiewać, kabanosa albo, niech będzie, polędwicy swojego imienia nie przekąsić, wiadomości w telewizji nie obejrzeć…

– Wiadomości będzie chciał u siebie w skupieniu oglądać – babka Joanna od dłuższego czasu stoi przez nikogo niezauważona w drzwiach i wszystkim przez chwilę się zdaje, że to ona jest nieziemskim przybyszem, duchem bezszelestnym, zjawą nieuchwytną. – Wiadomości będzie chciał u siebie oglądać – powtarza z tak niezachwianą pewnością, że nagle przyjazd Jana Pawła II do Granatowych Gór przestaje podlegać jakimkolwiek niepewnościom. – U siebie, w tym samym pokoju, co go w trzydziestym ósmym wynajmował. Trzeba będzie naszykować, żeby tak samo jak wtedy było. W sumie roboty mało, bo przecież niewiele się tam zmieniło. Wysprzątać, okna umyć, podłogi wyszorować, pościel zmienić, no i… – babka waha się, przeciągle spogląda na księdza i dobitnie kończy – no i nowy, kolorowy telewizor wstawić.