Изменить стиль страницы

Dalie, georginie

Marta siedziała w daliach, georginiach. Widziałam jej głowę. Pomachałam do niej ręką ale ona nie zauważyła mnie. Grzebała w liściach kwiatów, może je przywiązywała, może strącała z nich ślimaki. Wysadziła kłącza wiosną i dbała o nie prawie tak samo jak o rabarbar. W sierpniu zakwitły. Chciałoby się policzyć ich równe płatki. Skąd w nich taka symetria i porządek. Marta mówiła, że dalie zawsze bardziej podobają się dzieciom niż dorosłym. Dlaczego? Tego nikt nie wie. „Dorośli wolą róże”, mówiła Marta. Są zawsze nieprzewidywalne.

Chciałabym być już stara jak Marta. Starość wszędzie wygląda podobnie – długie poranki, słodkie uczestnictwo w rozciągliwych popołudniach z kleistym znieruchomiałym słońcem nad dachami domów, leniwy serial w telewizji, zasłonięte zasłony. Wyprawa do sklepu – wielkie wydarzenie komentowane jeszcze przy obiedzie. Starannie zmywane talerze, okruszki zbierane ze stołu do nylonowych toreb, żeby potem dwa razy w tygodniu pójść do parku i rozrzucić je pod nogi gołębiom. Liść krotonu, który opadł w nocy -przyglądanie się ranie na łodydze. Strząśnięcie dwóch mszyc z welurowych liści lipki, poprawianie serwetki. Podziwianie buraka w ogródku, że wyrósł taki duży na końcu grządki, słuchanie radia ze spokojnymi dłońmi, planowanie na jutro segregowania guzików. Martwienie się rachunkiem za prąd; przyszedł wczoraj. Śledzenie wzrokiem zygzakowatych tras listonosza. Patrzenie w niebo z kuchennego okna i świadomość każdego kroku wędrówki słońca. Nieuważne otwieranie lodówki, żeby upewniać się wciąż, że nie jest pusta. Ostrożne wyrywanie kartek z kalendarza i składanie ich w szufladzie. Muzea starych gazet. Przekładanie naftaliną zbrązowiałych ze starości sukienek, zbyt wąskich lub przeciwnie, za dużych. Potem pomyślałam, że może to jednak nie chodzi o starość, że to nie tęsknota do wieku, ale do stanu. Może taki stan przydarza się tylko na starość. Nie działać, a jeżeli już, to powoli, jakby nie o wynik działania chodziło, ale o sam ruch, sam rytm i melodię ruchu. Sunąć powoli, przyglądając się falowaniu czasu, nie odważać się więcej płynąć na nim z prądem ani rzucać się pod prąd. Ignorować czas, jakby był tylko naiwną reklamą czegoś innego, czego pożąda się naprawdę. Nic nie robić. Liczyć uderzenia zegara w pokoju, uderzenia łapek gołębi o parapet, uderzenia serca. I zaraz o wszystkim zapominać. Nie tęsknić, nie pragnąć. Najwyżej czekać na święta, w końcu od tego są. Przełykać ślinę i czuć, jak spływa przełykiem w jakieś „w głąb”. Opuszką palca dotykać skóry na dłoni i czuć, że staje się gładka jak lodowiec. Z zębów wydłubywać językiem strzępek sałaty i przeżuwać go jeszcze raz, jakby się znowu jadło posiłek. Przytulić się do własnych kolan. Wspominać pedantycznie, od początku do końca, aż z nudów umysł zapadnie w drzemkę.

Siwy jeżyk na głowie Marty zasrebrzył się między głowami kwiatów. Nie poruszył się, może Marta sądziła, że bezruchem można pokonać ostatnie upały. Może liczyła płatki kwiatów. Może ich piękno zaparło jej dech. Nagle przez krótki moment wiedziałam, co ona myśli. Ta myśl zjawiła się w mojej głowie, rozpychała się wśród moich, eksplodowała i znikła. Zaskoczona, znieruchomiałam z ręką podniesioną do oczu. Marta pomyślała: „Najpiękniejsze są te wyszczerbione przez ślimaki. Najpiękniejsze są te najmniej doskonałe”.