Изменить стиль страницы

Czas Misi

Misia długo nie chciała obciąć swoich długich siwych włosów. Kiedy przyjeżdżały Lila i Maja, przywoziły ze sobą specjalną farbę i w ciągu wieczora przywracały włosom dawny kolor. Miały oko do kolorów -wybierały dokładnie taki, jaki potrzeba.

Któregoś dnia coś jej się nagłe stało i kazała sobie obciąć włosy. Kiedy farbowane kasztanowe pukle opadły na podłogę, Misia spojrzała w lustro i zrozumiała, że jest starą kobietą.

Wiosną odpisała młodej dziedziczce, że nie przyjmie letników.

Ani w tym roku, ani w następnym. Paweł próbował protestować, ale nie słuchała go. Nocą budziło ją nagłe łomotanie serca i pulsowanie krwi. Puchły jej ręce i nogi. Patrzyła na swoje stopy i nie poznawała ich. „Miałam kiedyś smukłe palce i cienkie kostki. Moje łydki napinały się, gdy szłam na wysokich obcasach" -myślała.

Latem, kiedy przyjechały dzieci, wszystkie oprócz Adelki, zabrały ją do lekarza. Miała nadciśnienie. Musiała łykać tabletki i nie wolno jej było pić kawy.

– Co to za życie bez kawy – mruknęła Misia, biorąc z kredensu swój młynek.

– Mamo, jesteś jak dziecko – powiedziała Maja i wyjęła jej młynek z rąk.

Następnego dnia Witek kupił w peweksie wielką puszkę kawy bez kofeiny. Udawała, że jej smakuje, ale kiedy zostawała sama, mełła ziarna cennej kartkowej prawdziwej kawy i parzyła ją sobie w szklance. Z kożuszkiem, jak lubiła. Siadała w kuchni przy oknie i patrzyła na sad. Słyszała szelest wysokich traw – nie było już komu wykaszać ich spod drzew. Widziała z okna Czarną, księże łąki, a za nimi Jeszkotle, gdzie ludzie budowali wciąż nowe domy z białych pustaków. Świat nie był już tak ładny jak kiedyś.

Któregoś dnia, gdy pita swoją kawę, przyjechali jacyś ludzie do Pawła. Dowiedziała się, że Paweł wynajął ich do budowy grobowca.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – zapytała.

– Chciałem ci zrobić niespodziankę.

W niedzielę poszli oglądać głęboki wykop. Misi nie podobało się miejsce – koło grobu starego Boskiego i Stasi Papugowej.

– Dlaczego nie przy moich rodzicach? – zapytała. Paweł wzruszył ramionami.

– Dlaczego, dlaczego – przedrzeźniał ją. – Tam jest za ciasno.

Misi przypomniało się, jak kiedyś z Izydorem rozdzieliła małżeńskie łóżka.

Gdy szli już do domu, rzuciła okiem na napis przy wyjściu z cmentarza.

– „Bóg widzi. Czas ucieka. Śmierć goni. Wieczność czeka" – przeczytała.

Rok, który nadszedł, był niespokojny. Paweł włączał w kuchni radio i we trójkę, z Izydorem, słuchali komunikatów. Niewiele z tego rozumieli. Latem przyjechały dzieci i wnuki. Nie wszyscy. Antek nie dostał urlopu. Do późna w nocy siedzieli w ogrodzie, pili wino z porzeczek i dyskutowali o polityce. Misia odruchowo patrzyła na furtkę i czekała na Adelkę.

– Ona nie przyjedzie – powiedziała Ula.

We wrześniu dom znowu opustoszał. Całymi dniami Paweł objeżdżał na motorze swoje nie uprawiane pola i doglądał budowy grobowca. Misia wołała na dół Izydora, ale on nie chciał schodzić. Ślęczał nad arkuszami szarego papieru, na którym rysował nie kończące się tabele.

– Obiecaj, że kiedy umrę pierwsza, nie oddasz go do domu starców – powiedziała do Pawła.

– Obiecuję.

W pierwszy dzień jesieni Misia zmełła w młynku porcję prawdziwej kawy, wsypała ją do szklanki i zalała wrzątkiem. Wyjęła z kredensu pierniki. Kuchnię wypełnił cudowny zapach. Przysunęła krzesło do okna i piła kawę drobnymi łyczkami. Wtedy świat w umyśle Misi wybuchł, a jego drobne odłamki posypały się wkoło. Osunęła się na podłogę, pod stół. Rozlana kawa kapała jej na dłoń. Misia nie mogła się ruszyć, więc czekała, niby zwierzę złapane w sidła, aż ktoś przyjdzie i ją uwolni.

Zawieziono ją do szpitala w Taszowie, gdzie lekarze powiedzieli, że miała wylew. Codziennie przyjeżdżał do niej Paweł z Izydorem i dziewczęta. Siadali przy jej łóżku i mówili do niej cały czas, choć nikt z nich nie był pewien, czy Misia rozumie. Zadawali pytania, a ona czasem kiwała głową na „tak" albo na „nie". Jej twarz zapadła się, a wzrok uciekł do wewnątrz, zmatowiał. Wychodzili na korytarz i próbowali dowiedzieć się od lekarza, co z nią będzie, ale lekarz wyglądał na zaaferowanego czym innym. W każdym oknie szpitala wisiały biało-czerwone flagi, a personel nosił strajkowe przepaski. Stawali więc przy szpitalnym oknie i tłumaczyli sobie to nieszczęście. Może uderzyła się w głowę i uszkodziła te wszystkie ośrodki: mowy, radości życia, ciekawości życia, chęci do życia. Albo jeszcze inaczej: upadła i przeraziła się myśli, jak bardzo jest krucha, jakim cudem jest to, że się żyje, przeraziła się tego, że jest śmiertelna, i teraz, na ich oczach, umiera ze strachu przed śmiercią.

Przynosili jej kompoty i zdobyte za ogromne pieniądze pomarańcze. Powoli godzili się z myślą, że Misia umrze. Pójdzie gdzie indziej. Ale najbardziej bali się tego, że w ferworze umierania, tego oddzielania się duszy od ciała czy zanikania biologicznej struktury mózgu, na zawsze przepadnie Misia Boska, przepadną wszystkie jej przepisy kulinarne, znikną na zawsze sałatki z wątróbki i rzodkwi, jej kakaowe ciasta z polewą, pierniki i, w końcu, jej myśli, słowa, zdarzenia, w których brała udział, zwyczajne jak jej życie, a jednak – każdy z nich był tego pewien – podszyte ciemnością i smutkiem: że świat nie jest człowiekowi przyjazny, i jedyne, co da się zrobić, to znaleźć dla siebie i bliskich muszlę i tam trwać aż do uwolnienia. Gdy patrzyli na Misie siedzącą w łóżku, z nogami przykrytymi kocem i nieobecną twarzą, zastanawiali się, jak wyglądają jej myśli. Czy są porwane, poszarpane, tak jak jej słowa, czy może ukryte w głębi umysłu zachowały całą swoją świeżość i siłę albo zamieniły się w czyste obrazy, pełne kolorów i głębi. Liczyli się także z tym, że Misia przestała myśleć. To by znaczyło, że muszla była nieszczelna, a Misie dopadł chaos i zniszczenie jeszcze za życia.

Misia zaś, zanim po miesiącu umarła, cały czas widziała lewą stronę świata. Czekał tam na nią anioł stróż, który zawsze zjawiał się w naprawdę ważnych momentach.