Изменить стиль страницы

Czas Kłoski

Zły Człowiek przychodził na Wydymacz wieczorem. Wyłaniał się z lasu o zmierzchu i wyglądało to, jakby odklejał się od jego ściany: był ciemny, na twarzy miał cień drzew, który nigdy nie znikał. W jego włosach błyszczały pajęczyny, po brodzie wędrowały mu skórki i małe chrabąszcze – to brzydziło Kłoskę. I pachniał inaczej. Nie jak człowiek, ale jak drzewo, jak mech, jak sierść dzika, jak futro zająca. Kiedy pozwalała mu wejść na siebie, wiedziała, że nie spółkuje z człowiekiem. To nie był człowiek mimo ludzkiej postaci, mimo dwóch czy trzech ludzkich słów, które umiał powiedzieć. Kiedy to do niej docierało, ogarniał ją strach, ale i podniecenie, że oto ona sama zamienia się w łanię, w lochę, w klępę, że jest niczym więcej niż samicą, jak miliardy samic na świecie, i ma w sobie samca takiego, jak miliardy samców na świecie. Zły Człowiek wydawał wtedy z siebie długi, przenikliwy skowyt, który musiał być słyszany w całym lesie.

Odchodził od niej o świcie i na odchodnym zawsze zwędził jej trochę jedzenia. Wiele razy Kłoska próbowała iść za nim przez las i wypatrzyć jego kryjówkę. Gdyby ją znała, miałaby nad nim większą władzę, w miejscu ukrycia bowiem zwierzę czy człowiek ukazują słabe strony swej natury.

Nigdy nie udawało się jej tropić Złego Człowieka dłużej niż do wielkiej lipy. Gdy tylko na chwilę odwróciła wzrok od zgarbionych, migających między drzewami pleców, Zły Człowiek znikał, jakby się zapadł pod ziemię.

W końcu Kłoska zrozumiała, że zdradza ją jej ludzki, kobiecy zapach, i dlatego Zły Człowiek wie, że jest śledzony. Narwała więc grzybów, kory z drzew, wzięła igliwia i liści, i wszystko to włożyła do kamiennego gara. Zalała deszczówką i poczekała kilka dni. A kiedy przyszedł do niej Zły Człowiek i potem nad ranem odchodził w las z kawałem słoniny w zębach, szybko się rozebrała, nasmarowała swoją miksturą i ruszyła za nim.

Widziała, jak na skraju łąki usiadł na trawie i zjadł słoninę. Potem wytarł ręce o ziemię i wszedł w wysokie trawy. Na otwartej przestrzeni rozglądał się lękliwie i węszył. Raz nawet przypadł do ziemi i dopiero po chwili Kłoska usłyszała stukot furmanki na

wolskiej drodze.

Zły Człowiek wszedł na Papiernię. Kłoska rzuciła się teraz w trawę i przygięta do ziemi biegła jego śladem. Kiedy znalazła się już na skraju lasu, nigdzie nie mogła go dojrzeć. Próbowała węszyć, tak jak on, ale nic nie czuła. Kręciła się bezradnie pod wielkim dębem, gdy nagle koło niej upadła gałązka, potem druga i trzecia. Kłoska zrozumiała swój błąd. Podniosła głowę. Zły Człowiek siedział na gałęzi dębu i szczerzył zęby. Przestraszyła się swego nocnego kochanka. Nie wyglądał jak człowiek. Warknął na nią ostrzegawczo, a Kłoska zrozumiała, że musi odejść.

Poszła wprost do rzeki, gdzie zmyła z siebie zapachy ziemi i lasu.