Изменить стиль страницы

Czas Misi

Misia włożyła na siebie dwie spódnice, dwa swetry, głowę okutała chustą. Cicho, żeby nikogo nie obudzić, wykradła się z ziemianki. Las tłumił monotonną kanonadę dalekich dział. Wzięła plecak i już miała ruszać, gdy zobaczyła Adelkę. Dziecko podeszło do niej.

– Idę z tobą. Misia była zła.

– Wracaj do ziemianki. Już. Ja zaraz przyjdę. Adelka chwyciła się kurczowo jej dwóch spódnic

i zaczęła płakać. Misia wahała się. Potem wróciła do ziemianki po kożuszek córki.

Gdy stanęły na skraju lasu, myślały, że zobaczą Prawiek. Ale Prawieku nie było. Na tle ciemnego nieba nie widać było najmniejszej smużki dymu, nie świeciły żadne światła, nie szczekały żadne psy. Tylko na zachodzie, gdzieś nad Kotuszowem, niskie chmury migotały brązowo. Misia zadrżała i przypomniał jej się jakiś dawny sen, w którym tak właśnie było. „Śnię – pomyślała. – Leżę na pryczy w ziemiance. Nigdzie nie poszłam. To mi się śni." A potem pomyślała, że musiała usnąć jeszcze wcześniej. Wydało jej się, że leży na swoim nowym podwójnym łóżku, a obok śpi Paweł. Nie ma żadnej wojny. Śni jej się długi koszmar, że Niemcy, że Rosjanie, że front, że las i ziemianki. To pomogło – Misia przestała się bać i wyszła na Gościniec. Mokre kamienie na drodze zachrzęściły pod jej butami. Wtedy Misia pomyślała z nadzieją, że usnęła jeszcze wcześniej. Że znużyło ją monotonne kręcenie korbką młynka i usnęła na ławce przed młynem. Ma kilka lat i śni jej się teraz dziecinny sen o dorosłym życiu i wojnie.

– Chcę się obudzić – powiedziała głośno.

Adelka spojrzała na nią zdziwiona, a Misia zrozumiała, że żadne dziecko nie byłoby w stanie wyśnić rozstrzelania Żydów, śmierci Florentynki, partyzantów, tego, co zrobili Rucie, bombardowań, wysiedleń, paraliżu matki.

Spojrzała w górę: niebo było jak denko konserwy, w której zamknął ludzi Bóg.

Minęły jakiś ciemny zarys, a Misia domyśliła się, że to ich stodoła. Zeszła na pobocze i wyciągnęła rękę w ciemność. Dotknęła szorstkich desek płotu. Usłyszała jakieś niewyraźne dźwięki, dziwne i przytłumione.

– Ktoś gra na harmonii – powiedziała Adelka. Stanęły przed furtką i Misi mocno zabiło serce.

Jej dom stał, czuła to, choć go nie widziała. Czuła przed sobą jego czworokątną potężną bryłę, czuła jego ciężar i sposób, w jaki wypełniał przestrzeń. Po omacku otworzyła furtkę i weszła na ganek.

Muzyka dobiegała z wnętrza. Drzwi z ganku do przedpokoju były zabite deskami, tak jak je zostawili. Poszły więc do kuchennego wejścia. Muzyka stała się wyraźna. Ktoś grał na harmonii skoczne piosenki. Misia przeżegnała się, chwyciła mocno Adelkę za rękę i otworzyła drzwi.

Muzyka umilkła. Zobaczyła swoją kuchnię pogrążoną w dymie i mroku. Na oknach wisiały koce. Przy stole, pod ścianami, nawet na kredensie siedzieli żołnierze. Któryś z nich nagle wycelował w nie karabin. Misia powoli podniosła ręce.

Od stołu wstał ponury lejtnant. Sięgnął w górę po jej rękę i potrząsnął nią na powitanie.

– Eto nasza pomieszczica – powiedział, a Misia dygnęła niezgrabnie.

Wśród żołnierzy był Iwan Mukta. Głowę miał przewiązaną bandażem. Od niego Misia się dowiedziała, że jej rodzice mieszkają z krową we młynie. Poza tym nie ma już w Prawieku nikogo. Iwan zaprowadził Misie na górę i otworzył przed nią drzwi do południowego pokoju. Misia zobaczyła przed sobą nocne, zimowe niebo. Południowy pokój przestał istnieć, lecz to wydało jej się dziwnie mało ważne. Skoro spodziewała się utraty całego domu, cóż znaczy strata jednego pokoju.

– Pani Misiu – powiedział Iwan Mukta na schodach – musi pani zabrać stąd swoich rodziców i ukryć się w lesie. Zaraz po waszych świętach front rusza. Będzie straszna bitwa. Niech pani nie mówi o tym nikomu. To tajemnica wojskowa.

– Dziękuję – powiedziała Misia i dopiero po chwili dotarła do niej cała groza tych słów. – Boże, co z nami będzie? Jak sobie damy radę zimą w lesie? Po co jest ta wojna, panie Iwanie? Kto ją prowadzi? Dlaczego sami idziecie na rzeź i zabijacie innych?

Iwana Mukta spojrzał na nią smutno i nie odpowiedział.

Misia rozdała podpitym żołnierzom noże do obierania ziemniaków. Przyniosła ukryty w piwnicy smalec i nasmażyła michę frytek. Nie znali frytek. Przyglądali się im najpierw nieufnie, aż zaczęli jeść z coraz większym smakiem.

– Nie wierzą, że to ziemniaki – wytłumaczył Iwan Mukta.

Na stole pojawiły się kolejne butelki wódki. Zagrała harmonia. Misia położyła Adelkę spać pod schodami, tam wydawało jej się najbezpieczniej.

Obecność kobiety podochociła żołnierzy. Zaczęli tańczyć, najpierw na podłodze, potem na stole. Reszta klaskała w rytm muzyki. Wódka lala się do gardeł, ich ogarnęło jakieś nagle szaleństwo – tupali, pokrzykiwali, walili karabinami w podłogę. Wtedy jasnooki, młody oficer wyciągnął z kabury pistolet i strzelił kilka razy w sufit. Tynk posypał się do szklanek. Ogłuszona Misia zakryła głowę rękami. Zrobiło się nagle cicho i Misia usłyszała siebie samą, jak krzyczy. Spod schodów zawtórował jej przerażony płacz dziecka.

Ponury lejtnant wrzasnął na jasnookiego i dotknął kabury pistoletu. Przy Misi klęknął Iwan Mukta.

– Niech się pani nie boi, Misiu. To tylko takie zabawy.

Odstąpili Misi cały pokój. Dwa razy sprawdzała, czy zamknęła drzwi na klucz.

Rano, gdy szła do młyna, podszedł do niej jasnooki oficer i mówił coś przepraszająco. Pokazał obrączkę na palcu, jakieś papiery. Jak zwykle nie wiadomo skąd, zjawił się Iwan Mukta.

– Ma żonę i dziecko w Moskwie. Bardzo panią przeprasza za wczorajszy wieczór. To niepokój, nosi go.

Misia nie wiedziała, co zrobić. W nagłym impulsie podeszła do mężczyzny i przytuliła go. Jego mundur pachniał ziemią.

– Niech pan spróbuje nie dać się zabić, panie Iwanie – powiedziała na pożegnanie do Mukty.

Pokręcił głową i uśmiechnął się. Jego oczy wyglądały teraz jak dwie ciemne kreski.

– Tacy jak ja nie giną.

Misia spojrzała na niego jeszcze raz i wydało jej się, że zna Iwana od dawna.

– A więc do zobaczenia – powiedziała.