Изменить стиль страницы

STV: Słyszałem jednak, że niektórzy socjohistorycy kwestionują tę zgodność.

K. D.: Różnice zdań dotyczą nie zasobu informacji, bo odpowiada on w pełni temu, co wiemy o XVI wieku, lecz sposobu interpretacji przez tego człowieka określonych zdarzeń, jego sposobu myślenia, rozumowania, kierunku aktywności intelektualnej, słowem — jego mentalności, która podobno nie pasuje do naszych wyobrażeń o mentalności człowieka XVI wieku. Niektórzy specjaliści z zakresu psychosocjologii schyłkowego okresu wieków średnich i początków ery nowożytnej, przede wszystkim prof. Glitz i dr Horak, są zdania, że obraz umysłowosci człowieka XVI wieku, jaki na podstawie wynurzeń rzekomego Modestusa Müncha można nakreślić, jest naiwny i karykaturalny, że wiele w nim sztuczności i tendencyjnie wyeksponowanych elementów fantazji, psychopatii i zacofania intelektualnego, że za mało w nim śladów myśli renesansowej, a za wiele mroków średniowiecza. Inaczej mówiąc: obraz ten, ich zdaniem, jest zbyt czarny, aby mógł być prawdziwy.

STV: Skąd jednak ten wyjaskrawiony obraz znalazł się w umyśle człowieka odnalezionego w rezerwacie karkonoskim? Jeśli nie jest to Modestus Münch z Kontwaldu, to w takim razie kto?

K. D.: Dr Horak wysunął dość Interesującą hipotezę. Uważa on, że — być może — mamy tu do czynienia z jakimś nielegalnym eksperymentem. Umysł tego człowieka mógł być specjalnie spreparowany, czy też raczej nasycony informacjami z XVI wieku. Może nawet nie sięgano tu do środków neurofizjologicznych, lecz po prostu wychowano go przez te trzydzieści parę lat w warunkach symulowanych. Eksperymentatorzy nie byli w stanie uniknąć pewnych sztuczności i przejaskrawień, zwłaszcza że mogli należeć do starszej szkoły socjohistorycznej, która w dość czarnych barwach widziała wiek XVI. Ta sztuczność jest właśnie — zdaniem dr. Horaka — najlepszym dowodem, ze mamy tu do czynienia z rezultatem nielegalnego eksperymentu. Otóż muszę ze swej strony stwierdzić, że chociaż — jak to już podkreśliłam z początku naszej rozmowy — nie zajmuję stanowiska w sprawie pochodzenia człowieka odnalezionego w rezerwacie karkonoskim, gdyż jest to z mego punktu widzenia sprawa nie najistotniejsza, daleka jestem od podzielania zdania, że obraz wynikający z wypowiedzi naszego Müncha razi sztucznością czy karykaturalnością. Jest to obraz mroczny, ale zupełnie logiczny i moim zdaniem możliwy do przyjęcia. Model umysłowości fanatyka, wierzącego ślepo w sprawę, której służy i głuchego na wszelkie kontrargumenty, choćby nawet oparte o oczywiste fakty, w moim przekonaniu pasuje do tamtej epoki walk politycznoreligijnych i polowań na czarownice. Jest to zresztą model uniwersalny, pojawiający się w różnych epokach… Zaznaczam, że nie jestem historykiem i mogę się mylić.

STV: Muszę przyznać, że nie bardzo rozumiem, dlaczego to, jakiego pochodzenia jest rzekomy Modestus Münch, uważacie za kwestię nieistotną. Jest to chyba przecież sprawa zasadnicza!

K. D.: Tylko na pozór. Mnie interesuje, co dzieje się w mózgu tego człowieka: stan jego umysłu, to, co on pamięta, co przeżywa, ciąg wrażeń, które ukształtowały jego osobowość.

Trwałość tego zapisu i jego odmienność od tego, jaki nosi w swej czaszce każdy z nas — oto zasadniczy problem. Z tego punktu widzenia nie jest istotne, czy ten człowiek jest Modestem Münchem, przeniesionym jakimś niepojętym sposobem w naszą epokę, czy kopią inkwizytora Müncha przesłaną nam w podarku w wyniku jakiegoś nieporozumienia kosmicznego, czy też rezultatem eksperymentu symulacyjnego — efekt pozostaje taki sam.

Jest to człowiek o osobowości bliższej XVI-wiecznemu Münchowi niż komukolwiek w naszym stuleciu, i to jest dla mnie najważniejszym stwierdzeniem.

STV: A więc zagadka pochodzenia tego człowieka pozostaje nadal nie rozwiązana. Na zakończenie jednak chciałbym prosić was, już zupełnie nieoficjalnie, o odpowiedź na pytanie spoza waszej specjalności. Odpowiedź już nie specjalisty-naukowca, lecz obserwatora.

Odpowiedź wyrażającą prywatne poglądy lub może tylko odczucia. Chodzi o to, co sądzicie o pochodzeniu człowieka odnalezionego w rezerwacie karkonoskim?

K. D.: Uparcie wracacie do tej sprawy. Chyba jednak was rozczaruję. Przede wszystkim muszę stwierdzić, że nie potrafię dzielić swych poglądów na prywatne i oficjalne. Ale jeśli już chcecie wiedzieć, co sądzę o pochodzeniu tego człowieka — to wam powiem: nieustannie się waham. Wyniki sondażu przemawiają za hipotezą szesnastowiecznego pochodzenia. Jest to jednak hipoteza tak niezwykła, że rozsądek opiera się jej przyjęciu. Nie ma to jednak, jak już podkreśliłam, zupełnie wpływu na tok moich badań i eksperymentów.

STV: Pozwólcie, że inaczej sformułuję pytanie: traktując sprawę subiektywnie — potwierdzenie której hipotezy sprawiłoby wam największą radość?

K. D.: (śmieje się) Pytanie jest perfidne, gdyż odpowiedź jest z góry chyba do przewidzenia. Sądzę, że nawet ci, którzy bronią uparcie i konsekwentnie współczesnego pochodzenia naszego Müncha, woleliby jednak, aby to był… prawdziwy inkwizytor Modestus Münch. Ale to, czego byśmy chcieli — nie ma tu żadnego znaczenia.

„JUTRO PSYCHOFIZJOLOGII”

W sprawie tzw. „człowieka znikąd”

W ostatnim czasie napłynęły do naszej redakcji liczne listy z zapytaniami, dlaczego na naszych łamach nie publikujemy informacji dotyczących losów sprawy tzw. „człowieka znikąd”. Jak wiadomo, pismo nasze było rzecznikiem powołania specjalnej komisji badawczej, w której skład mieli wejść nie tylko prowadzący aktualnie eksperymenty z M.

Münchem pracownicy Instytutu Mózgu w Radowie, zainteresowani potwierdzeniem wysuwanych przez siebie hipotez, ale również obiektywni obserwatorzy i zdecydowani przeciwnicy teorii lansowanych przez IM. Niestety, do powołania takiej komisji nie doszło.

Również popierana przez nas propozycja przekazania M. Müncha na pewien okres tym placówkom, które oceniają krytycznie metody badawcze i terapeutyczne stosowane w IM została odrzucona, jakoby z uwagi na to, iż badania w innych ośrodkach mogłyby rzekomo utrudnić rehabilitację tego człowieka.

Taki obrót rzeczy stanowi — naszym zdaniem — poważny cios dla sprawy. Trzeba dodać, że wiele szkody wyrządza atmosfera sensacji i reklamiarstwa towarzysząca sprawie Müncha, za którą w pewnej mierze ponoszą, niestety, odpowiedzialność także niektórzy pracownicy IM.

Jest to tym bardziej przykre, że nie brak wśród nich uczonych mających na swym koncie liczący się dorobek naukowy.

Jednocześnie pragniemy tu podkreślić, iż odrzucamy zdecydowanie wszelkie próby insynuacji, że wokół sprawy tzw. „człowieka znikąd” toczy się w naszych kołach naukowych jakaś gra służąca wątpliwym celom. Zawsze byliśmy przeciwni intrygom i zacietrzewieniu, a w propozycjach wysuwanych na naszych łamach widzieliśmy drogę do przeciwdziałania tym szkodliwym zjawiskom.

Dlatego wstrzymujemy się ostatnio od publikacji wszelkich informacji i polemik dotyczących omawianej sprawy, stojąc na stanowisku, że w obecnej sytuacji nie należy dolewać oliwy do ognia.

Redakcja.

„FOTOGAZETA PORANNA”

Kosmolit czy kosmolot?

W wyniku bardzo drobiazgowych poszukiwań przeprowadzonych przez meteorytologa dra St. Mikszę udało się wreszcie natrafić na ślad obiektu kosmicznego, który w nocy z 16 na 17 marca spadł w rezerwacie karkonoskim. W niewielkiej kotlinie o zboczach porośniętych gęstym lasem, w odległości 300 metrów od miejsca spotkania rzekomego Müncha, znaleziono wyraźny ślad w postaci zniszczenia wegetacji roślinnej. Wokół pewnego punktu na małej, otoczonej lasem łące zaznacza się wyraźny krąg, gdzie spośród wyschniętej trawy przebija świeża zieleń. Krąg ma średnicę ok. 3,5 metra, a ziemia w jego zasięgu zasypana jest milionami maleńkich stalowych dipoli, tworzących jakby ślad jakiejś złożonej struktury.

Dipole, których zebrano ponad 2 kilogramy, odznaczają się bardzo wysoką odpornością na korozję. Dotychczasowe badania wykazały, że zniszczenie roślinności nastąpiło przed trzema miesiącami, a więc w tym samym czasie, gdy nastąpił upadek tajemniczego obiektu. Co ciekawsze, roślinność uległa zniszczeniu pod wpływem bardzo niskiej temperatury, nie zaś — jak początkowo przypuszczano— wysokiej. Zastanawiający jest również brak śladów mechanicznego działania obiektu. Wydaje się, że „gość kosmiczny” nie zderzył się z powierzchnią Ziemi ani też nie eksplodował w atmosferze, lecz opadł łagodnie na polanę i w ciągu kilku godzin wyparował niemal doszczętnie. Musiał więc składać się z substancji szybko parującej w naszych warunkach.