Logan przeszedł przez wąski korytarz i wskazał małą platformę z dwoma fotelami.
– To stanowisko dowodzenia. Siedzę tu w czasie operacji. Dzisiaj odstępuję je panu. Zajmę fotel drugiego sternika – powiedział i odwrócił się do pierwszego sternika. – Znasz już doktora Pułaskiego, archeologa morskiego z Uniwersytetu Karoliny Północnej.
Sternik przytaknął i Logan usiadł obok niego. Miał teraz przed sobą imponujący zestaw instrumentów i monitorów.
– To nasze oczy – wyjaśnił, wskazując ekrany. – Na tym jest widok z kamery dziobowej.
Kapitan przyjrzał się uważnie rozświetlonemu panelowi kontrolnemu i po naradzie ze sternikiem zawiadomił przez radio statek ubezpieczający, że łódź podwodna jest gotowa do zanurzenia. Dał rozkaz do zejścia na trzydzieści metrów i wypoziomowania na tej głębokości. Zaszumiały silniki pomp i do zbiorników balastowych wpłynęła woda. Pod falami kołysanie kadłuba ustało. Ostry dziób widoczny na monitorach zniknął w gejzerze rozprysków, potem pojawił się z powrotem na tle niebieskiej wody. Załoga sprawdziła systemy łodzi, kapitan przetestował UQC, bezprzewodowy telefon podwodny, łączący łódź ze statkiem ubezpieczającym. Głos z powierzchni miał przeciągłe, metaliczne brzmienie, ale każde słowo słychać było wyraźnie.
Kiedy kapitan upewnił się, że wszystko gra, dał rozkaz zejścia niżej.
Światło słoneczne zniknęło i woda na monitorach zmieniła kolor z niebieskiego na czarny. Kapitan kazał włączyć reflektory. Opadali w zupełnej ciszy. Sternik poruszał joystickiem sterów zanurzeniowych. Kapitan wpatrywał się uważnie w głębokościomierz. Piętnaście metrów nad dnem kazał sternikowi zawisnąć w bezruchu.
Sternik odwrócił się do Pułaskiego.
– Jesteśmy obok miejsca, które odkryliśmy na odległość za pomocą sensorów. Przeprowadzimy poszukiwania przy użyciu sonaru. Wprowadzimy do komputera program poszukiwawczy. Łódź sama popłynie wyznaczonym kursem. Pełny relaks dla załogi.
– Niewiarygodne – odparł Pułaski. – Aż dziw, że ta magiczna łódź nie przeanalizuje sama znalezisk, nie napisze raportu i nie obroni naszych wniosków przed krytyką zazdrosnych kolegów.
– Pracujemy nad tym – odrzekł Logan z miną pokerzysty.
Pułaski pokręcił głową z udawaną rezygnacją.
– Lepiej poszukam innej pracy. Przy takich wynalazkach archeolodzy morscy przestaną być potrzebni. Zastąpią ich monitory.
– To jeszcze jeden skutek zimnej wojny.
Pułaski rozejrzał się ciekawie.
– Nigdy bym nie pomyślał, że będę prowadził badania archeologiczne w łodzi podwodnej zaprojektowanej do szpiegowania Związku Radzieckiego.
– Ta łódź stanowiła wielką tajemnicę. Jakimś cudem udało się ukryć wydatek dziewięćdziesięciu milionów dolarów. Moim zdaniem, były to dobrze wydane pieniądze. Marynarka zezwoliła na używanie jej do celów cywilnych i mamy teraz fantastyczny sprzęt do badań naukowych.
– O ile wiem, użyto jej po katastrofie promu kosmicznego “Challenger” – zauważył Pułaski.
Logan przytaknął.
– Wydobyła bardzo istotne części. Dzięki temu NASA mogła ustalić przyczyny katastrofy i zbudować bezpieczny prom kosmiczny. Ta łódź uratowała też zatopiony F-14 i pocisk powietrze-powietrze, zanim wpadły w obce ręce.
– Jak działa jej manipulator?
– Jak ramię ludzkie. Obraca się na przegubach. W kilu są dwa koła gumowe. Nie jest to harley davidson, ale można jeździć po dnie morskim. Manipulator pracuje w promieniu trzech metrów od łodzi.
– Fascynujące – Pułaski nie ukrywał zachwytu. – A jaki ma udźwig?
– Podnosi przedmioty o ciężarze do dziewięćdziesięciu kilogramów.
– A narzędzia do cięcia?
– Szczypce przecinają linę albo kabel, ale mogą też trzymać palnik przy trudnych pracach. To bardzo wszechstronne urządzenie.
– Rzeczywiście – przyznał Pułaski.
Łódź pływała według klasycznego wzorca poszukiwawczego. Poruszała się po równoległych liniach prostych tam i z powrotem niczym kosiarka do trawy. Monitory ukazywały dno morza, przesuwające się pod kilem. Nie było tu żadnej roślinności.
Logan wskazał ekran.
– Powinniśmy być blisko miejsca, które zauważyliśmy z góry… Tak, wygląda na to, że sonar coś znalazł – powiedział i odwrócił się do sternika. – Przełącz na ręczne sterowanie i zejdź niżej, dwadzieścia stopni w lewo.
NR-1 pochyliła się lekko z łagodnym szumem wirników. Reflektory zewnętrzne oświetliły dno morskie jasno niczym słońce. Sternik wyregulował zbiorniki balastowe.
– Tak trzymaj – polecił Logan. – Wchodzimy w kontakt wzrokowy z naszym celem.
Pochylił się do przodu, wpatrzony uważnie w ekran. Na jego twarz padała niebiesko-zielona poświata. Kiedy łódź podpłynęła bliżej, na ekranie pojawiły się wypukłe kształty. Najpierw pojedyncze, potem coraz więcej.
– Amfory – powiedział Pułaski. – Gliniane dzbany do wina i innych płynów. Można je często znaleźć na zatopionych antycznych statkach.
– Robimy trójwymiarowe zdjęcia statyczne i wideo – odrzekł Logan. – Później będzie pan to mógł przeanalizować. Chciałby pan coś wydobyć?
– Możemy zabrać jedną amforę? Może z tamtej sterty?
Kapitan kazał sternikowi osadzić łódź na dnie w pobliżu stosu glinianych dzbanów. Czterystutonowa jednostka wylądowała lekko jak piórko i potoczyła się naprzód. Logan wezwał ekipę wydobywczą.
W podłodze za sterownią uniesiono klapę, odsłaniając płytką studnię. Przez trzy akrylowe bulaje o grubości dziesięciu centymetrów widać było dno morskie. Jeden z marynarzy wcisnął się do studni i czuwał, żeby łódź nie wpadła na stos dzbanów. Kiedy amfory były tuż obok, łódź zatrzymała się. Dziobowa część kadłuba mieściła ramię manipulatora. Marynarz w studni wysunął je za pomocą pilota i uruchomił szczęki. Ramię obróciło się na przegubie.
Mechaniczna ręka delikatnie chwyciła dzban za szyjkę, uniosła i włożyła do kosza pod dziobem. Marynarz wycofał ramię i Logan rozkazał załodze podnieść łódź z dna. Podczas ostatniej automatycznej serii zdjęć zatelefonował na statek ubezpieczający. Opisał znalezisko i zawiadomił, że będą się wynurzać. Potem kazał sonarzyście zlokalizować statek na powierzchni.
– Wynurzamy się – rozkazał Logan sternikowi.
– Nie sądzę – powiedział doktor Pułaski, stając za fotelem kapitana.
– Słucham?
– Nie wypływamy na powierzchnię.
Kapitan obrócił swój fotel z rozbawioną miną.
– Mam nadzieję, że nie wziął pan dosłownie moich przechwałek o miesięcznych pobytach na dnie morza. Zabraliśmy zapasy tylko na kilka dni.
Pułaski wsunął rękę pod kurtkę i wyciągnął pistolet TT-33.
– Zrobi pan, co każę, albo go zastrzelę – zagroził, przykładając lufę pistoletu do głowy sternika.
Logan spojrzał na broń, potem na Pułaskiego.
– Kim pan jest?
– Nieważne. Ma pan wykonywać moje polecenia.
– W porządku – odparł Logan głosem ochrypłym z napięcia. – Co mam robić?
– Po pierwsze, przerwać wszelką łączność ze statkiem ubezpieczającym.
Pułaski przyglądał się. jak Logan wyłącza radio. Zerknął na zegarek.
– Dziękuję. Teraz poinformuje pan załogę, że łódź została porwana. Niech pan ich uprzedzi, że zastrzelę każdego, kto bez pozwolenia przyjdzie na dziób.
Kapitan popatrzył wściekle na Pułaskiego i odwrócił się do interkomu.
– Tu kapitan. W sterowni jest człowiek z bronią. Przejął dowodzenie nad łodzią. Mamy słuchać jego rozkazów. Trzymajcie się z daleka od dziobu. To nie jest żart. Powtarzam: to nie jest żart. Zostańcie na stanowiskach. Porywacz zastrzeli każdego, kto przyjdzie na dziób.
Z części rufowej dobiegły zaskoczone głosy. Kapitan powtórzył ostrzeżenie, żeby jego ludzie wiedzieli, że mówi serio.
– Bardzo dobrze – pochwalił Pułaski. – Teraz podniesie pan łódź na głębokość stu pięćdziesięciu metrów.
– Słyszałeś – zwrócił się Logan do sternika, jakby sam nie chciał wydawać rozkazu.
Sternik siedział jak skamieniały. Na komendę Logana sięgnął do przyrządów. Wypompował wodę z kilku zbiorników balastowych, ustawił stery głębokościowe i podniósł dziób łodzi. Włączył na krótko napęd główny i poderwał NR-1 do góry. Wyrównał na poziomie stu pięćdziesięciu metrów.