Изменить стиль страницы

Tak uczyniliśmy. I od razu powiem, że to ja, niechaj Bóg uchroni mnie od próżności, znalazłem coś miedzy kadzią a Gmachem. Były to odciski ludzkich stóp, dosyć głębokie, biegnące przez obszar nie tknięty poza tym ludzką stopą i, jak zauważył od razu mój mistrz, nie tak wyraźne jak ślady pozostawione przez mnichów i sługi, znak, że jakiś czas temu okrył je śnieg. Lecz tym, co wydało mi się bardziej godne zainteresowania, był fakt, że między owymi odciskami stóp rysował się ślad nieprzerwany, jakby jakiejś rzeczy ciągniętej przez tego, który zostawił odciski nóg. Krótko mówiąc, była to smuga prowadząca od kadzi do tych drzwi refektarza, które mieściły się między południową a wschodnią basztą Gmachu.

— Refektarz, skryptorium, biblioteka —rzekł Wilhelm. —Raz jeszcze biblioteka. Wenancjusz poniósł śmierć w Gmachu, i to najpewniej w bibliotece.

— Czemu właśnie w bibliotece?

— Staram się wejść w rolę mordercy. Jeśli Wenancjusz poniósł śmierć, został zabity w refektarzu, kuchni albo skryptorium, czemu go tam nie pozostawić? Lecz jeśli zginął w bibliotece, należało przenieść go w inne miejsce, bądź dlatego, że w bibliotece nigdy nie zostałby odnaleziony (a może mordercy zależało właśnie na tym, by odnaleziony został), bądź dlatego, że morderca pewnie nie pragnie, by uwaga skupiła się na bibliotece.

— A czemu mordercy miałoby zależeć na tym, by trup został odkryty?

— Nie wiem, wysuwam hipotezy. Któż ci powiedział, że morderca zamordował Wenancjusza dlatego, iż Wenancjusza nienawidził? Mógł zabić go zamiast kogokolwiek innego, po to tylko, by pozostawić znak, by coś zaznaczyć.

—  Omnis mundi creatura quasi liber et scriptura [49] … —szepnąłem. —Lecz o jaki znak mogłoby chodzić?

— Tego właśnie nie wiem. Lecz nie zapominajmy, że są znaki, które na znaki nie wyglądają, i są takie, które nie mają sensu, jak ple-ple lub bla-bla-bla…

— Byłoby rzeczą straszliwą —rzekłem —zamordować człowieka po to, żeby oznajmić bla-bla-bla!

— Byłoby rzeczą straszliwą —odparł Wilhelm —zabić człowieka nawet po to, żeby powiedzieć Credo in unum Deum…

W tym momencie dołączył do nas Seweryn. Trup został obmyty i starannie obejrzany. Żadnej rany, żadnego stłuczenia na głowie. Śmierć jakby przez czary.

— Jakby z kary Boskiej? —spytał Wilhelm.

— Może —odparł Seweryn.

— Lub od trucizny?

Seweryn zawahał się.

— Może być i tak.

— Czy masz w swojej pracowni trucizny? —spytał Wilhelm, kiedy szliśmy w stronę szpitala.

— Także trucizny. Lecz zależy, co rozumiesz przez trucizny. Niektóre substancje w małych dawkach są zbawienne, zaś w nadmiernych prowadzą do zgonu. Jak każdy dobry herborysta, przechowuję je i stosuję roztropnie. W moim ogródku uprawiam na przykład walerianę. Kilka kropel w naparze z innych ziół uspokaja serce, które bije nierówno. Przedawkowanie prowadzi do odrętwienia i zgonu.

— I nie zauważyłeś na zwłokach śladów jakiejś szczególnej trucizny?

— Żadnych. Lecz wiele trucizn nie pozostawia śladów.

Dotarliśmy do szpitala. Ciało Wenancjusza, obmyte w łaźni, zostało tu przeniesione i spoczywało na wielkim stole w pracowni Seweryna: alembiki i inne instrumenty ze szkła i palonej gliny nasunęły mi na myśl (lecz znałem to tylko z pośrednich opowieści) laboratorium alchemika. Na długich półkach rozmieszczonych wzdłuż zewnętrznej ściany stały długim szeregiem flaszki, dzbany, naczynia pełne substancji o rozmaitych barwach.

— Piękna kolekcja ziół —rzekł Wilhelm. —To wszystko wyrosło w twoim ogródku?

— Nie —odparł Seweryn —liczne substancje, rzadkie i nie uprawiane w tym klimacie, zostały mi przywiezione w ciągu lat przez mnichów przybywających tu ze wszystkich stron świata. Rzeczy cenne i nie do znalezienia przemieszane są z substancjami, które łatwo możesz uzyskać z ziół rosnących na miejscu. Zobacz… aghalinghosproszkowany pochodzi od Kitajczyków i mam go od pewnego uczonego arabskiego. Aloes zwyczajny pochodzi z Indii, świetnie zabliźnia rany. Pięciornik wskrzesza zmarłych lub, właściwie mówiąc, budzi tych, którzy stracili zmysły. Arszenik, nader niebezpieczny, śmiertelna trucizna dla każdego, kto go spożyje. Ogórecznik, roślina dobra na chore płuca. Betonika, dobra na pęknięcia czaszki. Mastyks powściąga flukta płucne i dokuczliwe katary. Mirra…

— Mirra magów? —spytałem.

— Taż sama, lecz tutaj stosowana dla zapobieżenia poronieniom, zbierana z drzewa, które zwie się balsamodendron myrrha.A to mumija, niezmiernie rzadka, wytworzona podczas rozkładu zmumifikowanych zwłok, służy do sporządzania wielu prawie cudownych medykamentów. Mandragola officinalis,dobra na sen…

— I na budzenie cielesnego pożądania —dodał Wilhelm.

— Powiadają, lecz tutaj nie używa się jej w tym celu, jak możesz się domyślić —uśmiechnął się Seweryn. —A spójrzcie tutaj —rzekł biorąc do ręki jedną z ampułek —to siny kamień, cudowny na oczy.

— A to, co to jest? —zapytał żywo Wilhelm dotykając kamienia leżącego na jednej z półek.

— Ten? Dostałem go dawno temu. Zdaje się, że to będzie lopris amatitilub lapis ematitis.Podobno ma rozmaite właściwości lecznicze, lecz nie odkryłem jeszcze jakie. Znasz go?

— Tak —odpowiedział Wilhelm —ale nie jako lekarstwo. —Wydobył z torby na piersiach nożyk i powoli przysunął go do kamienia. Kiedy nożyk znalazł się od kamienia w niewielkiej odległości, przemieszczany z najwyższą ostrożnością dłonią Wilhelma, ujrzałem, że ostrze skoczyło nagle, jakby Wilhelm poruszył przegubem dłoni, który wszak trzymał napięty. I ostrze przylgnęło do kamienia z leciutkim metalicznym brzękiem.

— Spójrz —rzekł Wilhelm —to magnes.

— Do czego służy? —zapytałem.

— Do rozmaitych rzeczy, o których ci opowiem. Ale teraz chciałbym wiedzieć, Sewerynie, czy nie ma tutaj czegoś, co mogłoby zabić człowieka.

Seweryn zastanowił się przez moment, powiedziałbym zbyt długi, zważywszy, jak przejrzystej udzielił odpowiedzi.

— Wiele rzeczy. Powiedziałem ci już, że granica między lekarstwem a trucizną jest dosyć niewyraźna, Grecy jedno i drugie nazywają pharmakon.

— I nic nie zniknęło stąd ostatnio?

Seweryn znów zastanowił się, a potem ważąc słowa rzekł:

— Ostatnio nie.

— A dawniej?

— Któż to wie? Nie pamiętam. Jestem w tym opactwie od trzydziestu lat, w szpitalu zaś od dwudziestu pięciu.

— Zbyt długo jak na ludzką pamięć —zgodził się Wilhelm. Potem nagle: —Mówiliśmy wczoraj o roślinach mogących wywoływać wizje. Które to?

Seweryn gestem i wyrazem twarzy okazał żywe pragnienie uniknięcia tego tematu.

— Muszę się zastanowić, bo sam wiesz, mam tutaj tyle cudownych substancji. Lecz mówmy raczej o Wenancjuszu. Co o tym powiesz?

— Muszę się zastanowić —odparł Wilhelm.

PRYMA

Kiedy to Bencjusz : Uppsali wyznaje pewne rzeczy, inne jeszcze wyznaje Berengar z Arundel, zaś Adso dowiaduje się, czym jest prawdziwa pokuta.

Nieszczęsne zdarzenie wywróciło do góry nogami tok życia we wspólnocie. Nieład spowodowany odnalezieniem zwłok przerwał święte oficjum. Opat natychmiast wepchnął mnichów z powrotem do chóru, by modlili się za duszę swojego konfratra.

Głosy mnichów świadczyły, że są załamani. Zajęliśmy miejsce stosowne, by studiować rysy ich twarzy w momentach, kiedy zgodnie z liturgią kaptur nie zasłaniał lic. Od razu zwróciło naszą uwagę oblicze Berengara. Blade, ściągnięte, lśniące od potu. Poprzedniego dnia dwakroć słyszeliśmy, jak szeptano, że osobliwa więź łączyła go z Adelmusem; i nie chodzi o fakt, że byli rówieśnikami i przez to przyjaciółmi, ale o ton, jakim mówili ci, którzy napomykali o ich przyjaźni.

Dostrzegliśmy obok niego Malachiasza. Mroczny, posępny, nieprzenikniony. Obok Malachiasza na inny sposób nieprzenikniona twarz ślepca, Jorgego. Natomiast wyraźną nerwowość przejawiał w gestach Bencjusz z Uppsali, uczony retoryk, którego poznaliśmy dzień wprzódy w skryptorium, i podchwyciliśmy szybkie spojrzenie, jakie rzucił w stronę Malachiasza.

вернуться

49

Omnis mundi creatura quasi liber et scriptura —Każde na świecie stworzenie jakoby księga i pismo