Изменить стиль страницы

Jej twarz jest sztywna, uśmiechnięta; oczy świetliste o wiele za bardzo, świetliste jak sztuczne ognie czwartego lipca.

Co ja bym robiła, co ja bym robiła bez ciebie?

Dobrze jest, maman. Pojedziemy. Daję ci słowo. Zaufaj mi.

Człowiek w Czerni stoi z boku, uśmiech mu drga na twarzy i przez wieczność tej sekundy wiem, że są gorsze rzeczy, znacznie gorsze niż umieranie. Potem paraliż mija i krzyczę, ale ten krzyk oskarżenia rozlega się za późno. Ona trochę odwraca głowę, uśmiecha się bladymi ustami – dlaczego, o co chodzi, kochanie? – a mój krzyk, który powinien być wołaniem: maman! – zagłuszają zgrzytem hamulce…

"Florida!" to brzmi jak kobiece imię wrzaśnięte poprzez jezdnię, kiedy ta młoda kobieta z twarzą wykrzywioną biegnie wśród samochodów, gubiąc zakupy – naręcze artykułów spożywczych, karton mleka. To brzmi jak imię, jak gdyby ta starsza, umierająca na jezdni rzeczywiście miała na imię Florida. Dobiegam do niej, a ona już umarła cicho i bez dramatu, aż niemal mi wstyd, że podniosłam taki rwetes. Jakaś potężna kobieta w różowym dresie obejmuje mnie mięsistymi rękami, ale to, co czuję, jest przede wszystkim ulgą jak po przecięciu wrzodu, i moje łzy są łzami ulgi, gorzkiej palącej ulgi, bo już wreszcie przeżyłam ten koniec. Przeżyłam nietknięta, czy może prawie nietknięta.

– Nie powinnaś płakać – powiedziała Armande kojąco. – Czy nie ty zawsze mówisz, że naprawdę ważne jest, aby żyć szczęśliwie.

Zdumiewające, twarz miałam mokrą od łez.

– Poza tym potrzebuję twojej pomocy. – Pragmatyczna jak zawsze Armande dała mi swoją chusteczkę. Chusteczkę pachnącą lawendą. – Urządzam przyjęcie na moje urodziny – oznajmiła. – To pomysł Luca. Wydatki nie odgrywają żadnej roli. Chcę, żebyś ty była dostawczynią.

– Co? – Dezorientujące było takie przechodzenie od ucztowania do śmierci i z powrotem.

– Moje ostatnie danie – wyjaśniła. – Do urodzin będę się kurować jak grzeczna dziewczynka. Nawet będę piła ten wstrętny rumianek. Chcę spędzić osiemdziesiąte pierwsze urodziny, Yianne, ze wszystkimi przyjaciółmi. Może nawet zaproszę tę idiotkę, moją córkę. To będzie dobra zapowiedź festiwalu czekolady. A potem… – Szybko, obojętnie wzruszyła ramionami. – Nie każdy ma takie szczęście – zauważyła – możliwość zaplanowania wszystkiego, posprzątania we wszystkich kątach. I coś jeszcze… – Strzeliła we mnie spojrzeniem o mocy lasera. – Ani słowa nikomu. Nikomu. Nie życzę sobie niczyjej ingerencji. To jest mój wybór, Yianne. U mnie przyjęcie. Nie chcę, żeby ktokolwiek płakał i włosy rwał z głowy na moim przyjęciu. Rozumiesz?

Przytaknęłam.

– Dajesz słowo? – zapytała mnie jak niesforną smarkulę.

– Daję słowo.

Z zadowoleniem, jak zwykle, kiedy mówi o dobrym jedzeniu, zatarła ręce.

– Więc teraz jadłospis.

30

Wtorek, 18 marca

Josephine komentowała moje milczenie, kiedy razem pracowałyśmy. Mamy już trzysta gotowych pudełek wielkanocnych, owiązanych wstążkami, ustawionych porządnie w piwnicy, ale zaplanowałam dwa razy więcej. Jeżeli wszystkie sprzedamy, będziemy miały spory zysk, może dość pieniędzy, żeby osiedlić się tutaj na dobre. Jeżeli nie… – ale o takiej ewentualności nie myślę, chociaż postać z kosą na szczycie kościelnej wieży śmieje się ze mnie zgrzytaniem. Roux już zaczął przerabiać część strychu na pokój dla Anouk. Festiwal to ryzyko, ale moje życie zawsze było takie. I czynimy wszystkie wysiłki, żeby festiwal się udał. Plakaty wysłałam do Agen i okolicznych miasteczek. W miejscowym radiu będą zapowiedzi festiwalu codziennie przez cały Wielki Tydzień. Postarałam się o orkiestrę – kilku starych przyjaciół Narcisse'a -i o kwiaty, wymyśliłam konkursy, zainteresowałam niektórych kramarzy z wtorkowego targowiska, więc będą na rynku kramy ze świecidełkami i pamiątkami. Poszukiwanie jajek wielkanocnych dla dzieci poprowadzą Anouk i jej przyjaciele, każdy uczestnik dostanie cornet-suryrise. A w La Praline stanie ogromny czekoladowy posąg Aurory z kłosami w jednej ręce, a w drugiej koszykiem pełnym jajek do rozdania gościom. Zostały niecałe dwa tygodnie. Robimy wykwintne czekoladki z likierem, liście płatków różanych, czekoladowe monety w złotych blaszkach, fiołkowe kremówki, wiśnie w czekoladzie. Na wysmarowanych tłuszczem blachach rozkładamy rolki migdałowe w partiach po pięćdziesiąt, żeby ostygły. Ostrożnie otwieramy i nadziewamy tymi rolkami jajka i figurki zwierząt puste w środku. W gniazdach uwitych z włoskiego karme-tlu są twarde jajeczka z cukru, na których umieszczam Itriumfamie pulchne czekoladowe kury; łaciate króliki Iciężkie od pozłacanych migdałów stoją rzędem, żeby je zapakować w pudełka, marcepanowe stworzonka maszerują po półkach. W całym domu pachnie wanilią, koniakiem i jabłkami pieczonymi w cukrze, i gorzką czekoladą. A teraz dochodzi przygotowanie przyjęcia u Armande. iMam spis jej zamówień w Agen -foirgras, szampan, trufle li świeże chanterelles z Bordeaux, plateaux de fruit de mer |od tamtejszego tratteur. Ja dostarczę torty i czekoladki.

– To chyba będzie uciecha – wesoło woła Josephine Iz kuchni, kiedy mówię jej o tym przyjęciu. Muszę pamiętać, co przyrzekłam Armande.

– Ty też jesteś zaproszona – wołam. -Tak powiedziała. Josephine rumieni się uradowana.

– To miło – odpowiada. – Wszyscy są tacy życzliwi.

Niezwykłe, wcale nie jest zgorzkniała, chętnie dopatruje się życzliwości w każdym. Nawet Paul-Marie nie pozbawił jej tego optymizmu. Ona nawet twierdzi, że po części sama go tak rozpuściła, że on jest zasadniczo słaby, Ipowinna stawić mu czoło już dawno temu. Caro Clairmont |i jej kumy zbywa uśmiechem.

– Po prostu są głupie – mówi inteligentnie.

Taka prostoduszna. Teraz pogodna, pogodzona ze światem. Ja natomiast jakoś przewrotnie staję się coraz mniej ufna. Ale zazdroszczę jej. Wystarczyło tak niewiele, żeby doprowadzić ją do tego stanu. Trochę serdeczności, kilka

pożyczonych ciuchów i poczucie bezpieczeństwa w pokoju gościnnym… Jak kwiat ona rośnie w stronę światła, nie analizując, co nią powoduje. Chciałabym być taka.

Przyłapuję się na rozmyślaniu o niedzielnej rozmowie z Reynaudem. Nadal nie wiem, co nim powoduje. Jakoś desperacko Reynaud ostatnio pracuje na cmentarzu, rozkopuje i okopuje z furią – nierzadko wyrywa całe kępy krzewów i kwiatów razem z chwastami, przy czym pot mu się leje po plecach, aż widać ciemny trójkąt na jego sutannie. Jemu nie sprawia przyjemności praca fizyczna. Z twarzą wykrzywioną z wysiłku jest pełen nienawiści do ziemi, w której kopie, nie cierpi roślin, przez które się przedziera. Wygląda jak skąpiec z musu wrzucający swoje banknoty łopatą do pieca, głodny, pełen obrzydzenia, opętany. A przecież w tym nie ustaje. Patrząc na niego, czuję dobrze znane ukłucie lęku, chociaż nie wiem przed czym. Ten robot, ten człowiek, ten mój wróg. I czuję, że myśli o mnie. Muszę zebrać w sobie całą odwagę, żeby mu spojrzeć w oczy, uśmiechać się, udawać nonszalancką – coś we mnie krzyczy, szamocze się gorączkowo, żeby uciec. Nie rozwściecza go sam tylko festiwal czekolady. Wiem o tym z pewnością, jak gdybym podchwyciła to z jego ponurych myśli. Rozwściecza go samo moje istnienie. Jestem dla niego żywą zniewagą. Ukradkiem mnie teraz obserwuje ze swojego rozkopanego ogrodu, spogląda z ukosa na moje okno, a potem znów z chytrą satysfakcją zajmuje się pracą. Nie rozmawiałam z nim od niedzieli i jest pewny, że ma punkt przewagi nade mną. Armande nie przychodzi do La Praline i z oczu mu bije przekonanie, że to za jego sprawą. Niech tak myśli, jeżeli to go cieszy,

Anouk mi powiedziała, że wczoraj przyszedł do szkoły. Mówił dzieciom o znaczeniu Wielkanocy – nieszkodliwie, chociaż zimno mi na myśl, że moja córka jest pod jego duchową opieką. Coś im przeczytał, obiecał przyjść znowu. Zapytałam Anouk, czy rozmawiał z nią.

– Och tak – wykrzyknęła radośnie. – Jest miły. Powiedział, że jeżeli chcę, mogę przychodzić do jego kościoła, zobaczyć świętego Franciszka i te wszystkie zwierzątka.